sobota, 9 stycznia 2016

18. Blown away

>AUDIO<


There's not enough rain in California
To wash the sins out of that house
There's not enough wind in California
To rip the nails out of the past
Shatter every window 'til it's all blown away,
Every brick, every board, every slamming door blown away
'Til there's nothing left standing,
nothing left of yesterday
Every tear-soaked whiskey memory blown away

Miarowe pikanie, natrętne jak polujący komar w ciepłą, letnią noc co chwilę docierało z oddali, to znów się oddalało. Moskitiera. To zakup na najbliższy czas. Gdy tylko... o Boże... Otwieranie oczu, by odgonić natręta nie było dobrym pomysłem. Eddy bolał każdy centymetr ciała. Nie potrafiła unieść powiek. Była na nieprzyjemnym haju i wciąż nie mogła zorientować się, co się dzieje.
- Witaj wśród żywych, śpiąca królewno.
- Mrbbfddbluu. – No świetnie. Cokolwiek wzięła, rzuciło jej się na mowę. Głos Tary, witający ją po przebudzeniu też nie należał do najmilszych przeżyć. I dlaczego do cholery nie mogła ruszyć ręką? Ani nogą? Ani jebanym palcem?
- Eddy, słyszysz mnie? Tu Tara. – Pani doktor usiadła na brzegu łóżka, na siłę otwierając obolałą powiekę dziewczyny, świecąc w oko latarką. Jej głośny, aczkolwiek niewyraźny protest uświadomił wielce znachorkę, że Eddy słyszy ją doskonale. Po prostu nie do końca była w nastroju na pogawędki.
- Rat i Chibs przywieźli cię do mnie z lasu przy Oaktown. Zostałaś pobita. Wielokrotnie. Musieliśmy cię operować. Było z tobą naprawdę kiepsko. Ale Jax zabiłby mnie, gdybym pozwoliła ci zejść na stole. Dopilnowałam, byś mogła dalej mi uprzykrzać życie. Ktokolwiek ci to zrobił, na pewno zapłaci. – Rat? Ten świeżak, który ślinił się do Gemmy? I Chibs, który niedawno sam chciał ją pobić? Dłoń Tary odgarnęła pozlepiane włosy Eddy z oczu, chowając je za opaskę, przytrzymującą opatrunek na głowie. Po tej jakże płomiennej przemowie znów nastała ciemność.
Gdy Eddy obudziła sie następnym razem ból wcale się nie zmniejszył, ale zaczęła rozumieć, co się wokół niej dzieje. Była w szpitalu. I wyła błagalnie. Wciąż nie była w stanie nic powiedzieć, ale miała nadzieję, że ktoś zapoda jej morfinę.



Kolejna pobudka również nie należała do przyjemnych. Opuchnięte oczy Eddy dostrzegły w rogu pokoju sylwetkę swojego ulubionego Świętego Mikołaja, pochrapującego nad książką. Okulary, zawieszone na łańcuszku, zwisały na jego piersi, a broda wyglądała na wyjątkowo potarganą.
- Bobby? – wychrypiała, jakby w tym pytaniu chciała zawrzeć wszystko, co kłębiło jej się w głowie. Mężczyzna obudził się, połykając chrapnięcie i podszedł do łóżka Eddy. Ujął ją za rękę uśmiechając się w sposób, który podsunął jej odpowiedź na jedno z pytań: było bardzo źle.
- Witaj, księżniczko. Jak się czujesz? – Już miała skatować swoje gardło ponownie, ale Munson szybko zorientował się, że nie powinna się wysilać. Za to wziął wodę ze stolika przy łóżku i podał ją chorej do ust. Pierwszy łyk skończył się atakiem niekontrolowanego kaszlu, ale z każdym następnym było lepiej. Towarzystwo Bobby’ego bardzo jej odpowiadało. Nie zadawał więcej pytań, dbał o nią i sam dużo opowiadał, odciągając uwagę od bólu:
- W klubie źle się dzieje, maleńka. Kiedy wyjechałaś... to chyba był jedyny moment od dawna, kiedy coś nas złączyło. Juice namierzył twój telefon gdzieś przy Dolinie Śmierci. Jax i ja pojechaliśmy tam, a reszta rozjechała się w teren. Nawet Gemma, ona też się ruszyła. Recepcjonista opowiedział nam o samochodzie, w którym odjechałaś. Stamtąd już było łatwiej. Juice uruchomił swoje matrixowe palce i odnalazł ten samochód. Popytaliśmy, poszukaliśmy i, no cóż, Chibs i Rat na ciebie wpadli. Ale od tego czasu znów zgrzyta. – Co? Jakiego znów czasu? Lekkie uniesienie brwi wystarczyło, by Bobby zorientował się, że Eddy jest nie w temacie.
- Miesiąc. Znaleźliśmy cię po tygodniu od twojego wyjazdu. A od tego czasu spałaś przez trzy tygodnie. W tym czasie zdecydowałem się, że muszę wyjechać. Oczywiście, poczekam aż wydobrzejesz i co zadecydujesz z zemstą. Ale pomyślałem, że może ty i Juice chcielibyście pomóc mi się przenieść do nowego domu? Wiem, wiem, że byłaś na niego zła, zanim wyjechałaś. Chibs przez tydzień leczył siniaka, którego mu zafundowałaś. Ale Juice... on naprawdę się przejął. Nie sądziłem, że jest w nim tyle zacięcia. Szukał cię jak szalony i nigdy nie zwątpił, że żyjesz. Jest tu niemal cały ten czas. Nauczył się nawet kilku zwrotów medycznych. Nie wybaczył sobie, że sprawy między wami tak się skończyły. Odpocznij teraz i przemyśl to. – Bobby przykrył Eddy szczelniej kołdrą. Miała tyle pytań, tyle wątpliwości, chciała protestować, ale ramiona Morfeusza obejmowały ją z czułością coraz szczelniej.



