sobota, 23 stycznia 2016

19. Beautiful dangerous


Now my head's exploding
And your gun is loaded
So I'm guessing I'm on a roll
Well it's a fine time
Looking for a wine time man
And you said "baby you ready to play?!"
Well come right on this rollercoaster
Cuz it aint over, it aint over
Rebel on this party
I'm in love with all your danger
We can live forever
I can be your pagan angel
Beautiful dangerous


Następne tygodnie Eddy miała spędzić w domu. Szybko jednak uznała, że zupełnie nie ma ochoty na bezczynne gapienie się w ekran telewizora. Po pierwszej wizycie kontrolnej, na której ściągnięto jej szwy pooperacyjne z brzucha i twarzy, Eddy nie wróciła prosto do domu, jak przykazała jej Tara. Pojechała do klubu. Zamierzała popracować. Na nodze wciąż jeszcze miała bandaż, chociaż właściwie nie czuła już bólu. Nakładając makijaż na twarz coraz mniej krzywiła się do własnego odbicia. Postanowiła, że trochę pracy dobrze jej zrobi. Na miejscu była suczka, należąca do Tiga. Radośnie merdała ogonem na widok barmanki. A ta przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie.
Przed wypadkiem Eddy miała do nadrobienia trochę pracy papierkowej. Zagoniona myślami o zamówieniach i dostawach nie widziała nawet własnego odbicia w lusterku – a powinna, bo włosy zdecydowanie nie chciały współpracować tamtego dnia. Jakie więc było zdziwienie Eddy, gdy wszedłszy do baru zobaczyła psa. Nie jakiegoś tam pinczerka. Wielkiego, masywnego pitbulla. W dodatku mocno poranionego. Przełknęła ślinę, widząc jak bydle szczerzy na nią zęby.
- Dobra kruszynka. Nie jedz mnie. – Z tonem prośby barmanka powolutku wyciągnęła rękę do psa. Zwierzę, kuśtykając ze zjeżonym karkiem, podeszło bliżej. Długo trwał pojedynek na spojrzenia, ale w końcu pies zorientował się, że intruz nie ma złych zamiarów. Nieufnie obwąchało dłoń Eddy, by po chwili odejść w cień, jakby dając dziewczynie sygnał, że nie zamierza jej zagryźć. Po kolejnym kwadransie, kilku kawałkach szynki i świeżej misce z wodą, wielki brytan okazał się być łagodnym barankiem. I dziewczynką. Eddy przysiadła na fotelu, głaszcząc suczkę, bawiącą się gryzakiem. Była mocno uszkodzona. To wyglądało na jakieś rany bitewne. Nie przypominała sobie, żeby którykolwiek z Synów miał zwierzę. Wiedziałaby o tym – kochała przecież zwierzęta. Tak więc pochodzenie bydlaczka pozostawało tajemnicą.
- Kto cię tak załatwił, maleńka? – Suczka, jakby rozumiejąc pytanie zaskomlała żałośnie. - Właściwie to jesteśmy do siebie podobne. Obie takie kalekie. - Barmanka nie potrafiła zrozumieć okrucieństwa wobec bogu ducha winnych stworzeń, a ta psina wyglądała na zranioną przez człowieka. Wyjątkowo paskudnego człowieka.
 Tajemnica psa rozwiązała się w ciągu następnej godziny. Do baru wbiegł spanikowany Trager, zastając Eddy atakowaną psimi pocałunkami. Najwyraźniej, komplementy barmanki bardzo przypadły brytance do gustu. Tig stanął jak wryty, nie wierząc własnym oczom. Spodziewał się zastać warczącego psa i przerażoną Eddy. Tu natomiast odbywał się festiwal czułości. Nadchodząca reszta Synów rechotała z paniki Tiga. No cóż, nie wyglądał najmądrzej w obecnej sytuacji.
- Spokojnie, Tiggy. Dogadałyśmy się z nową lokatorką. Jest twoja?
- T-tak. – Bąknął Trager z miną, jakby spadł mu kamień z serca. Na widok pana, zwierzę radośnie zamachało ogonem, tracąc zainteresowanie Eddy i pobiegło do Tiga, skacząc i obsypując go kolejnymi całusami.
- Tig uratował ją z psich walk. – Objaśnił Chibs, ściągając kabury ze skórzanej kurtki. Widząc minę dziewczyny, dodał:
 – Nie martw się. Już się zajęliśmy tym miejscem. Nie będzie więcej psich walk w okolicy Charming. – Na to wspomnienie Eddy uśmiechała się od ucha do ucha. Psina walczyła z kostką, którą przyniosła jej barmanka w ramach prezentu powitalnego. Tak jak tamtego dnia, były same. Do czasu. W końcu w siedzibie Synów pojawił się sam Prezes w obstawie Bobby’ego i Gemmy.
- A co ty robisz w pracy? – zainteresował się Jax, patrząc na przyjaciółkę z przyganą. Pokiwał jej palcem, rzucając paczkę fajek na bar. – Poskarżę Tarze.  – Ostrzeżenia Jaxa nie zdały się jednak na zbyt wiele. Eddy nigdzie się nie wybierała. Chłopcy nie mogli zostać długo, ale Gemma nie miała wiele zajęć na ten dzień.
Tak więc psina Tiga została z klubem.  Często odwiedzała Eddy w pracy, dotrzymując barmance towarzystwa. Innym częstym gościem stawała się również pewna długowłosa blondynka. Wyglądała na typową harleyówę. I na wrzód na tyłku.




