niedziela, 25 października 2015

7. By crooked steps




I'm addicted to feeling, stealing love isn't stealing
Can't you see that I understand your mind?
I'm a walking believer, I'm a ghost and a healer
I'm the shape of the hole inside your heart
Not looking for a brighter side
Crooked steps will take me higher
I don't care if you want to cry
I'm a soldier for hire killing all you admire
And you live in denial but that will change


Właściwie, powinna być wściekła. Świeża pani Winston w ostatniej chwili przed wyjazdem na swoją krótką podróż poślubną poprosiła ją o opiekę nad dzieciakami. O ile Ellie, Kenny i syn Lyli, Piper, byli naprawdę uroczy, o tyle nie była gotowa na takie zobowiązanie. Zwłaszcza, że podróże poślubne robi się tuż po ślubie, a nie miesiąc później. A jednak, patrząc jak ta trójka zajada płatki z mlekiem, pochłonięta rozmową, Eddy szczerzyła się jak głupia. Może to za sprawą orgazmu, którym po raz kolejny poczęstował ją na śniadanie Ortiz miała tak dobry humor, ale Eddy nie potrafiła być zła na Winstonów. To zaczynało być tradycją; to poranne migdalenie się. A Eddy chyba stawała się osobą bardzo tradycyjną.
Przeglądała ogłoszenia w gazecie, szukając ofert mieszkaniowych. Chociaż mieszkanie w klubie miało swoje plusy, czuła, że musi stanąć na własnych nogach. Bardzo ceniła sobie niezależność. A jak miłe byłyby niespodziewane wizyty Gemmy, czy Jaxa, w pewnych sytuacjach wolałaby nie być pod ręką. Poza tym, należy oddzielać życie prywatne od zawodowego.
Razem z gazetą poranną przychodzi również korespondencja. Pośród mnóstwa reklamówek, ofert kredytowych i listów na adres Teller-Morrow Repairs, Eddy rzuciła się w oczy koperta zaadresowana na jej nazwisko. Z ciekawością wzięła ją do ręki, wydobywając z niej list. Nie był to miły liścik od wielbiciela. Wręcz przeciwnie. Ktoś pisał kalumnie, życząc jej powolnej i paskudnej śmierci. Widząc minę opiekunki, Kenny wyraźnie się zaniepokoił. Jak przystało na dziecko, które w krótkim czasie straciło matkę i przez rok widywało ojca tylko w sali widzeń był bardzo płochliwy:
- Coś się stało, Eddy?
- Nie. Zbierajcie się, czas do szkoły. Pojadę pooglądać mieszkania, a po lekcjach pomożecie mi jakieś wybrać. Będziecie odpowiedzialni za przyznanie punktów każdemu. – wrzuciła list do torebki i zgarnęła kluczyki, zaganiając gromadkę podopiecznych do samochodu.
Zabawa z przyznawaniem punktów była o wiele lepsza niż samo oglądanie mieszkań. Dzieciaki wydawały się bardzo przejęte. Dlatego, gdy Piney je odbierał, nie były chętne do wyjścia.
- Jak idzie szukanie mieszkania?
- Nieźle. Maluchy bardzo mi pomogły. Na pewno dasz sobie z nimi radę?
- Dałem sobie z Harrym, dam i z nimi. – poczciwy Piney ładował się do pick upa wyjątkowo długo. Przeszkadzała mu w tym tusza i tlen, który zawsze ciągnął się rurką od nozdrzy mężczyzny do niewielkiej butli przy pasku. Eddy oparła się o otwarte okno wozu, by ustalić szczegóły dalszego rozkładu tygodnia. Dobrze, że Opie i Lyla wracali już za kilka dni.
- Jutro mają na dziewiątą trzydzieści. Odbiorę je o piętnastej i będą mogły zostać u mnie na noc.
- Dziękuję, Eddy. Uważaj na siebie. – po chwili namysłu stwierdził staruszek, odjeżdżając i zostawiając zaskoczoną Eddy samą.