Obudziła się, gdy słońce stało już wysoko na niebie, a w sali irytowało ją nie tylko pikanie maszyn, ale i gwar rozmów. Co to? Zebrało się tu całe targowisko przekupek? A nie. Otworzywszy oczy zorientowała się, że patrzy na nią prawie tuzin oczu. Jax, Gemma, Tig, Tara i Happy siedzieli w jej pokoju, gawędząc, jakby jej tu nie było. Obudzenie się pacjentki dostrzegł dopiero Happ.
- Eddy, jak się cieszę. – mężczyzna uśmiechnął się w ten speszony sposób i kucnął przy łóżku. – Byłem tu, jak spałaś. Czytałem ci tą książkę, którą mi dałaś. Nie wiem, czy słyszałaś. Ale chciałem, żebyś wiedziała, że ktoś tu był. Ale teraz jesteś tu cała, cieszę się.
- Wszyscy się cieszymy. – Gemma uśmiechnęła się, wchodząc w krąg światła. 
- Napędziłaś nam strachu. – Jax usiadł na łóżku Eddy i ujął ją za rękę, którą ta ścisnęła. Miała ochotę ich wszystkich wyściskać. Chciała im dziękować. Pokiereszowane gardło nawet by jej na to pozwoliło, ale nie dawali dojść jej do głosu. Trager ucałował dziewczynę w głowę, dostając za to przyganę od pani doktor. Eddy uniosła wzrok na lekarkę, chcąc jakiś wyjaśnień, co do swojego stanu.
- Pobicie wywołało wiele uszkodzeń: połamane żebra, pęknięta piszczel i połamane wszystkie palce. Do tego, jak zapewne czujesz, guzy, rany cięte i kute, złamany nos i kość jarzmowa. To te drobniejsze obrażenia. Z gorszych spraw, musieliśmy cię operować, bo pęknięcie śledziony było głębokie. Doprowadziło do krwawienia do jamy brzusznej. Urazy czaszki nie zaowocowały na szczęście niczym więcej niż niewielkim krwiakiem, który wchłania się wzorowo. Przykro mi, że musiałaś przejść przez takie piekło, ale obiecuję, że mój zespół cię postawi na nogi. Najgorsze już za nami.
- No lepiej dla nich, żeby się wywiązali. – Gemma weszła w słowo lekarce, zakładając ręce na siebie. Patrząc na Eddy widziała siebie, gdy sama przeżyła najgorszą z możliwych dla kobiety chwilę. Nie współczuła jej jakby dawała lajka głodującemu na fejsbuku. Ona wiedziała, co przeszła.
- W tym czasie, my odnajdziemy drani. – Tig nawet nie brał pod uwagę, że Eddy mogłaby nie chcieć zemsty. Widząc stan, w jakim się znalazła wpadł w furię, gotów zabijać na prawo i lewo.
- Jesteś jedną z nas, nie pozwolimy cię traktować w ten sposób. – Dłoń Jaxa zacisnęła się mocniej na zrastających się palcach Eddy. Dopiero jej syk, sprowadził go na ziemię. Gorączkowo przepraszając, pogładził jej rękę z czułością godną starszego brata, jednocześnie dostając po głowie zabandażowaną dłonią Tary. Chociaż pani doktor nie nosiła już gipsu po ataku na siebie, jej dłoń wciąż nie była w pełni sprawna. 
Wkrótce wszyscy na raz zaczęli wprowadzać ją w nowinki z Charming. Oszołomiona Eddy patrzyła na nich nie rozumiejąc z tej paplaniny niemal ani słowa. Pojawienie się w pokoju Ortiza przyjęła więc z pewną ulgą. Gemma prędko zorientowała się w sytuacji. Razem z Tarą wygoniły wesoła gromadkę, zostawiając parę samych sobie. Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie bez słowa.
- To dla mnie? – spytała, ochrypniętym głosem Eddy, wskazując na trzymany przez chłopaka kubek z herbatą. Skinął głową i bez słowa usiadł przy niej, pomagając się podnieść, by mogła się napić. Ciepły napój dobrze wpływał na obolałe ciało dziewczyny. Gdy oczy pary ponownie się spotkały, w spojrzeniu Juica mignęło coś na kształt łzy.
- Zabiję go.
- Juice...
- Nie, daj mi skończyć. To wszystko stało się przeze mnie. Nigdy nie powinienem był dać ci odejść. Wiedziałem, że może stać ci się krzywda. Jak nie taka, to inna. Jesteś magnesem na kłopoty.
- A nie ty?
- Taka nasza wspólna cecha, Shelly. Ale kiedy mówiłem, że jesteś moja, nie żartowałem. Wziąłem za ciebie odpowiedzialność. Co by się nie działo... Zawaliłem. Znowu. Niemal cię straciłem. – Przy tym stwierdzeniu głos chłopaka niebezpiecznie zadrżał. Eddy jednak nie była zła. Przytuliła się do niego, czując ten znajomy zapach zielonej herbaty, fajek i śmiesznie drogich perfum Diora. Czuła ten zapach nawet wtedy, gdy była nieprzytomna. Teraz pamiętała. Czuła jego obecność przez ten cały czas.
- Gdy byłam tam, w lesie, nie bałam się. Zobaczyłam cię, zanim odpłynęłam. Byłam taka głupia.
- Szukałem cię, Shelly. A teraz, gdy już cię znalazłem, nie dopuszczę do tego więcej. – Chociaż chciała rozmawiać jeszcze długo, powieki ciążyły jej coraz bardziej. Wciąż słaba, potrzebowała odpoczynku. Juice widział to doskonale. Ułożył się na boku łóżka, pozwalając Eddy zasnąć, wtuloną w swoją pierś. Za cichym przyzwoleniem Tary, został na noc. Nie zmrużył oka niemal do rana, gładząc sponiewierane ciało jedynej kobiety, która widziała w nim kogoś więcej niż był. Zasypiając, obiecał sobie stać się tym mężczyzną, którego Eddy w nim widziała.