Tego poniedziałkowego popołudnia nie było w klubie Tigowej psiny. Była za to owa blondi. Eddy opierała się o ścianę biura Gemmy, która siedziała na schodzie poniżej. Paliły papierosy przy popołudniowej kawie, gdy z klubu wyszła najdziwniejsza kobieta, jaka Eddy w życiu widziała. Wyższa od niej samej przynajmniej o głowę, na niebotycznych obcasach i z gigantycznymi cyckami. Ubrana była bardziej niż wyzywająco. Ale nawet to do pary z ciemnymi puklami włosów, opadających na nagie ramiona nie mogło ukryć męskich rysów twarzy i... zarostu. Najwyraźniej patrzyły na panią, która kiedyś była panem. Posyłała całusa Tragerowi, który wyglądał na zauroczonego. To powodowało nieznośny rechot Juica i Chibsa, siedzących z Tigiem przed klubem. To z kolei zaciekawiło Eddy.
- Kto to?
- Venus. Współpracownica klubu. – Widząc, że ta odpowiedź nie zadowoliła Eddy, Gemma wzruszyła ramionami. – Nie wiem, wolałam nie wchodzić w szczegóły. – To akurat było zrozumiałe. Zaraz za ową Venus z klubu wypadła blondyna, rozmawiając z kimś gorączkowo przez telefon. Eddy już dawno miała od kogoś zasięgnąć informacji:
- A to kto?
- Wrzód na tyłku. Wendy Casey. Pierwsza żona Jaxa i niesławna biologiczna matka Abela. Ubzdurało jej się, że może rościć sobie do niego prawa. – Eddy znała tą historię. Abel nie był biologicznym synem Tary, jednak to ona go wychowywała. Prawdziwa matka Abela, najwyraźniej ta cała Wendy, była uzależniona od cracku. Ćpała jeszcze przed zajściem w ciążę. Rozstała się z Jaxem między innymi z tego powodu. Zostawił ją w niefortunnym momencie, gdy była już ciężarna, więc nie mógł za bardzo dopilnować, by nie truła maleństwa. A ona za nic miała życie, rozwijające się w jej łonie. Przez to urodził się wcześniakiem. Gdyby nie zdolności chirurgiczne Tary i jej zespołu, Abel z pewnością nie dożyłby nawet pierwszego tygodnia życia.
- Ta matka, która prawie zabiła to biedne dziecko jeszcze przed urodzeniem? Ta zaćpana szmata?
- Nie inna, skarbie. – Gemma pokręciła głową, dopijając kawę. Podobno Wendy wzięła się w garść, od kilku lat była czysta i nawet pracowała jako terapeuta uzależnień. Ale hej, pewnych grzechów się nie wybacza.



Dla członków SAMCRO nie było różnicy pomiędzy tygodniem roboczym i weekendem. Imprezowali i pracowali cały tydzień. Impreza, taka jak tego poniedziałku, nie była więc niczym niezwykłym. Eddy serwowała piwo, wesoło gawędząc z klientami. Bar był pełen ludzi, zapachu fajek oraz wody kolońskiej. Panowała gwarna i luźna atmosfera. Takie wieczory Eddy lubiła najbardziej. Tylko pamiętna rozmowa z Bobbym, którą odbyli w szpitalu wciąż psuła jej nastrój.
- Nadal zamierzasz nas opuścić? – spytała, podając mu piwo. Skinienie głowy Munsona wcale jej nie rozweseliło. Znała jego argumenty. Klub nie wychodził na prostą, jak obiecał wszystkim Jax. Przeciwnie. Teller, pomimo że sprawiał wrażenie, jakby próbował przejść na legalną działkę, wciąż zagłębiał klub po uszy w gównie. W oczach Bobby’ego, stawał się Clayem.
- Słoneczko, nie smuć się. Obiecuję, że nie rozstaniemy się na zawsze. Poza tym, przemyślałaś moją propozycję?
- Tak. Myślę, że to dobry pomysł. – Rozmawiała już z Juicem. Bobby zaproponował, by przy okazji jego przeprowadzki, Eddy pojechała ze swoim chłopakiem, wydelegowanym do pomocy. Dzięki temu będą mogli trochę odpocząć i spędzić ze sobą kilka tygodni z dala od spraw klubowych. Biorąc pod uwagę, że Jax wciąż ledwie ukrywał pogardę wobec „wtyki”, to mogło zrobić dobrze wszystkim.
- Więc należy się cieszyć, jedziemy na wakacje. No już, uśmiechnij się. – Eddy spełniła prośbę motocyklisty i poszła nalać kolejny kieliszek.
- Kochana, macie może coś, co nie jest czystą wódą? – usłyszała pytanie z rogu baru. Przez hałas muzyki, wybuchów śmiechu i rozmów próbowała przebić się Venus.
- Nie za bardzo. Ale mogę zrobić ci dżin z tonikiem. – Z miny kobiety barmanka wyczytała, że nie było to spełnienie marzeń kobiety, ale przystała na propozycję. Dziwne było obserwować typowo kobiece gesty, tembr głosu i mimkę w tak męskiej oprawie. Ale nie dało się ukryć, że klientka była większą damą niż praktycznie każda zebrana tu klubowa fanka. Podając drinka, Eddy wyciągnęła dłoń do kobiety:
- Jestem Eddy. Słyszałam, że pracujesz z klubem.
- Tak. Właściwie, to oni pomagają mi. Venus Van Dam. Przemiło cię poznać. Jesteś śliczna jak z obrazka. Czym układasz to złote runo? Twoje włosy są piękne.
- Dziękuję. Nie robię z nimi za wiele. Takie już są. Witaj w naszej małej, zakręconej rodzince. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
- Już mi się podoba. Ty jesteś dziewczyną tego cynamonowego cudeńka? – Venus pokazała ruchem głowy na stolik, przy którym siedział Ortiz. Eddy spojrzała w stronę Juica. Ten, złapawszy jej wzrok, puścił dziewczynie oko.  Uśmiechnęła się częściowo do Venus, a częściowo do swojego „cudeńka”.
- Tak. Od prawie roku. – Rozmowa między kobietami kręciła się przez jeszcze dwa drinki, jednak wtedy Eddy musiała zrobić okrążenie po sali, by pozbierać szklanki. Kiedy wróciła, Venus już nie było.