Śmierć zawsze spada na człowieka jak animowane pianino w kreskówkach. Nawet jeśli jest się przygotowanym na czyjeś odejście, poczucie, że śmierć wyrwała część życia nigdy nie jest spodziewane. Śmierć jest niespodzianką. Nieprzyjemną, a dla niektórych wyczekiwaną. Ta śmierć, o której Eddy dowiedziała się, odbierając telefon sobotniego wieczoru w pracy była bardzo nieprzyjemna. Odebrała jej dech w piersi jak nagłe uderzenie w brzuch. Patrzyła na wyświetlacz telefonu, chociaż rozmówca już chwilę temu odłożył słuchawkę.
Rozejrzała się po gwarnym salonie Żniwiarza, mając wrażenie, że znalazła się w jakimś abstrakcyjnym filmie. Nie słyszała rozmów, tylko bezładny gwar, jak w ulu, a ruchy gości widziała w zwolnionym tempie. Łapiąc powietrze, jak ryba wyciągnięta z wody, potrzebowała chwili na poukładanie myśli. Dopiero po kilkudziesięciu sekundach zorientowała się, że ktoś wymawiał jej imię. Jax. Stał przy barze, przyglądając się Eddy spod zmarszczonych brwi.
- Eddy, co z tobą?
- Nic... – potrząsnęła ciemnymi włosami, uciekającymi spod spinki.
- Jeśli potrzebujesz czasu dla siebie, znam dobrą kryjówkę. Poza tym, myślę, że możesz zrobić sobie przerwę.
- Nie trzeba. Muszę pracować. – Eddy nie zamierzała siedzieć i płakać. Nie była typem kobiety, która uzewnętrzniała swoje emocje. Potrzebowała zajęcia, żeby móc poukładać sobie myśli. Ruch rąk, noszenie piwa, nalewanie tequilli i kasowanie było wybawieniem. Jax, patrząc na nią przy pracy, nie mógł uwierzyć, że jeszcze przed chwilą coś niemal zwaliło ją z nóg. Przepracowała całą noc aż ostatnia ochlajmorda zasnęła pijackim śnie, później udała się na dach. Ona i piękny skręt, którego zwędziła wcześniej z baru.
- Znalazłaś moją kryjówkę. – zagaił Jackson, siadając obok dziewczyny. W swoich niedorzecznie białych butach i wielkiej koszuli w kratę był widoczny nawet w najciemniejszych, ostatnich godzinach nocy.






- Widziałam cię tu setki razy.
- Powiesz mi kto cię tak wyprowadził z równowagi?
- Dzwoniła moja przyjaciółka. Zmarł mój kumpel.
- Przykro mi.
- Mi również. – Eddy zawiesiła wzrok w próżni, nie myśląc, ani nie czując. Podała skręta towarzyszowi, wydychając ciężki dym z płuc.
- Byliście blisko?
- Spędziliśmy ze sobą kilkanaście miesięcy w jednym vanie. Zwiedzałam Stany. To był dobry facet.
- Na pewno. Pojedziesz na pogrzeb?
- Za późno. Dzisiaj go pochowali.
- Możesz jechać odwiedzić jego grób. I najlepiej byłoby, gdybyś tu nie wracała, Eddy.
- Słucham?
- Uciekaj stąd. Charming zaczyna tonąć w bagnie, a ja łapię się ostatnich, suchych i kruchych konarów, by utrzymać się na powierzchni. A potem chcę wyciągnąć też Tarę i moich chłopców. Chcę odejść. Ty też powinnaś. Zanim Charming odbierze ci wszystko.
- Nie za wiele jest do odebrania. A jedyne, co mam jest związane z tym miejscem.
- Juice?
- Nie umiem powiedzieć, co do niego czuję. Ale coś czuję. Dawno nie czułam, Jax. Poza tym, dzieciaki, Gemma, wy wszyscy, nawet twoja Tara... sprawiacie, że nie mam wrażenia, które odczuwałam od zawsze.
- Wrażenia, że jesteś niekompletna? Że masz dziurę. Taką niemal całkiem namacalną, gdzieś przy żebrach? – dotknął swojego boku i widząc jak Eddy kiwa głową w kłębie dymu, Jax uśmiechnął się. Znał to uczucie bardzo dobrze. – Tak odczuwa się dom. Ale to nie jest dobry dom. W klubie dzieje się zbyt dużo złego. Clay nas podzielił. Nie potrafimy się dogadać. Jedynym rozwiązaniem jest ucieczka nim ktoś znów pójdzie siedzieć, albo zginie.
- Dlaczego chcesz odejść, a nie naprawić to, co Clay zepsuł?
- Bo chcę lepszego życia dla moich synów. I dla mojej kobiety. Nie chcę już być wykolejeńcem. Mój staruszek doskonale wiedział, że to klub w ten czy inny sposób go zabije. Miał rację. Nie chcę skończyć w ten sam sposób, i nie chcę, żeby Abel i Thomas poszli tą drogą. A klub... nie wiem, czy da się go jeszcze skleić. Chłopcy cię uwielbiają. Jesteś dla nich świetną towarzyszką. I opiekunką. Byłabyś wspaniałą matką. Załóż rodzinę. Ale nie tu. To miejsce, to życie... Eddy, uciekaj póki możesz. – była bliska wyśmiania Jaxa. Przecież nigdy nie planowała dzieci. Nie chciała, by któreś z nich czuło się jak ona sama. Niechciana i niekochana. Nie sądziła, by potrafiła być wzorem. Nie czuła sie na siłach, by wziąć odpowiedzialność za inne życie. Poza tym, podświadomie Eddy bała się, że miłość jaką obdarzyłaby swoje dziecko, zabiłaby ją. Bała się tego uczucia. I nie była pewna, czy zgadzała się z przyjacielem. Oczywiście, to było jego życie. Odsiedział swój czas i być może chciał zacząć od nowa. Świeże początki były dobre. Przy leniwie wschodzącym na horyzoncie słońcu, kolejny początek wydawał się całkiem kuszący. Ale Eddy miała już za sobą zbyt wiele początków.
- Syf, którym się babracie, całe to nielegalne gówno, to przejściówka. Później zabierzesz Tarę i dzieciaki na koniec tęczy. Ale pozwolisz mi wpadać, żeby porozpieszczać chłopców?
- Bylebyś mi ich nie rozpiła.