Ciało człowieka nie przestaje mnie zaskakiwać. Nieważne jak okaleczone zawsze znajdzie swój sposób na normalność. Być może to właśnie coś, czego powinniśmy się uczyć od własnego ciała, kowboje. Nie ma sytuacji, której nie da się przekuć w taką, czy inną normalność. Inna sprawa, czy chcemy, by kalectwo, towarzyszący nam ból był normalnością. Siniaki wybledną, złamania się zrosną, a rany się zabliźnią. Nic nie krwawi wiecznie. To lekcja, którą powinniście wyciągnąć ze swojego ciała – kolejny dowód na to, że natura jest mądrzejsza od filozofii.
Pod czujnym okiem Waszej matki zdrowiałam, uciekłszy od końca, jaki dla mnie zaplanował mój mąż. Udało mi się wyrwać śmierci. Gdy zaczęłam przytomnieć, odmawiałam morfiny. Jakbym tym nieznośnym bólem chciała sobie przypomnieć, że to moje własne decyzje mnie do tego doprowadziły. Rex przecież nie zmuszał mnie do ślubu. Dlatego właśnie nie brałam żadnych środków. Poza tym, miałam Was – odwiedzaliście mnie niemal codzinnie. Oczywiście, po tym dopiero jak przestałam wyglądać jak całkowite monstrum. Laurki Abla, śmiech Thomasa, Wasza miłość – z tym nie równa się żadna morfina. Nikt z klubu, ani z jego otoczenia również mnie nie opuszczał na krok. Dzięki temu zorientowałam się jak głupia byłam uciekając. Sądziłam, że jestem zbędnym elementem w życiu SAMCRO i jego bliskich. Zabrałam nogi za pas, chcąc stchórzyć. W zamian otrzymałam tak ogromne pokłady miłości i akceptacji, jakich nigdy się nie spodziewałam. W tych tygodniach zrozumiałam, że to mój dom.
Komendant Unser kiedyś powiedział, że Charming samo wybiera sobie mieszkańców. Ci, których pokocha, zostają. Ci, którzy na to nie zasłużą – znikną bez pamięci. Próbowałam zniknąć. Ale Charming chyba za coś mnie pokochało. A ja tak nieporadnie tą miłość odwzajemniałam. Bo miłość, moi kowboje, to nie jest coś, co otrzymujemy naturalnie. Miłości trzeba się nauczyć.  Stawiając dziecięce, niepewne kroki. I nigdy nie dojdzie się do perfekcji, bo miłość zawsze zmienia kształt. Będzie Was próbować zmylić, by sprawdzić, czy nie tracicie czujności. Ale zachowując uwagę, możecie być pewni – odpłaci Wam z nawiązką.

Ku zaskoczeniu całego zespołu lekarzy, Eddy mogła wyjść ze szpitala już po niecałych trzech tygodniach od swojego przebudzenia się. Chociaż kości jeszcze się nie zrosły do końca, blondynka nie zamierzała spędzić w szpitalnych murach ani dnia dłużej. Gemma, odbierając ją swoim wielkim fordem nie mogła powstrzymać rozbawienia na widok rozczarowanej miny podopiecznej.
- No chyba nie sądziłaś, że wrócisz do domu na harleyu. – pani Morrow pomogła dziewczynie wpakować się do samochodu, co nie było takie łatwe, gdyż Eddy wciąż poruszała się jak Pinokio.
- Rozważałam jeszcze miotłę. Dokąd jedziemy?
- Do Diosy. Pamiętasz mojego przyjaciela, Nero?
- Twojego faceta. Tak, pamiętam. – Eddy przytaknęła. Nero Padilla był wyjątkowo przyjemnym facetem. Zatrudniał wiele dziewczyn w swojej agencji. Miał ciężki, hiszpański akcent, bliźniaczą do Gemmy bliznę na piersi, siwiejącą skroń i mnóstwo tatuaży. Z tego, co Eddy było wiadomo, był też szefem niewielkiego oddziału gangu. Na tą jednak chwilę pozostawał, jak to określali, uśpiony. To znaczy, nie pełnił swoich funkcji. Na logikę Eddy, był po prostu gangsterem w sweterku. Naprawdę. Gdy reszta z nich nosiła kamizelki, szerokie spodnie i ciężkie buciory, Padilla lubował się w zapinanych swetrach. Nie zmieniało to faktu, że dał się poznać jako człowiek wysoce inteligentny. Często chodziło Eddy po głowie, że był zbyt mądry na to, kim był. Kochał Gemmę i nigdy nie wykręciłby jej takiego numeru jak Clay. Ten, nawiasem mówiąc, nadal gnił w więzieniu.
- Zaraz tam faceta.
- Sypiasz z nim regularnie?
- Tak.
- Masz u niego szczoteczkę do zębów?
- Też. 
- No to nie ma o czym mówić. To twój facet. Ale czemu jedziemy tam właśnie? Co SAMCRO ma do Diosy Norte?
- Jax i Nero dogadali się, co do nowego biznesu. Chcieli, żebym ci pokazała tą „świątynię cipki”. To ten legalny dochód o której marzył Jax. Klub wybudował nową siedzibę dla Nero i jego dziewczyn. Podzielili się zyskami fifty-fifty.
- Przyszłość Żniwiarza to cipki?
- Przeszłość, przyszłość i teraźniejszość, skarbie. Spójrz na mnie i na siebie. To bezpieczniejsze niż handel bronią z pieprzoną IRA i na pewno o niebo bardziej legalne niż przewożenie kokainy dla kartelu. No cóż, z żadnego z poprzednich jeszcze nie wyszli – dodała Gemma, uprzedzając pytanie pasażerki. – Ale pracują nad tym. Może nawet zaczną płacić podatki. – Obie panie parsknęły śmiechem, wiedząc, że fiskus znajduje się naprawdę nisko na liście priorytetów Tellera i spółki.