Bar przerzedził się ze względu na to, że duża część ekipy po prostu spała tu i tam ululana kołysanką z oparów tequilli. Część, jak Bobby i wytatuowany rudzielec w skąpym topie, zniknęli w pokojach, ale reszta nie odpuszczała. Gemma i Tara spierały się przy jednym ze stolików. Jax pił piwo z siwym członkiem innego czarteru, a Tig grał w karty z Chibsem i Juicem. Przy nich kręciły się fanki. Leciały niczym pszczoły do miodu. Wiedziały, że bliskość z członkami klubu nada im wiele przywilejów. Każda jednak marzyła, by któregoś z nich upolować. Jedna taka właśnie łowczyni wyjątkowo uczepiła się Juica. Machała doklejonymi rzęsami, wydymała ustka i szeptała coś Ortizowi na ucho. Nachylała się przy tym tak bardzo, że cycki niemal wypadały jej z wydekoltowanej, kiczowatej kiecki prosto na stół. Pijani Synowie zaś bardzo cieszyli się z powodzenia u kobiet. Niewątpliwie i Tig i Chibs zamierzali wkrótce skwapliwie skorzystać z zainteresowania pań. Natomiast Juice wydawał się być trochę przytłoczony ciężarem biustu swojej fanki. Z jednej strony, był tylko facetem – schlebiało mu to, ale z drugiej strony, doskonale wiedział, że Eddy obserwuje jego poczynania zza kontuaru.
Skorzystała z okazji, że jedna z dziewczyn przyszła po piwo i ostrzegła:
- Przekaż tej czarnej kurewce, że jeśli tknie mojego faceta, to ją skrzywdzę. – Powiedziała poważnie, wręczając jej piwa. Najwyraźniej, tamta potraktowała to jak rzuconą rękawicę. Wydęła usteczka równie napompowane, jak cycki, w złośliwym uśmieszku i oparła się na stole, bełkocząc coś o byciu maskotką na szczęście. Eddy znosiła to cierpliwie, ufając Juicowi. Ale każda cierpliwość ma granice. Widząc jak kobieta ugryzła Ortiza zaczepnie w ucho i uśmiechając się figlarnie, wcisnęła mu kondoma w rękę, Eddy zazgrzytała zębami. Tara i Gemma również zauważyły to zachowanie. Chociaż oczkiem w głowie pani doktor był bez wątpienia Jackson, obie uniosły wysoko brwi, zniesmaczone tym zachowaniem. Eddy natomiast poczekała chwilę po tym, jak wywłoka poszła do łazienki i ruszyła jej śladem.
- Już sądziłam, że nie przyjdziesz. – Powitał ją namiętny, aczkolwiek bardzo niewyraźny od alkoholowego upojenia pomruk. Dziewczyna spodziewała się, że Juice i prezerwatywa, którą mu dała, dołączą do niej w  toalecie. Nie spodziewała się jednak pięści Eddy, która wylądowała prosto na nosie dziewczyny. Pisnęła przeraźliwie, łapiąc się za nos, a wściekła barmanka złapała kruczoczarne kłaki rywalki, uderzając jej twarzą o lustro na ścianie, które pękło, zostawiając na czole wywłoki głębokie rozcięcie.
- Ostrzegałam. On należy do mnie. – Dziewczyna, skuliła się w kącie, patrząc na Eddy z przerażeniem, malującym się na zakrwawionej twarzy, a Eddy wyszła z łazienki, dołączając do reszty klubowych dam.
- Musimy wymienić lustro w łazience. – Oznajmiła blondynka, a zarówno Gemma jak i Tara ze zrozumieniem pokiwały głowami. Obie wcześniej również musiały zaznaczać swój teren. Niejednokrotnie. Gemma podobno rozkwasiła kiedyś nos kobiecie deskorolką. A Tara pobiła jedną z natrętnych fanek Jaxa. Gipsem. Kochając Syna trzeba wiedzieć jak o niego walczyć. Nie można pokazać, że jest się słabą czy niepewną. Nawet jeśli oznacza to ucieczkę do przemocy. Prawdą jednak jest, że od tego czasu żadna z klubowych zabawek nie ważyła się nawet pomyśleć o zaciągnięciu Juica do łóżka, a na Eddy patrzyły z mieszanką strachu i szacunku. Mieszanką idealną, jak to określała Gemma.