Mężczyzna w skórzanej kurtce bez Żniwiarza walił na oślep w Tiga. Ten, śmiejąc się jak wariat obrywał ciosy na zakrwawioną twarz. Opie masakrował młodzika, który ledwo trzymał się na nogach z nadmiaru alkoholu, a Bobby otrzepywał włosy z resztek szklanej butelki, roztrzaskanej na własnej kudłatej głowie. Jax i Juice popijali kolejny kieliszek tequili nim wrócili do walki. W środku walki był też Kozik – członek Synów, którego Eddy znała najmniej. Niewątpliwie przystojny, rzadko pojawiał się w klubie. Z jakiegoś starego jak świat powodu, Trager go nie trawił. Korzystali z każdej okazji, by sobie dopiec. Nie inaczej było też tamtego dnia. Od słowa do słowa, w barze zawiązał się amatorski klub bokserski. Wielki świeżak, którego imienia barmanka nie pamiętała właśnie miażdżył kolegę, który wrzeszczał, że przecież są w jednej drużynie. Natomiast Eddy przyglądała się temu burdelowi z założonymi rękami. Bójek barowych w Charming i wcześniej widziała zbyt wiele, by się przejmować. Skrzywiła się odrobinę, widząc wyplutego zęba na podłodze i zdecydowała, że lepiej nie przyglądać się temu zbyt dokładnie.
- Co tu się wyrabia? – spytał Clay tonem ewidentnie zrezygnowanym. Chyba już dawno porzucił plany wychowywania tych dzikusów. Uchylił się przed lecącym butem, stając obok Eddy, która beznamiętnie opowiedziała kolejność wydarzeń:
- Kozik wyskoczył do Tiga. Trager go uderzył, ten się odsunął i trafił tamtego grubego. I jak możesz sobie wyobrazić dalej poszło lawinowo, szefie.
- Ich głupota jest niebezpieczna dla zdrowia i życia. Zapamiętaj moje słowa, Eddy. – mruknął z niezadowoleniem Clay. Wyciągnął zza paska spodni pistolet, strzelając dwa razy w powietrze. Barmanka zamknęła oczy, chowając głowę w ramionach. Huk rzeczywiście był ogłuszający. Niemniej donośny był jednak wrzask Hellboy’a, to znaczy, Claya.