Jak się okazało, Diosa Norte odstawała od wyobrażenia standardowego burdelu. Zamiast czerwonych okien, odrapanych murów i tandetnych plakatów z nagimi plastikami, oczom Eddy ukazała się willa ukryta przy drodze przelotowej z Charming. Wielki, wygodny dom z ogromnymi drzwiami wejściowymi, zapraszającymi do środka witał przyjezdnych podjazdem z przestronnym parkingiem. Wchodząc do środka, odczuwało się komfortową dyskrecję, ale żadną znowu przyczajkę. Przy drzwiach wejściowych zamontowano koraliki, które tworzyły pajęczynkę świateł przy wejściu. Całość wyłożona była wykładziną o gustownym, czerwonym odcieniu, ściany zostały pomalowane na podobny odcień. Po lewej od wejścia znajdowała się baza Lyli – recepcja. Nieco dalej, bar. A po prawej kanapy i loże, co spokojnie można by uznać za poczekalnię lub nawet salę barową. Żadnych roznegliżowanych panienek, żadnych obscenicznych obrazków, żadnego zapachu spermy. Gdyby nie korytarz prowadzący do prywatnych pokojów masażu i rozkoszy pomyśleć by można, że to ekskluzywny klub dla dżentelmenów.
Te szybkie spostrzeżenia wpadły Eddy do głowy tak szybko, jak szybko wypadły, bowiem po wejściu czekała ją niespodzianka. Bez poinformowania kaleki, klub postanowił wyprawić jej imprezę powitalną, a jednocześnie opić fuzję biznesową. Widząc wszystkich przyjaciół, porwanych wirem świętowania, nie mogła powstrzymać dziwnego ścisku w gardle.
- Witaj w domu, skarbie. – Gemma ucałowała jeszcze odrobinę opuchnięty policzek Eddy, wprowadzając ją do środka. Prędko Eddy znalazła się w centrum zainteresowania. Lyla wyściskała przyjaciółkę, kuśtykając całkiem podobnie do niej. Rana na udzie po postrzale wciąż doskwierała blond gwiazdce. Happy i Chibs z wyjątkową ostrożnością wycałowali policzki dziewczyny. Szkot wydawał się być zgaszony, biorąc po części odpowiedzialność za to, co się stało. Eddy jednak szybko wybiła mu to z głowy.
- Gdyby każdy, z kim się pokłóciłam miał brać odpowiedzialność za moje kłopoty, to połowa Stanów musiałaby walić zdrowaśki – zaśmiała się, ściskając szkota.  Chibs mógł czuć się zrehabilitowany – w końcu ją znalazł. Bobby, który wyłonił się zza tłumu utulił Eddy jak ojciec. 
Obecność Chucky’ego również ucieszyła blondynkę. Chociaż mężczyzna przywykł do dystansu, jakim go obdarzano, Eddy rzuciła mu sie na szyję, niemal tracąc przy tym równowagę. Dostrzegłszy Wayne’a Unsera, kryjącego się w cieniu, uniosła w górę butelkę z piwem podaną przez Gemmę. Nie potrzebowali uścisków, by przekazać sobie wiele rzeczy. W tłumie radości napotkała również Tiga, który wydawał się bardzo wzruszony obecnością barmanki, albo tym, co się jej przytrafiło. Uniósł ją nad ziemię, szepcząc do ucha:
- To nigdy nie powinno się stać. Nie pozwolimy na to więcej. – A gdy Eddy znów była na ziemi, próbowała dostrzec swojego ukochanego i Jaxa. Tylko ich nie było w tym tłumie. Uściskawszy również gospodarza, Nero, oraz Tarę, próbowała ich znaleźć, jednak na próżno. Z niejakim trudem, wspięła się na stołek barowy, gdy poczuła czyjeś dłonie, pomagające jej w tej akrobacji. Za nią stał Rat – najnowszy nabytek klubu oraz jeden z dwojga Synów, którzy ją odnaleźli.
- Dobrze mieć cię z powrotem, Eddy. – Powiedział z nieśmiałym uśmiechem. Wiedział, że jako świeżak nie ma praw należnych członkowi. Będąc kobietą pełnego członka, Eddy stała o wiele wyżej w hierarchii klubu. 
Świeżaki, albo tak zwane prospekty, mieli kamizelki, harleye i, krótko mówiąc, byli dziwkami klubu. Przechodzili okres wdrożeniowy i przypadały im najgorsze zadania. Coś jak uroczystości przejścia. Dopiero, gdy Prezes uznał, że świeżak jest godny noszenia pełnej kamizelki, zanosił ten wniosek do stołu i klub głosował. Jeśli jednogłośnie zgadzali się na wcielenie nowego członka, świeżak przestawał być świeżakiem. Zrywano naszywkę „Prospect” z tyłu kamizelki, by zastąpić ją naszywką „California”, co oznaczało przydział do oddziału kalifornijskiego. 
Rat jeszcze nie zapracował sobie na tą naszywkę, ale w oczach Eddy był już gotów na pełne członkostwo. Nim odszedł, dziewczyna złapała go za rękę i ścisnęła obandażowaną dłonią. Palce wciąż jeszcze bolały, ale kości wracały do swojego naturalnego stanu.
- Dziękuję ci, Rat. To, co dla mnie zrobiłeś... nigdy tego nie zapomnę. – Chłopak uśmiechnął się spod bródki i wąsów bardzo przywodzących na myśl muszkieterów i skinął głową na znak, że to żaden problem. Zasalutował dziewczynie i zniknął w tłumie. 
Zabawa trwała długo w noc. Poza członkami klubu i ich bliskimi w Diosie bawiły się również dziewczyny Nero. Według Gemmy, Padilla nigdy nie sypiał ze swoimi pracownicami. Jakbym była chłopakiem Gemmy też trzymałabym konia na uwięzi, przemknęło przez myśl Eddy. Jednak Padilla zaręczał, że nie sypia z dziewczynami, bo mógłby być ich ojcem, a poza tym, to nieprofesjonalne. Inne zdanie na ten temat mieli Synowie. Ci doskonale odnajdowali się w ramionach pięknych eskort. Eddy popijała jedyne piwo, na jakie zezwoliła jej pani doktor w towarzystwie Unsera i Chucky’ego. Dostrzegłszy uniesione brwi  dziewczyny, Wayne wyczytał jej myśli:
- Nie, nie wyrastamy z tego. Cycki zawsze pozostaną dla nas największą słabością.
- Dlatego od wieków to kobiety tak naprawdę rządzą tym światem. Chucky, a ty? Czemu z nami siedzisz zamiast uderzać, do któregoś z tych cukiereczków? – Księgowy wzruszył ramionami, jakby nie do końca wiedząc, co odpowiedzieć. Odpowiedzi było zbyt wiele: jest szurnięty, ma drewniane ręce, jest neurotykiem i do niedawna kompulsywnym onanistą. Te odpowiedzi nie były jednak wystarczające dla upartej barmanki. Zaczepiła jedną z dziewczyn i szepnąwszy jej kilka słów, czekała. Ta wkrótce ujęła sztuczną dłoń Chucky’ego, ciągnąć zszokowanego księgowego do prywatnych kwater. Eddy puściła mu oczko z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku, rozsiadając się na krześle. Na pytające spojrzenie Unsera machnęła ręką.
- No co? Każdy facet zasługuje na dobre obciąganko. Ty odmawiasz z własnej woli. – przypomniała glinie, który pokręciwszy łagodnie głową postanowił się zbierać. 