Kolejne dni były przepełnione bardzo dziwną atmosferą. Jax ledwo ukrywał to, że jest obrażony na Bobby’ego. A Bobby nie potrafił wytłumaczyć Jaxowi powodów swojego wyjazdu. Każdy z chłopców przeżywał to na swój sposób. Tig bzykał jeszcze więcej panienek na boku niż dotychczas, a Chibs palił jednego papierosa za drugim. Juice szamotał się między pomaganiem Bobby’emu w pakowaniu gratów, a upewnianiem się, że świeżaki – V-Lin i Gruby Phil, nie rozrabiają za bardzo.
Natomiast Eddy przyglądała się temu wszystkiemu z boku i zastanawiała się, co oznacza teraz ten Żniwiarz. Co stało się z tym emblematem, który tak kochali? Przecież ta cholerna Kostucha była metaforą przyjaźni i braterstwa – to miało łączyć Synów, a tylko ich dzieliło.
Prawdopodobnie nawet Gemma to dostrzegała. Coraz mniej czasu spędzała w klubie, a coraz więcej w ramionach Nero. Nie, żeby było w tym coś złego. Po paskudnym Clayu, zasługiwała na kogoś, kto będzie ją kochał i szanował, przede wszystkim. A latynoski alfons był naprawdę w porządku. Ale przez to na głowę barmanki zwaliło się więcej obowiązków. Spędzała więcej swojej dniówki w biurze, ogarniając sprawy warsztatu. Rozmowę z klientem, by umówić dogodny termin na przegląd, przerwał Jax. Eddy uniosła pytający wzrok znad kalendarza.
- Marks wydaje imprezę. – Odezwał się Prezes, opierając dłonie na biurku. Eddy zasłoniła słuchawkę ręką, niemal szeptem pytając, co z tego.
- Masz zaproszenie.
- Dziękuję, w takim razie widzimy się w piątek o jedenastej trzydzieści. Do zobaczenia. – klik i słuchawka wylądowała na widełkach. Prezes miał pełną uwagę pracownicy. – Nie, dzięki. Już nie chcę mieć nic wspólnego z tym towarzystwem.
- Eddy, Marks widział jak zabijasz Rexa. Twoja obecność będzie oznaczała, że między wami nie ma popsutej krwi i wszystko jest w porządku. Poza tym, jesteś z nami – twoje zachowanie też jest naszą reputacją.
- Przez kokę spędziłam najlepsze lata swojego życia pod pantoflem faceta, który urządził mi piekło na ziemi. Naprawdę, myślę, że Marks będzie mógł to zrozumieć. – No cóż, chyba nie mógł. Patrząc na minę Tellera, nie zamierzał przestać naciskać. Przewróciła oczami, zamykając kalendarz z trzaskiem.
– Dobra. – warknęła. – Pójdę. Zadowolony?
- Pójdę z tobą. Zadowolona?
- No chyba żartujesz. Nie mówiąc o tym, że Juice nie będzie szczęśliwy, Tara nas rozszarpie.
- Jakoś to przeżyje. Wie na co się pisała, będąc ze mną. Będzie musiała to zrozumieć. Zresztą, i tak muszę się tam pojawić. – Blondyn wzruszył ramionami, wkładając dłonie w kieszenie spodni. Eddy wyglądała, jakby miała palnąć coś głupiego, ale sympatia dla Prezesa ostatecznie ją powstrzymała.
- Każesz rozumieć jej bardzo dużo, szefie. Nie dokładaj jej na barki niczego, co nie jest konieczne.