- Wystarczy tego dobrego! – wrzasnął na zaskoczonych mężczyzn. – Koniec zabawy. Siusiu, paciorek i do spania. Wszyscy do wyjścia. – Zarządził, wyganiając każdego, kto nie był związany ze Żniwiarzem. Sami Synowie natomiast zasiedli przy barze, rechocząc jak żaby. Nawet warknięcie Claya nie było w stanie zepsuć dobrych nastrojów.
- Banda idiotów – z tym odkryciem na ustach, Morrow opuścił bar. Natomiast Eddy polała dzielnym żołnierzom Żniwiarza kolejkę. Wkrótce bar zmienił się w mini-pogotowie, gdy mężczyźni ratowali swoje zakazane pyski.
- Tatuś kompletnie nie docenia naszych starań o rozrywkę w barze. – zaśmiał się do lusterka Kozik, zaklejając rozwalony łuk brwiowy plastrem z Królem Lwem.
- Mi tam się podobało. – odpowiedziała Eddy, która siedziała na kontuarze, próbując doprowadzić do porządku zakrwawioną twarz Opiego przy pomocy wacika i wody utlenionej. Młody mąż wyglądał dosyć poważnie, chociaż jego rany wcale nie zagrażały zdrowiu. Tig, przykładając mrożony groszek do twarzy opróżnił kieliszek jakby w geście toastu.
- I to najważniejsze. Dama zawsze ma rację – wyszczerzył zęby, prowokując Juica do automatycznego sięgnięcia dłonią na udo barmanki. Tak, była ewidentnie dorodną sztuką wołu. Wykłócajcie się i zaznaczajcie teren. Dobrze, że mnie nie obsiusiałeś, geniuszu.  Trager, jakby nie zauważając tego gestu zwrócił się do Kozika:
- Dobra akcja z tym długim z brodą. Powaliłeś go po mistrzowsku. – klepnął mężczyznę w ramię, wstając z  miejsca. Ortiz patrzył na tą scenę z wyjątkowo głupią miną. Nie rozumiał jak ci dwaj, którzy rozpoczęli całą tą awanturę, mogą teraz sobie słodzić. No tak. Juice od zawsze miał problem z zawiłymi kontaktami społecznymi.
- Maleńki, przyjaźń jest przyjaźnią wtedy, kiedy możecie dać sobie porządnie po mordach. – Jax objaśnił sytuację, klepnąwszy następnie dłońmi w poplamione krwią dżinsy. – Zbieram się. Polecam towarzystwu zrobić to samo. Dobranoc, panowie. I piękna pani. – Puścił oczko Eddy, opuszczając bar. Po chwili coraz więcej silników ogłaszało wyjazd z terenu Teller-Morrow.
- Idziesz? – spytał Juice, patrząc na krzątającą się Eddy. Barmanka potrząsnęła przecząco ciemnymi włosami, tłumacząc, że musi posprzątać. – Sprzątanie nie ucieknie. Dobrze zrobi chłopakom na kaca. Jedziemy.  – Złapał Eddy na ręce po prostu wynosząc z baru. Doprawdy, dorodna sztuka...





Rozmowa z Jaxem nie dawała jej spokoju. Kilka dni trawiła tamtą noc. Oczywistym było, że rewelacje o odejściu nie były jawne, dlatego nie dzieliła się nimi. Ale jednak, to jak bardzo przekonywał ją do odejścia nie dawało jej spokoju przez następne kilka dni. Leżąc po północy na ramieniu Juica wciąż myślała o słowach Piney’go, Jaxa i rozmowie z Daisy. I o tym cholernym liście. Dlatego też słowa towarzysza zbiły ją z tropu.
- Lubię jak jesteś obok.
- Hola, Romeo.
- Po prostu bardzo nie lubię być sam. Jestem głośny. A ty sprawiasz, że wszystko cichnie.
- Jesteś trochę szurnięty, wiesz? – Eddy kompletnie nie rozumiała, o czym mówił. Był wyjątkowo milczący i spokojny. Zwaliła to na karb trudnego dnia. Nie chciała naciskać, po prostu pozwoliła mu się zrelaksować. Wspólny relaks wychodził im całkiem dobrze. Co prawda, Eddy nie przepadała za działaniami, które nie prowadziły do konkretnych akrobacji łóżkowych, ale tym razem pozwoliła sobie na ten zryw czułości. Gładziła opuszkami palców tors mężczyzny. Dotykała jego blizny na żebrach, zastanawiając się, skąd ją ma.
- Więzienie. – jakby czytał w myślach, Juice wyjaśnił. Ujął dłoń Eddy w swoją, przyciskając ją do swojego ciała. Przymknął oczy, chowając nos w jej włosach.
- Dostałeś kosę? Za klub?
- Tak.
- Co jeszcze jesteś w stanie zrobić dla tej kamizelki?
- Wszystko, Shelly.
Wiedziała, że oddanie członków SAMCRO jest duże, ale nie podejrzewała, że chłopcy są aż tak poważni w tym wszystkim. Czując spokojny oddech śpiącego już Juica na swojej skórze poczuła dziwną potrzebę, żeby ochronić go przed „wszystkim”. Z niewyjaśnionego powodu naszło ją przeczucie, że Juice może zapłacić każdą cenę za Żniwiarza. Ten sam chłopak, który przyjmował ją do swojego łóżka, który znosił jej bałaganiarstwo i humorki, zabijał dla klubu. Patrząc w ciemności na wręcz sterylne mieszkanie, Eddy nie mogła pozbyć się uczucia, że zbliża się coś nieuchronnego. Po raz pierwszy ogarnął ją strach przed ciemnością. Wtuliła się mocniej w tors Ortiza, słuchając bicia jego serca. Wcale nie uspokoiło to niepokoju dziewczyny. Coś czaiło się w ciemnościach i Eddy nie wiedziała, czy chce jej, czy Juica. Nie zamierzała oddać go bez walki. Nieważne jednak ja bardzo osłaniała go swoim ciałem, miała wrażenie, że ten oślizgły potwór wśliźnie się tu i go skrzywdzi.