Niedługo po jego wyjściu Eddy również poczuła ogarniające ją zmęczenie. Już miała prosić Gemmę o podwózkę do domu, gdy drogę zastąpił jej Jax. Skubany, musiał wejść tylnymi drzwiami.
- Chodź. Odwiozę cię. – podał dziewczynie ramię i odprowadził ją do wyjścia. Skinął głową Tarze, jakby wymieniali ustalony znak. Jax był dżentelmenem w skórze. Otworzywszy drzwi samochodu matki, ujął Eddy pod boki, pomagając usadzić się w fotelu pasażera.
Droga do mieszkania upłynęła w akompaniamencie miłej pogawędki. Wydawać by się mogło, że między parą przyjaciół nie doszło nigdy do żadnego spięcia. Patrząc na tych dwoje nikt by nie pomyślał, że niedawno Eddy groziła Prezesowi. 
Więź Tellera i barmanki przypominała o tyle bardziej więź rodzinną, że odkąd Eddy zmieniła kolor włosów byli do siebie podobni jeszcze bardziej fizycznie. W dodatku, Jax opiekował się barmanką jak młodszą siostrą. Żadne z nich nie miało problemu ze zwierzeniem się drugiemu. Co więcej, oboje czuli zrozumienie drugiej strony. 
Czasem Jax nie traktował słów przyjaciółki poważnie, ale jednocześnie to Eddy była kobietą, która potrafiła go kopnąć w tyłek. Tara i Gemma oczywiście nie ustępowały jej kroku, jednak one były delikatniejsze. Kochały go jak matka i żona – w pełni akceptując. Na akceptację Eddy musiał sobie zasłużyć. Tak jak i ona musiała nauczyć się, że Jax nie jest ulegającym wpływom człowiekiem. Nauczyła się szanować jego pozycję i nie wywierać na nim presji. Wystarczyło dać mu czas na przemyślenie i  większości przypadków okazywało się, że decyzja końcowa była taka, jaką Eddy doradzała.
- Gdzie jedziemy? – Spytała Eddy, widząc, że omijają skręt do domu. Teller wyrzucił niedopałek przez uchylone okno i uśmiechnął się tajemniczo.
- Nie spytałaś, gdzie jest Juice.
- Sądziłam, że jesteś ostatnią osobą, która się tym interesuje.
- Niespodzianka. Ja i Juice, jako dwaj bracia Żniwiarza, postanowiliśmy zrobić ci prezent powitalny.
- Nie wiem dlaczego, ale ta niespodzianka jeży mi włosy na głowie. 