Tara okazała się być o wiele mniej wyrozumiała niż sądził jej mąż. Eddy zrozumiała to, gdy pod jej mieszkaniem wieczorem zaparkował samochód, z którego wyłonił się zarówno Jax, jak i Chibs. Patrząc na pochmurną minę Prezesa, rozmowa z żoną była o wiele bardziej burzliwa niż się spodziewał. Barmanka doskonale to rozumiała. Juice również nie popierał tego pomysłu. Z tym, że jej własny chłopak rozumiał zależności świata gangsterów, a obecność Chibsa jakby poprawiła mu humor. Pożegnał się z ukochaną, patrząc jak cała trójka odjeżdża w stronę Oakland.
- Wyglądasz ślicznie, Eddy. – zauważył Chibs, przerywając nieco krępującą ciszę, panującą w wozie. Dziewczyna uśmiechnęła się, dziękując za komplement. W tym nie była najlepsza. Czuła się przebrana w ciuchach Lyli i zrobionej przez nią fryzurze. Ale pewnie wyglądała nieźle w zakręconych, ułożonych włosach, z czerwonymi ustami i czarnej koszuli i skórzanej spódnicy. Szpilki były niesamowicie niewygodne, ale Lyla nie odpuściła przyjaciółce. Kazała włożyć to szpiczaste ustrojstwo. Obcasy – ok. Ale szpilki? To nie było ulubione obuwie Eddy.
Impreza, jak to określił Jax, okazała się być cholernym balem. Podjechali pod wielką, oświetloną salę w samym centrum. Szofer wziął kluczyki od Jaxa, a Chibs pomógł Eddy wysiąść. Cała trójka musiała wyglądać niezwykle buraczanie, gdy z rozdziawionymi ustami przyglądali się kolejnym dowodom przepychu, przed ich oczami.
Najpierw napotkali wielką fontannę na środku marmurowej posadzki. Za nią rozpościerały się szerokie, rozłożyste schody na kolejne piętra przybytku, całe wyściełane purpurowym dywanem. Dywan ten prowadził też w parterze na prawo. Tam znajdowała się sala „balowa”. Ogromne, przeszklone pomieszczenie, z okrągłymi stołami, parkietem z białego marmuru i kelnerami, biegającym i tam i z powrotem z kieliszkami szampana. Jak na komendę, Eddy i Chibs zabrali po kieliszku i na raz wypili jego zawartość. Szkot dlatego, że zamierzał się urżnąć, skoro już musiał się tu pojawić. A z kolei Eddy czuła się za bardzo jak w starym życiu. Imprezy Rexa wyglądały podobnie. Goście już pojawili się przynajmniej w większości, bo sala pełna była śmiechu, garniturów, kiecek i zapachu żenady. Czyli niemal jak na każdym przyjęciu śmietanki towarzyskiej, z tą różnicą, że tu nikt nie ukrywał swoich ochroniarzy. Gangsterskie szychy przyprowadziły swoich przydupasów, którzy nawet nie starali się schować broni. Paradowali w cieniu filarów z kałachami i mniejszymi pistoletami przy pasach.
- Jackson! Michelle, Filip. Witajcie. – August Marks wyrósł przed twarzami gości jak duch. Musieli wyglądać, jakby właśnie ducha zobaczyli, bo gospodarz zaśmiał się serdecznie, uścisnąwszy każdemu z nich dłoń na powitanie.
- Michelle, bałem się, że nie znajdziesz dla mnie czasu. – powiedział, szczerząc perłowo-białe zęby.
- Za nic nie mogłabym tego przegapić. – odpowiedziała z równie szerokim uśmiechem. Gospodarz szybko stracił zainteresowanie Eddy, gdy w zasięgu jego wzroku pojawił się Henry Lin – spadkobierca chińskiej mafii w branży narkotykowej. Przeprosił nieco zagubioną trójkę z Charming, zostawiając ich z uczuciem ulgi.



- Nie wiem, jak was, chłopcy, ale mnie on przyprawia o dreszcze. – mruknęła Eddy, porywając kolejny kieliszek szampana. Nim go dopiła do połowy, w akompaniamencie prześmiewczych, niewybrednych komentarzy na temat gości Marksa, czym umilali sobie czas, Chibs podał rękę barmance, by porwać ją na parkiet. Widząc jej zaskoczoną minę, przewrócił oczami.
- Wbrew powszechnej opinii, wiem jak się zachować na parkiecie. Pochodzę z Europy, dziecino. – Szkot, nie przyjmujac odmowy, poprowadził Eddy w jednym z lepszych walców wiedeńskich, jakie kiedykolwiek miała przyjemność tańczyć. Jeśli mogła powiedzieć cokolwiek dobrego na temat Rexa, to to, że nauczył ją jak czerpać przyjemność z tańca. Chibs natomiast, wyjątkowo elegancki, prowadził w tańcu pewnie i sprawnie. Jego garnitur był klasą samą w sobie. Chociaż nie pierwszej młodości, nadal leżał jak ulał. A muszka niemal krzyczała: „jestem z Wysp!”. Miłą pogawędkę, jaką raczyli się podczas tańca, przerwał Marks, który zarządził z nienacka odbijanego. Chociaż Eddy skinęła uspokajająco głową, by Chibs nie zareagował zbyt agresywnie, w towarzystwie Marksa nie czuła się pewnie.
Był wysoki, bardzo umięśniony i wyjątkowo wyprostowany. Jakby grał pozę, którą ktoś mu przyszykował tak samo, jak ten szary garnitur na miarę. Miał krótkie włosy i gładko ogoloną twarz. Nie dało się ukryć, że regularne rysy Augusta, jego ciemne oczy i wydatne usta czyniły go mężczyzną atrakcyjnym. A jednak, Eddy czuła się spięta, gdy z głośników poleciała bardziej swobodna muzyka. Jakiś smętny kawałek Mariah Carey.
Marks przyciągnął ciało Eddy do siebie, trzymając ją w uścisku na tyle swobodnym, by nikt nie pomyślał, że do czegoś ją zmusza, ale na tyle mocnym, by wiedziała, że nie ma drogi ucieczki. Pozwoliła, by ujął jej dłoń i obracał jej ciałem co kilka kroków w zgrabnym piruecie.
- Interesy twojego męża... – szepnął do ucha barmance, gdy zwróciła się do niego twarzą po kolejnym obrocie. – Chciałbym wiedzieć, na czym z tym stoję.
- Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – odpowiedziała bez wahania, przestępując kilka kroków. Nie chciała już nigdy babrać się w narkotykach. One podwójnie zniszczyły jej życie. Dlatego, że była od nich uzależniona i dlatego, że Rex nimi handlował. Poza tym, widziała, co pieniądze z narkotyków zrobiły klubowi. To dlatego Piney i Opie nie żyli. Nie, nigdy więcej.
- Zapewne wiele widziałaś i słyszałaś. Nie chciałbym, żeby to zaszkodziło Marks Incorporated. – Uwielbiała to. Ton swobodny wyrażał więcej groźby niż otwarte grożenie śmiercią. Nie miała zamiaru mieszać się w ukochaną firmę Marksa. Uśmiechnęła się, opierając plecami o pierś gangstera, gdy nieco zwolnił uścisk, pozwalając barmance na więcej swobody.
- Byłam wtedy na haju przez większość czasu. Poza tym, jeśli chodzi o Rexa, mam bardzo krótką pamięć. Chcę raz, a skutecznie wyrzucić go z głowy. Możesz być pewien, że nic nie powiem. Wiem, że moje słowo to tylko obietnica prowincjonalnej barmanki, ale jesteś dobrym biznesmenem, znasz się na ludziach. Dlatego wiesz, że nie kłamię. Co powiesz na umowę dżentelmeńską? – zaproponowała, zerkając przez ramię na partnera tanecznego. Kątem oka dostrzegła, że niemal niewidocznie skinął głową, uśmiechając się. Spokojniejsza niż wcześniej zerknęła w stronę, gdzie siedział Jax i Chibs. Chciała, by wiedzieli, że wszystko jest jak należy. Znając jeźdźców Kostuchy gotowi byli rzucić się na Marksa z pięściami.