Wkrótce wszystkie obawy Eddy musiały odejść w zapomnienie. Klub wyjechał w jakiejś niesamowicie ważnej sprawie. Charytatywnej, jak brzmiała oficjalna wersja. Chodziło o dzieciaki w szpitalach. Jednak widząc jak bardzo się zabezpieczyli, Eddy niespecjalnie w to wierzyła, ale w końcu kto zatrzyma wycieczkę motocyklistów, wiozących fanty na rzecz chorych dzieci. Alibi idealne.
- Co oni kombinują? – spytała Tarę, patrząc za odjeżdżającą kolumną Harleyów. Ta jednak zacisnęła usta w wąską linię. Jeśli cokolwiek wiedziała, nie zamierzała dzielić się tym z Eddy.
- Będę potrzebowała twojej pomocy. I Gemmy też.
- Od tego jesteśmy. Kobiety zawsze musiały trzymać się razem. Chodźcie. – zza pleców kobiet wyłoniła się pani Morrow jak zawsze pełna siły i wiary. Ona nigdy nie zadawała niewygodnych pytań. Wypracowała sobie dziwny system, dzięki któremu miała te informacje, których potrzebowała bez pytania.
Za to Eddy zadawała ich mnóstwo. Pytań pojawiało się tym więcej, im mniej było odpowiedzi. Z każdym kolejnym listem z pogróżkami Eddy próbowała znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie miała pojęcia, co mogła komuś zrobić, za co chciałby ją zabić. Nie rozumiała również, dlaczego porucznik Eli Roosevelt pałętał się wciąż wokół klubu.
- Czego chcesz, poruczniku? Ich tu nie ma, więc po co uprzykrzasz nam życie? – Eddy nie wytrzymała przy kolejnej wizycie czarnoskórego funkcjonariusza. Mężczyzna przyjrzał jej się tak wnikliwie, że dziewczyna ścisnęła mocniej, trzymanego w ramionach Thomasa.
- Dlaczego tak cię denerwuje moja obecność?
- Bo nie przepada za wścibskimi, upierdliwymi, nieposiadającymi nakazu psami. Wynoś się stąd, Eli, i wróć jak będziesz miał podstawy do dręczenia mnie, Eddy, albo kogokolwiek innego w tym klubie. – Tara, pojawiwszy się w pomieszczeniu, zmarszczyła brwi i z wyniosłą miną wyrzuciła policjanta z klubu. To kolejne niepisane prawo Sons, którego szybko się tu uczyło. Możesz kogoś nie znosić z całego serca, ale nikt z zewnątrz nie ma prawa go tknąć.
- Dziękuję.
- Nakarm go, proszę. – Tara skinęła jedynie głową, nie chcąc zagłębiać się w tym temacie. Rozumiejąc to, Eddy przeszukała torbę dzieci, odnajdując butelkę z mlekiem. Te chwile, które
spędzała sama z chłopcami były dla niej małym sanktuarium.