Nigdy nie próbowałam nazwać uczuć wobec Waszego ojca. Jackson Teller był dla mnie niejednoznaczny. Był dobry, ale był też zły. Był pełen miłości, ale jednocześnie znał drogi okrucieństwa. Wydaje mi się, że całe życie walczył z tym, czego nauczył się od Gemmy i Claya, a tym, co wyobrażał sobie, że jest jego dziedzictwem po Johnie. Jax Teller w moich oczach był człowiekiem wielce udręczonym. Wszystko robił, wkładając w to całe serce, a jednocześnie wiecznie żył w zawieszeniu. Kochał Waszą matkę, a jednocześnie chciał, by odeszła od niego i klubu przez naprawdę długi czas. Chciał zmienić drogę klubu, a pogrążał się w kolejnych układach z gangsterami. Próbował znaleźć, jak my wszyscy, równowagę. Nawet jeśli równowaga ta miała polegać na konszachtach z następcą Damona Popa, mordercy córki Tragera – Augustem Marksem.
Nigdy nie wnikałam w sprawy klubu. Wiedziałam tylko tyle, ile chciał powiedzieć mi Jax, albo Juice. Nie doradzałam, co dobre, a co złe. Ale gdy potrzebowali rozmowy, byłam obok. Czasem podsunęłam pomysł przez co Jax nazywał mnie Synem w spódnicy – chociaż spódnic to ja nie noszę. Dostawałam od Waszego ojca tyle wsparcia, ile sama mu dawałam. Pokochałam go całym sercem jako kochającego ojca, oddanego męża i wspaniałego przyjaciela. Podziwiałam jego energię, spryt, zmysł łowcy i poczucie humoru. Nigdy nie potrafiłam jednak zaakceptować tego, jakim Prezydentem się stawał. Nie moja rola była w tym, by go pouczać. Więc stałam z boku i przyglądałam się, starając się zrobić, co w mojej mocy, by ta droga, jaką obrał Wasz ojciec nie zmieniła go w potwora.

Wkrótce zrozumiała, co Jax miał na myśli. Dotarli do starego magazynu na terenie miejscowego biznesmena, Oswalda. Tego słynnego magazynu kokainy. Drzwi otworzył jej ciemnoskóry, postawny mężczyzna, pomagając wysiąść z wysokiego SUVa Gemmy. Po sposobie, w jaki Teller przywitał się z mężczyzną domyśliła się, że to August Marks. Na tą chwilę, najgroźniejszy gangster na całym wybrzeżu. Wychował się pod skrzydłami Damona Popa. Po śmierci Popa, to on został królem czarnych gangsterów. No i kokainowym baronem, przy okazji.
- Witam, pani Tarrance.
- Conway. Nie przedstawiam się nazwiskiem, ekhm... męża. – To określenie trudno przeszło Eddy przez gardło, gdy ściskała wyciągniętą w jej stronę dłoń biznesmena-gangstera. – Pan musi być Marks?
- Tak, proszę mówić mi August. Zapraszam, musi pani umierać z ciekawości, dlaczego panią tu sprowadziliśmy.
- W istocie. – Wspierając się na silnym ramieniu Jaxa, Eddy dokuśtykała do jednej z przybudówek magazynu. Wejście obstawiało dwóch ludzi Marksa, a w środku było ich jeszcze trzech. Przy niewielkiej żarówce, zwisającej z sufitu, między pustymi skrzyniami na zmieni klęczała znana jej postać. Rex. Wyglądał zgoła inaczej niż go zapamiętała. Rzucony na kolana, bez większości zębów, dyszał ciężko pod rozszarpaną, brudną koszulą. W tych miejscach, gdzie przez koszulę prześwitywało nagie ciało, widać było rany. Twarz zlaną miał krwią i znacznie opuchniętą. W ustach miał knebel i patrzył spode łba na zebranych. 
W cieniu Eddy dostrzegła najprawdopodobniejszego odpowiedzialnego za stan jej męża. Na jednej ze skrzyń siedział Juice. Bawił się swoim nożem, który zamiast jak zwykle, być zatkniętym przy pasie tkwił w dłoniach mężczyzny. Na ostrzu  widać było krwawe ślady, nawet w tym słabym świetle. Na widok przybyszy zeskoczył z miejsca i spluwając z pogardą na ramię więźnia, podszedł do nich. Nim barmanka zdążyła się odezwać, August Marks zwrócił się do niej.



- Jestem winien pani przeprosiny. Z mojej winy, z mojego niedopilnowania interesów na południu stanu, ten człowiek dostał się do władzy. No cóż, nigdy nie dopuściłbym do tego, gdybym wiedział, że jest takim ścierwem, jakim się okazał. Staram się kontrolować moich pracowników, ale to nie zawsze jest możliwe. Gdybym tylko wiedział, co panią spotkało zareagowałbym od razu. Moi ludzie nie są potworami wobec kobiet. Znamy zasady zachowania w związku. Gdy tylko się dowiedziałem o wypadku postanowiłem zrobić wszystko, by wynagrodzić pani krzywdy chociaż w maleńkiej części. – Eddy patrzyła na mężczyznę tępym wzrokiem, gdy tamten uraczył Rexa kopniakiem w twarz. Poprawił garnitur, uścisnąwszy rękę Jaxowi i wyszedł. Eddy poczuła chłód metalu na dłoni. Jax włożył jej w rękę pistolet, stając za plecami dziewczyny.
- Czas, żebyś wyrównała rachunki. – Przez dłuższą chwilę Eddy wpatrywała się w półprzytomne oczy swojego niegdysiejszego kata. Biła się z myślami. Zabiła już wcześniej, ale wtedy się broniła. Teraz miała być to egzekucja. Jej zemsta. Wyrównanie rachunków. Stojąc tak przed dwójką gangsterów, dla których zabijanie było codziennością czuła ich ciche wsparcie. Ludzie Marksa ulotnili się, jednak wciąż słychać ich było kręcących się na zewnątrz. 
Kiedy już Synowie sądzili, że Eddy nie zdobędzie się na morderstwo, dziewczynie stanęły przed oczami wszystkie lata upokorzeń i cierpienia u boku męża. Przypomniała sobie jak ją bił, poniżał i gwałcił. Przypomniała sobie jak ją torturował przez kilka dni z zamiarem zabicia. Albo on, albo ona. Jeśli okaże łaskę, Rex wróci i ją dorwie. Spojrzała prosto w ciemne tęczówki męża i nacisnęła spust. Trafiła prosto w głowę.
- Chyba zostałaś wdową. – Stwierdził Jax, zabierając pistolet i czyszcząc go z odcisków palców. Eddy stała jak słup soli, wpatrując się w leżące na podłodze ciało jej dotychczasowego kata. Była pusta w środku. Nie cieszyła się, ani nie była smutna. To trzeba było zrobić. Oto czym była. Oto czym byli Synowie i całe Charming.
- Na to wygląda. – Stwierdziła beznamiętnie, odwracając się, by odejść. Szybko znalazł się przy niej Ortiz, bez słowa służąc jako podpórka. Kolejnym prezentem od Marksa było posprzątanie tego bajzlu. Teller pokazał im, by się tym zajęli i odwiózł Eddy do domu. Za nimi pojechał Juice na swoim harleyu. Tym razem w samochodzie nie brzmiał gwar rozmów. Eddy była wyjątkowo cicha i skupiona. Wpatrywała się w pogrążone w ciemności miasto nieobecnym wzrokiem. Nie potrafiła dojść do siebie. Nie dlatego, że zabiła Rexa. A jednocześnie dlatego. Poczucie ulgi obezwładniało ją i nie pozwalało żyć normalnie. Gdy opuścił ją strach, Eddy nie wiedziała, co ma robić. Od sześciu lat małżeństwa i prawie dwóch lat w Charming wciąż była w trybie czuwania. Teraz, gdy nie miała ku temu powodów, nie potrafiła się odnaleźć.
- Przywykniesz. Jesteś wojowniczką, Eddy. – Odezwał się nagle Jax, obserwujący uważnie towarzyszkę. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego blado i otworzyła drzwi samochodu, gdy dojechali na miejsce.
- Wiem. Dziękuję, Jax. – Ucałowała przyjaciela, wysiadając. 