To jednak nie na niego należało się rzucić, a na małą Azjatkę, która w kącie sali właśnie odblokowywała półautomatyczny pistolet, by zacząć strzelać na oślep przed siebie. Eddy zauważyła to na tyle szybko, by odciągnąć Marksa z linii strzału. Dlaczego? Nie wiedziała. Chyba w odruchu. W sekundzie wokół gangstera zacieśniło się koło ochroniarzy. Ktoś wywrócił jeden ze stołów. Eddy zasłoniła głowę dłońmi i rzuciła się w stronę schronienia. Trwało to może ułamek sekundy nim poczuła uścisk na karku. Jax schylił ją przed kulami i przewrócił bar, za którym po chwili znalazł się i Chibs. Padli na ziemię, przeładowując broń.
- Co tu się, kurwa, dzieje!? – wyparował szkot, strzelając w stronę nieprzyjaciela. 
Już nie strzelała tylko Azjatka. Kilku jej przyjaciół, ukrywających się teraz za marmurowymi filarami strzelało w tą stronę sali, gdzie znajdowała się Eddy. Wyglądało to tak, jakby dwa obozy przegrupowały się i zaczęły regularną bitwę.
Powinna być przerażona, ale takie sytuacje powodowały tylko wzrost adrenaliny we krwi. Zbyt częste obcowanie ze śmiercią znieczula zmysł strachu. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż da się wyczuć jej smród. A barmanka na pewno nie zamierzała umierać w tak pretensjonalnym miejscu. I kiecce. Dostrzegła okno, blisko ich kryjówki. Wyjście było zasłonięte przez strzelających wariatów, więc nie było możliwości, żeby się tam jakkolwiek przecisnąć. Korzystając z eskorty, jaką zapewniali ludzie Marksa i jej własni przyjaciele, przeczworakowała pod okno i stłukła je, strzelając ze swojego glocka. Od dłuższego czasu nosiła go zawsze w torebce. Dziś akurat w podwiązce.
- Ruchy! – zawołała w stronę Chibsa i Jaxa. Synowie spojrzeli w jej stronę z zaskoczeniem. W ferworze walki nikt nie pomyślał, by poszukać wyjścia ewakuacyjnego. Teller zawołał Augusta, by i on zdążył uciec.
Goniły ich strzały napastników tak daleko, aż stracili zasięg. Zanim jednak się to stało, porządnie podziurawili kilka cakiem dobrych bryk na parkingu. W tym ich własną, jak się okazało później – nie do odpalenia przez przestrzeloną maskę i oponę. Wkrótce do środka wparowały zaalarmowane posiłki gospodarz. Podejrzewać tylko można, że z napastników nie pozostało wiele do czasu przyjazdu glin.
- Dziękuję za przybycie. Chociaż nie tak sobie to wyobrażałem... – stwierdził Marks nieco zgryźliwie. Eddy bliska była parsknięcia śmiechem. Ta strzelanina musiała być mu na rekę. Inaczej nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek z bronią dostał się do środka. Na pewno wśród ofiar znajdzie się ktoś, kogo Marks nie chciał widzieć dłużej na liście żywych. Nie chciała o tym rozprawiać. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, dlatego tylko uścisnęli dłonie i grzecznie odmówili podwózki. Woleli poczekać aż odbierze ich ktoś z ich własnego grona.




Był środek nocy, a z Charming do Oakland przynajmniej półtorej godziny drogi. Przyjaciele postanowili więc przejść się jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Niedaleko głównej ulicy płynęła rzeka. Dzieliła Oakland od przybocznego miasta.
Eddy opadła na murek, stwierdzając, że w tych cholernych butach nie przejdzie już ani kroku. Jax usiadł obok, odpalając papierosa, a Chibs rozłożył się na chłodnym murze, z głową na kolanach barmanki. Ćmili papierosa, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie dla tego, co stało się na przyjęciu. Na tamtą chwilę mieli zbyt dużo niewiadomych. Postanowili zająć się tym rano. Albo nawet zostawić tą sprawę Marksowi. To w końcu jego teren. Po godzinie i połowie wypalonej paczce, Chibs zaczął się nudzić. Pochrapywał trochę, ale w końcu wstał, by pogonić ich podwózkę. Przecież to nie Syberia, na Boga. Po chwili zmęczonego nocą milczenia, Jax zaśmiał się pod nosem. Przyjaciółka spojrzała na niego spod zmarszczonych brwi, jakby sprawdzając, czy zmęczenie odebrało mu rozum.