Dwa tygodnie minęły bardzo szybko i nim ktokolwiek się obrócił, członkowie klubu wrócili. Siedząc ze świeżakami w warsztacie, Eddy poduczała się kilku ciekawostek dotyczących samochodu. Do tej pory potrafiła wymienić olej, żarówkę, czy naprawić akumulator. Dzięki cennym lekcjom mechaników nauczyła się o wiele więcej. Słysząc jednak warkot harleyów silniki i klocki hamulcowe przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Wszyscy wyszli na zewnątrz, by zobaczyć powracających żołnierzy. Wkrótce każdy z nich ściskał Gemmę, Tarę, świeżaków, a nawet Chucky’ego. Tylko Eddy stała oparta o ścianę warsztatu, przyglądając się tej pięknej scence. Obok niej pojawił się Wayne Unser. Podobno przez całe życie był na liście płac klubu, chociaż pełnił funkcję szeryfa. Jednak trzeci stopień raka wysłał go na emeryturę. Ale to nie sprawiło, że zapomnieli o nim przyjaciele. Spędzał mnóstwo czasu z klubem. Eddy miała wrażenie, że kochany Unser jest jakby wujkiem dla wszystkich. A Gemmę traktował jakby była księżniczką. Tylko ślepiec nie zauważyłby, że ex-szefryf jest po uszy zakochany w królowej motocyklistów.
- Nie bierzesz udziału w festiwalu uścisków?
- Rak wystarczająco silnie ściska moje płuca.  – Eddy pokręciła głową, nie potrafiąc odpowiedzieć na tak wyszukaną autoironię. Wayne Unser miał niesamowitą zdolność do sprowadzania wszystkiego do swojej choroby. Z jednej strony, było to nawet zabawne, ale z drugiej, Wayne nie powinien jeszcze żegnać się z życiem.

Mam nadzieję, że nie będę jedyną osobą, która napomknie Wam o Waynie Unserze. Ten człowiek zrobił więcej dla klubu niż niejeden jego członek. Chociaż zmagał się z chorobą, nie zostawiającą mu zbyt wiele nadziei wiedział, że musi żyć.
Ale problem pojawia się wtedy, gdy Wasze życie przestaje być dla Was. Jeśli żyjecie dla kogoś innego, to zatracacie jego sens. Przyjemnie jest mieć z kim dzielić życie, ale ważne jest, by pamiętać w tym wszystkim o sobie. Wayne Unser każdy swój krok, każdą swoją decyzję, poświęcał Waszej babci i jakkolwiek byłoby to szlachetne, jego egzystencja sprowadzała się spełniania jej zachcianek i oczekiwania na śmierć.
Wiem, że kiedy nadejdzie na mnie czas, powitam prawdziwego Żniwiarza z otwartymi ramionami. Teraz jeszcze nie jestem gotowa. Teraz jeszcze się boję. Ale i Wayne się bał. Jego żarty na temat własnej choroby były otoczką, piękną maską nałożoną na strach przed nieuniknionym. Wszyscy jesteśmy uzbrojonymi bombami. Każdy z nas kiedyś wybuchnie. W ten czy inny sposób.






- Uratowaliście wszystkie dzieciaki? – spytała Tiga, gdy dosiadł się do baru. Skinął głową, pokazując, by mu nalała. Oparł łokcie na barze, uśmiechając się znacząco.
- I nie tylko.
- Bohaterzy. – Eddy przesadnie zachwyciła się dobrocią gangsterów. Nalała tequilli do kieliszka, podając swojemu klientowi. Wszystko wracało do normy. Chłopcy robili hałas i bałagan. Alkohol lał się strumieniami, a muzyka płynęła z głośników. Tara i Jax nie mogli się odkleić, a można by pomyśleć, że to państwo Winston powinni gruchać jak gołąbki. Ci jednak w ogóle nie pojawili się w klubie tego wieczoru. Problemy w raju? Na to wyglądało. Szybko.
- A wy? Co porabiały panie na włościach?
- Głównie starałyśmy się, żeby nikt pod waszą nieobecność nie wyszperał niczego niewygodnego.
- Szeryf? – zainteresował się znienacka Clay. Nie był fanem Eddy. Podobnie jak Tara. Jednak on nie miał powodów do zazdrości. Prawdopodobnie wyczuwał podejrzliwość dziewczyny. Clay Morrow – oślizgły wąż. Zawsze wiedział, co zrobić, by spaść na cztery łapy. Zakładając, że gady mają łapy.
- Tak, szefie. Szperał tu. Tara go wyrzuciła. Nie będzie stanowił zagrożenia.
- Chucky mówił, że często dostaje koperty na twoje nazwisko. Czyżbyś miała cichego wielbiciela?
- Tig, błagam. Nie. To jakieś bzdury.
- Ja tam bym cię wielbił.
- Nie wątpię – odpowiedziała, bez kozery zaciągając się papierosem, wyciągniętym z ust sierżanta. Nie chciała rozmawiać na temat swojego „wielbiciela”. Nie chciała nawet na ten temat myśleć. Tak, jak głupie by to nie było, Eddy wciąż uważała, że sprawy ignorowane rozwiążą się same.