Dotarła do domu, gdzie dalej w milczeniu usiadła na kanapie. Na przeciwko zobaczyła Juica. Wciąż miał na sobie krew jej męża, a kostki pięści pościerane do żywej skóry. Eddy miała wrażenie, że Jax musiał siłą odciągać Juica od zabójstwa, by ona mogła zrobić to sama. Ortiz sięgnął do środka kamizelki, wyciągając z niej kopertę, którą podał dziewczynie.
- Marks przekazał ci pieniądze należne z biznesu Rexa.
- Nie chcę jego brudnej kasy. – Eddy położyła kopertę na stole z niemałym obrzydzeniem. Po chwili jednak dodała: – Włożę je na konto oszczędnościowe. Zabezpieczę przyszłość jakiegoś dzieciaka. – Juice uśmiechnął się, w duchu uznając, że to takie podobne do jego dziewczyny. Sięgnął przez stół jej zabandażowaną dłoń i ucałował ją. Oboje szukali jakiś słów, jednak nic nie przychodziło im do głowy w takiej sytuacji. 
Juice nie był dumny. Cieszył się, że Eddy jest  bezpieczna i wolna. Uważał, że należało to zrobić. Ale on sam zbyt dobrze znał smak morderstwa by mógł skakać z radości, że jego kobieta pociągnęła za spust. Eddy natomiast wciąż czuła się odrętwiała. Chociaż obecność Ortiza sprawiała, że coś w niej topniało. Powoli przechodziła nad tą sytuacją do porządku dziennego. Przyciągnęła chłopaka do siebie, wpatrując się w jego niemal czarne oczy. Żyła. Była już prawie w dobrym stanie. Była wolna. Była jego w pełni. Czemu miałaby być smutna? Postanowiła to wykorzystać i uczcić swój pierwszy wieczór w domu. Noc, gwoli ścisłości. Ani opatrunki Eddy, ani dosyć ciasna kanapa nie przeszkadzała parze cieszyć się sobą do wschodu słońca. Tylko przez chwilę barmance przeszło przez myśl, że to może być odrobinę niezdrowe, że po kolejnym morderstwie ma tak niepowstrzymaną ochotę na seks.



5 komentarzy:

  1. Ajaj, nie sądziłam, że Eddy aż tak mocno oberwie. Ale koniec końców do siebie doszła i to jest najważniejsze. Jej powrót był bardzo wzruszający i dobrze, że wreszcie uświadomiła sobie jak wiele znaczy dla klubu.
    "Bo miłość, moi kowboje, to nie jest coś, co otrzymujemy naturalnie. Miłości trzeba się nauczyć.  Stawiając dziecięce, niepewne kroki. I nigdy nie dojdzie się do perfekcji, bo miłość zawsze zmienia kształt. Będzie Was próbować zmylić, by sprawdzić, czy nie tracicie czujności. Ale zachowując uwagę, możecie być pewni – odpłaci Wam z nawiązką." - uwielbiam te twoje mądrości :D Naprawdę świetnie napisane.
    Do końcówki mam natomiast mieszane uczucia. Z jednej strony cieszę się, że Eddy zdecydowała się na zabicie Rexa, bo dzięki temu na zawsze ma go już z głowy i nie musi żyć w strachu, że kiedyś znów ją dorwie... ale z drugiej strony morderstwo to jednak morderstwo i ten czyn może zmienić naszą Eddy niekoniecznie na dobre... Ale to twarda sztuka i wychodzę z założenia, że jakoś się z tym upora xD
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miała być gruba kreska, kończąca z przeszłością. Niestety, Rex był paskudnym mężczyzną i tak też potraktował Eddy. Ale karma to sssska, jak to mówią ;D
      A dziękuję bardzo. To są takie przemyślenia, które mają Wam pokazać, co siedzi w mojej bohaterce. Cieszy mnie, jeśli Ci się to podoba ;)
      No cóż, od początku zaznaczałam, że na pewno nie będzie to historia o moralnie kryształowych ludziach. Eddy też postępuje zarówno dobrze, jak i źle. A to pozostawiam waszej ocenie.
      Całusy ;*