- Zawsze przyciągasz kłopoty? – Jax starł kciukiem ślad krwi z policzka towarzyszki, a ona uśmiechnęła się bezradnie. Nie mogła nic poradzić na to, że zawsze znajdowała się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze. Kłopoty ją kochały. A ona chyba kochała się w nich. Poza tym, przecież on też tam był. On, Chibs, Marks i cała chmara innych osób. Oni tak samo mogli być powodem tego wszystkiego.
- Gdybyś wiedział, to byś mnie nie adoptował, co? Tatku?
- Nie. Tym bardziej bym to zrobił. – odpowiedział z delikatnym cieniem rozbawienia na twarzy. Jax jednak był poważny w tym, co mówił. Żadne kłopoty, które go spotykały nie byłyby w stanie zmienić jego zdania o barmance. Była warta każdego trupa, położonego po drodze. A każdy, kto spróbowałby ją skrzywdzić miał paść trupem. W jej oczach odbijał się wschód słońca, który hipnotyzował Prezesa. Cała ta scenka musiała wyglądać groteskowo, ale nie dla nich. W rześkim powietrzu zawisła ciężka cisza, przerywana tylko niekontrolowanym łomotem dwóch serc. Nagłe pojawienie się Chibsa zbiło więc oboje z tropu.
- Przyjechał Juice. – oznajmił. Jax pomógł Eddy podnieść się z murku, na którym siedzieli, a później patrzył jak barmanka rzuca się na szyję swojego chłopaka. Tak bardzo cieszyła się, że go widzi. Znów umknęła śmierci, a jego przybycie przypomniało jej twardo o tym, z kim jest i kogo kocha. Tak jest. Tak powinno być.
- Nigdy więcej mnie nie zostawiaj. – szepnęła, wtulając zmęczoną głowę w jego silne ramię. Nie chciała i nie mogła myśleć o ćmiącym papierosa Tellerze, który mrużył oczy, wpatrując się w milczeniu prosto we wschodzące słońce.


6 komentarzy:

  1. >Awwwwwwwwwwwwwww *o* Slash! Kocham tę pineskę! To jakaś karma, bo ostatnio (chyba trzy lub cztery dni temu) pisałam o tej płycie ze znajomym i przekonał się do niej ^^
    >Eddy zajmuje się papierkami? To nie była robota Bobbiego? Jego ojciec był w końcu księgowym czy kimś takim.
    >Czy ta psina to zwierzę uratowane z walk psów, na który czaił się pewnego razu gang? Tamte sceny były okropne >.< Zwłaszcza te pełne śmietniki sama wiesz czego...
    >Ta laska, która niegdyś była facetem, była bardzo fajna :D Znaczy dla mnie postać nie była negatywna a wręcz odwrotnie. Miała tam jakiś problem, który Synowie pomogli jej rozwiązać. Pojawiła się na chwilę i zniknęła, ale lubię ją (jego).
    >Nie no Wendy też była dla mnie spoko. Owszem, ćpała, ale potem chciała odkupić jakoś te winy. Zachowanie Jaxa też rozumiem, ale tylko na początku. Zwłaszcza to jak chciał jej wstrzyknąć jakiś narkoty, gdy ona była czysta. Starała się a on robił to co robił... Jednak, tak sobie teraz myślę, Jax nie był bez winy. Sam w pierwszym odcinku mówił, że od jakiegoś czasu do niej nie zaglądał. Zostawił ją w jakimś sensie, a powinien nachalnie do niej przyjeżdżać i sprawdzać co się dzieje. Może wtedy by uniknęli tego wypadku przy porodzie?
    >Eddy musi być jakoś związana z Bobbym, w sensie emocjonalnym, skoro zaczyna tęsknić gdy jeszcze nie wyjechał.
    >Venus ma taki świetny sposób mówienia. Musze przyznać, że zachowałaś go tu w 100%.
    >Dlaczego Juice nie mógł powiedzieć, aby te fanki się po prostu odczepiły? ;-; Tak byłoby bezpieczniej dla niego.
    >Tak, laski są nieznośne. Jednak nie ma co się dziwić ich zachowaniu. W końcu po to tu "pracują".
    >Kocham te laski xD Synowie to jedno, ich kobiety to drugie.
    >Czasami Bobby był mi obojętny. Tak samo było, gdy opuszczał klub. Teraz bardziej przeraża mnie to jak chłopaki to odbierają. Jednak to jego decyzja.
    >Wydaje mi się, że Jax w duchu był baaaaaaaaaaaaardzo zadowolony z tego, że z nią idzie na to przyjęcie.
    >Ej, co tam robił Chibs? On jest teraz wice?
    >Zgodzę się - szpilki to jakieś przekleństwo ;-; Wczoraj latałam w nich cały wieczór, a teraz wszystko mnie boli xD
    >"Szkot dlatego, że zamierzał się urżnąć, skoro już musiał się tu pojawić." - och, jak ja Cię kocham za to xD
    >Mam taką dziwną nadzieję, że Eddy będzie miała jakieś zyski z jej byłego. Nie chodzi mi o narkotyki a o forsę.
    >A ci Azjaci to skąd się wzięli? Czy to ci od tego chińczyka, co się zainteresował Marks. Tego potomka czy kimś takim on jest.
    >Wyobraziłam sobie taki ładny obrazek, jak oni tam leżą czy siedzą, a za nim jest pole, które łączy gdzieś w oddali koniec ziemi z początkiem nieba.
    >A potem wyobraziłam sobie Jaxa, jak patrzy ze smutnym wzrokiem na Eddy, która rzuca się na Juica. Naprawdę? Ortiz musiał zespóć taką piękną chwilę? xD
    Lecę do siebie dodać rozdział. Czekam na kolejny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię tą płytę Slasha tak samo, co można zauważyć chyba po tytułach rozdziałów, które w dużej mierze są właśnie nią inspirowane.
      Tak, Bobby był księgowym, czy bardziej sekretarką, ale spraw klubowych. Ich wydatków i przychodów. Eddy zajmuje się barem, a Gemma warsztatem. Chociaż w tym mogą się przecież zmieniać.
      Venus była świetną postacią. Fajnie było zobaczyć, że Synowie nie mają problemu z tym, że ktoś zmienił płeć/jest gejem/transwestytą, czy cokolwiek, kiedy jest dobrym człowiekiem. To jest właśnie otwartość umysłu.
      Przyznam, że Wendy nie lubiłam bardziej od Tary. A dlaczego? Bo była tchórzem. Zmieniała fronty, była ciągle jedną nogą zaangażowana we wszystko, co związane z Abelem. Była wyrachowana i grała w tej drużynie, która więcej jej względem syna obiecała (no ja wiem, matczyna miłość). Ale koniec końców była zbyt słaba, żeby w wytrwać w zbyt trudnych decyzjach. Poza tym, cały czas była zakochana w Jaxie i nie mogła odpuścić, tylko czekała jak mokry spaniel pod drzwiami. Nie lubię takich osób. Ale tutaj nie będę jej demonizować, spokojnie ;)
      Eddy jest związana ze wszystkimi chłopakami. To taki syndrom dziecka, dorastającego bez ojca. Myślę, że każdy z nich w jakiś sposób zapewnia jej poczucie więzi rodzinnej, dlatego jest z nimi tak związana.
      Kocham te szmatki klubowe. Są tak nachalne i kompletnie bez kręgosłupa moralnego, że nie da się ich nie kochać. Ale trzeba taką jedną z drugą nauczyć pewnych granic ;D
      Chibs tak, jest wice na tą chwilę. A pojawił się na balu, bo taki był warunek Tary. Żeby "pilnował". Poza tym, szef klubu nie pojawia się bez obstawy. Jak widać, to by było niemądre.
      Hahaha, ja tam lubię szpilki, ale muszą być naprawdę sprawdzone i dobrze dopasowane. Inaczej to jest masakra. Nie mówiąc o kroku nowonarodzonego cielaka. Tak bardzo zmysłowy xD.
      Azjaci konkurują z czarnymi na tamtym terenie. Co jakiś czas na pewno dochodzi do starć między nimi.
      Tak właśnie miałaś sobie tą scenę wyobrazić. I jej zakończenie też ;P
      Dzięki, że wpadłaś. Całusy