*****************************************************************

Po pierwsze, dziękuję za wszystkie do tej pory komentarze i okazaną mi sympatię. Aż chce się pisać.
Co do siódemeczki: za Eddy zacznie powoli chodzić jej własny los, chcący z niej zakpić. Dodając do tego kłopoty w klubie, zaczyna się tu nam robić niezły bajzel.
Na co zwrócić uwagę... no oczywiście na list, który Eddy otrzymała. To bardzo ważny motyw na przyszłość. Trochę też chciałam się skupić na samym SAMCRO. Na tym jak wygląda życie chłopaków, ich relacje - tu uwaga na Kozika i Tiga, bo to love-hate relationship - do tego też ważnym elementem jest lojalność wobec klubu - rozmowa Eddy z Juicem.
Pojawia się również Wayne Unser. Dla mnie ta postać jest beznadziejnie romantyczna. Od wieków pomaga SAMCRO i jest wsparciem dla wszystkich. Dla Eddy również. Taki dobry wujek.
Innym elementem jest też to, jak klub i jego bliscy chronią się przed światem zewnętrznym. Zrozumienie jak hermetyczne jest to towarzystwo pomoże zrozumieć wiele działań w przyszłości.
No i smaczek dla Lady Justice i wszystkich fanów naszej bohaterki i Wice. Co sądzicie o tej rozmowie? Widzicie tu coś więcej niż przyjaźń? A może jednak to Ortiz okazuje się być odpowiednim partnerem na tą chwilę? Czy może ktoś jeszcze Wam wpadł w oko? 
Macie swój typ, kto może przysyłać Eddy anonimy i jak to się rozwinie?
Jestem niesamowicie ciekawa Waszych opinii.
Pozdrawiam wszystkich,
candlestick 

15 komentarzy:

  1. Który kumpel umarł? Lipa no, oni wszyscy w tym vanie tacy pozytywnie walnięci byli. :x

    Ja tam Eddy i Jaxa shippuję nadal. :D No co – Eddy lubi jego synów, nawet pisze do nich listy, on też lubi swoich synów, układ idealny XD

    Martwią mnie te anonimy do Michelle. Były mąż? Nie wiem, czy to trochę nie za proste by było. Poza tym, chyba bardziej logiczne by było, gdyby po prostu do niej przyjechał. Bo skoro już by wiedział, gdzie jest, to pewnie dowiedziałby się też, kiedy Sons wyjeżdżają na takie "charytatywne" misje. A wtedy mógłby z łatwością o sobie przypomnieć. Tak mi się zdaje przynajmniej.

    Tig mi się kojarzy tak trochę Clandestine'owato. Taki Stefek w wersji SONS. xD A jego relacja z Kozikiem… taki smaczek.

    Obawiam się, że możesz doprowadzić do sytuacji, w której Juice będzie musiał wybrać między Eddy a Klubem. Byłby to arcytrudny wybór, zwłaszcza, że lojalność chłopaka wobec SAMCRO jest niemal szaleńcza. Musi im wiele zawdzięczać, nie ma co. Podobnie jak Eddy znalazł w Charming swój dom i z pewnością nie byłoby mu łatwo tak po prostu o tym zapomnieć. Ale gdyby wybrał Klub, do akcji mógłby wkroczyć Jax (w końcu i tak mówi o odejściu, nie?) i moje shippowanie nie poszłoby na marne ♥ #planidealny xD

    Pozdrawiam,
    Hagiri
    Rozmowy Międzymiastowe
    Ulicznice

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to się dowiesz w następnym odcinku. Albo za dwa. Jeszcze nie zdecydowałam ;P w każdym razie, ta śmierć niesie za sobą duże konsekwencje. Rozmowa Tiga z mężem Eddy jest też bardzo ważna sprzed kilku odcinków. Tu się wszystko łączy. Normalnie, wyszła mi ośmiorniczka XD

      Hahaha, widzę, że shipping ostro tu powstał. Fandom jak nic. Coś będę musiała z tym zrobić. Ale to wszystko w swoim czasie ;>

      Owszem. Myślę, że gangster, parający się kokainą na całe południe Cali nie bawiłby się w wysyłanie anonimów. Ale dobrze kombinujesz.