      Usuń
  2. Nie było mnie dawno, ale to wszystko przez moje wyjątkowe zaangażowanie w WOŚP. Zajebista sprawa :D
    >Tara teraz się stała potrzebna, widzę. No cóż. Nikt kobiecie nie odbierze fachu. Ale jednak muszę przyznać, że fajnie (czasami), że ją mają. Choć zwykła znajomość mogłaby wystarczyć ;D
    >Bobby. Dawno go nie było. Fajny facet. Tutaj pokazał się z tej strony "kochającej". Miło, że robi za takiego miśka, nie tylko do przytulania :')
    >Gemma to Gemma xD Taka Iron Maiden (i nie chodzi mi o kobietę z żelazkiem). Nie chcę się powtarzać, po prostu to Gemma :p (<-- masło maślanie)
    >Juice wykazał się kochającą stroną, bowiem tak bardzo chciał zemsty. Co prawda ruch dziewczyny (ucieczka) był niezbyt mądry, tak on jakoś o tym zapomniał. No i dobrze.
    >Diosa! Więcej Nera! Choć tu wybitnie go nie było, ponieważ skupiłaś się na Agencji Towarzyskiej. To też jeden z ważniejszych punktów u Synów. Nowy biznes. Jeszcze tylko wytwórnia Layly i będę szczęśliwa :D
    >Przyjęcie powitalne to fajna sprawka, ale czy ja wiem, czy dla takiej schorowanej kobiety piwo jest lekiem? Nie mniej jednak Eddy się chyba podobało.
    >Trochę nie rozumiem zachowania Tary. Widzi, że Jax tak bardzo pomaga Ed, że się do niej zbliżył i tak dalej... i ona nie jest zazdrosna? Żadnego upomnienia MĘŻA? Skąd wie, że przy niej nie grają, a tak naprawdę chowają się po kątach, aby się kochać? Za mało podejrzliwa, jak na żonę.
    >"Kochał Waszą matkę, a jednocześnie chciał, by odeszła od niego i klubu przez naprawdę długi czas." - słucham Kochana? Czy ja o czymś nie wiem? Nie powiem, że podoba mi się "[...] chciał, by odeszła od niego [...]". Powiesz coś więcej?
    >Zabójstwo, śmierć i męska decyzja Ed. Gratuluję babce. Chyba musiała się nieco "spiąć", gdy strzelała, bo za nią stały osoby, które robią to na co dzień. Ale po sprawie. Traz nie ma nic. Ciekawi mnie co wymyślisz ;D
    Sie ma!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. WOŚP? To się chwali. Jestem dumna <3.
      Haha, Ty to jednak jej nie lubisz. Spokojnie. Za niedługo i za nią się zabiorę. Będziesz w siódmym niebie ;>
      Uwielbiam Bobbyego. Zarówno za tą "misiowatość" jak i za to, że jest taki mądry i ogarnięty. I kocha klub w naprawdę dojrzały sposób. Ponad swoje namiętności czy coś.
      O tak. Gemma to prawdziwa twardzielka. Ale czasem też jest trochę jednak zbyt zaborcza. Wiadomo, nie ma ludzi idealnych.
      Myślę, że kiedy ukochanej osobie dzieje się krzywda to nie ma znaczenia, co zrobiła wcześniej. Dlatego ta ucieczka straciła na znaczeniu.
      Nero nigdzie się nie wybiera. Na pewno będzie go jeszcze trochę, a może i więcej ;)
      Jedno, jedno jedyne. Nie bądźmy bezduszni. Jedno piwko według zaleceń lekarza XD
      Moim zdaniem Tara się uspokoiła odkąd Eddy ma Juica. Tak przynajmniej ja bym to czuła, myśląc o tej postaci. A też Tara doskonale wiedziała, co Jax dla niej robi. Sądzę, że nie miałaby problemu z zemstą. Nie w takiej sytuacji. Ale na pewno jeszcze motyw zazdrosnej żony się pojawi.
      No oczywiście że chciał, żeby od niego odeszła. To znaczy, wysyłał ją do Oregonu, wiedząc, że sam nie odejdzie od klubu. Stąd się to wzięło.
      Na pewno jeszcze coś wymyślę, o to się nie martw. Pomysły mi się nie kończą, gorzej z czasem ;P
      pozdrówki ;D

      Usuń
  3. Hej :)

    Więc po kolei, powoli, spokojnie. Co tu się zadziało.
    Ostatnie co pamiętam sprzed przerwy, to Eddy spadająca w dół w objęcia śmierci. Szybka powtórka i okazało się, że pamiętałam nie najgorzej.

    Przeżyła, nie była sama. To naprawdę wiele. Myślę, że w takim układzie korzenie na dobre zapuszczone.

    Przyjęcie powitalne... To co zrobiła Eddy dla Chucky'ego. Nie sądziłam, że kwestia obciągania może być dla mnie aż tak poruszająca. A jednak serducho drgnęło, a japka się uśmiechnęła.

    Jax... Nie wiem czemu, ale poczułam się poirytowana. Jakoś tak ciężko mi przyjąć, że po prostu dogadał się z Ortizem i teraz wszyscy będą żyć pokojowo w jasnej sytuacji. Chociaż, po tym wszystkim, miłość naszych kochanków na pewno stanie się bardziej dojrzała. Jak i zapewne cała ta relacja z Jaxem.

    Powiem szczerze, że nie dawałam Eddy szans. A tu proszę. Jednak zabiła. Ale to po raz kolejny chyba kwestia tego, ze sama bym się nie odważyła. Chociaż z drugiej strony, jak mogę gdybać, nie będąc na jej miejscu.

    Pozdrawiam, będę powoli iść dalej :)

    OdpowiedzUsuń