      Usuń
  2. Reakcja Tiga na widok Eddy zaprzyjaźnionej z psem, a potem postać Venus nadały temu rozdziałowi taki fajny, lekko humorystyczny nastrój, ale nic nie przebije Eddy "delikatnie" dającej do zrozumienia fance Juica, żeby trzymała łapy z daleka. I jeszcze ten tekst: "musimy wymienić lustro w łazience" xDD
    Wiedziałam, że ta impreza nie będzie zwyczajną imprezą, na której wszyscy świetnie się bawią, więc byłam w pełni przygotowana na tę strzelanine :D Za to końcówką mnie zauroczylas. Uwielbiam sposób, w jaki przedstawiasz relację Eddy z Jaxem. Ale mimo tego całego romantycznego wschodu słońca itp. i tak będę #teamJuice :3
    Pozdrawiam, do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chce, zeby to opowiadanie było przyciezka historia, stad kilka takich elementów jak te. Ale tez przyznam, ze historia tego pieska i to, jak ja uratowali, mnie urzekły, dlatego nie mogłam tego motywu pominąć.
    Hahaha, cieszę sie, ze zwróciłaś uwagę na ten motyw z fanka. Słaba płeć to tu tylko pojęcie względne ;P
    A widzisz, Sherlocku, przewidziałaś strzelaninę. Ciekawa jestem, co dalej wywachasz ;)
    Dziękuje za słowa uznania. Ta scena, przyznam szczerze, zrodziła sie jak zasypialam. Dlatego cieszę sie, ze przypadła Ci do gustu. I spokojnie #teamJuice nigdzie sie nie wybiera ;)
    Pozdrawiam gorąco

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj. W końcu do Ciebie zawitałam. Długo zastanawiałam się nad komentarzem, ponieważ chyba jestem zbyt zmęczona, aby wszystkie rozdziały złożyć w jedną całość - za co przepraszam. Jednak mimo wszystko jestem ciekawa dalszych losów bohaterki. Mam nadzieję, że wybaczysz mi ten ogólnikowy komentarz. Następny będzie bardziej szczegółowy.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie,
    http://wzburzone-fale.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi Cię u siebie widzieć ;)
      Dziękuję za komentarz i pojawienie się. Na pewno wpadnę do Ciebie, kiedy pojawi się nowy rozdział.
      Pozdrawiam,
      candlestick

      Usuń