      O, nie skojarzyłam go z Clandestinem. Ale w następnych odcinkach może trochę oderwę go od tego skojarzenia. Mam taką nadzieję, jakkolwiek Stefka bym lubiła. W każdym razie, Kozik i Trager są moim ulubionym shippingiem <3.

      Takie wybory są zabójcze. I to naprawdę mogłoby być straszne. Ale Twój plan idealny jest... idealny. Musze to przemyśleć ;P

      Ej, gdzie moja obiecana Ulica?! ;<

      Całusy

      Usuń
  2. >Dobrnęłam do 5 sezonu, w sumie to zaczęłam go oglądać. Jestem ciekawa jak połączysz fakty z czwartego, z tym co piszesz. Chociaż bardziej się orientuję o co chodzi.
    >Cieszę się, że Layla i Opie pojechali na miesiąc miodowy. Albo coś przespałam, albo tego nie było w serialu. Tym ciekawsze opowiadanie ;)
    >Eddy jest bardzo pomocna i miła. Cieszy mnie to, że jest taką dobrą duszyczką. Można na nią liczyć. Mimo iż nie chce mieć dzieci, opiekuje się nimi bardzo dobrze
    >Ta śmierć jej przyjaciela była smutna. Naprawdę. Nie jest to miłe, ale widać, że ją to przybiło. Oklaski dla Pani, że umie tak to ukryć, wrócić szybko do normalnego życia.
    >O rozmowie wypowiem się w dwóch częściach. Teraz pierwsza. Rozumiem, że Jax wyczuwa, że wszystko się sypie i chce jakby nie patrzeć dla dziewczyny dobrze, ale... ona miała rację, mówiąc o tych osobach, które ją "trzymają przy życiu".
    >Juice! Chyba nie mogę nazwać go bratnią duszą Eddy. Taki "łóżkowy przyjaciel" (ostatnio pokochałam tą nazwę ^^) no i taki zwykły też. Ale czy więcej niż seks może ich łączyć? Nie jest to też broń boże "próżnia". Mają wspólne tematy, ale bez szału.
    >Kozik!!! Mój Boże! Kocham tą postać! Tak jak Chibsa! Ale Kozik! Brakowało mi tu jego! Jest przystojny to muszę stwierdzić. Rozwalają mnie również te jego kłótnie z Tigiem, te mniej poważne. Czasami dochodzą do takiego strasznego momentu spięcia, no nie jest za wesoło. Nie zmienia to jednak faktu, że nie ważne jakby się mocno pokłócili, zawsze sobie pomogą.
    >Miło ze strony Tary, że tak się "pocisnęła" temu szeryfowi. Smutny człowiek, jest tylko marionetką w grze.
    >Waynej... ciekawa postać. Nie dość, że cierpi z powodu choroby to jeszcze usycha z miłości. Rozwód się ze swoją żoną a teraz patrzy, albo dopiero będzie, jak Gemma jest... nie fajne stosunki z Clayem ma, bynajmniej tak było w serialu :p
    >"- Tig, błagam. Nie. To jakieś bzdury.
    - Ja tam bym cię wielbił.
    - Nie wątpię" - w każdym rozdziale musi być mistrzowski tekst. Za to Cię kocham xD
    >Przeczytałam sobie tak przelotnie wczoraj kawałek i końcówkę, a dokładnie to co jest pod gwiazdkami. Na początku sądziłam, że chodzi o listy z Belfastu, które podrzuciła kobieta, która miała dziecko z biologicznym ojcem Jaxa (mam nadzieję, że zrozumiałaś o kogo mi chodzi) a tu nie. Kto mógłby być taki? Może jej mąż znalazła ją, ale chce powolnej śmierci? Albo ma innego naturalnego wroga?
    >Uwielbiam Kozika, poproszę go więcej :') Oby nie zginął tak szybko jak w serialu Zaczęłam go kochać i wszedł na minę, idiota... A i z "koncertu życzeń": a co z moim ulubionym irlandzkim Filipem? Mam nadzieję, że nie skończył swojej kadencji w Twoim opowiadaniu.
    >Jax martwi się o Ed, i chce dla niej dobrze. Zwykły przyjaciel by tego nie powiedział. Może mięty do niej nie czuje teraz, ale nie jest też wobec niej obojętny. Tak! Widzę coś więcej niż przyjaźń. A bynajmniej tak mi się wydaje. Juice jest dobry na przyjaciela, ramię do wypłakania i seksu dla sportu. Lubię teorie spiskowe dla tego dla czego Chibs nie miałby mieć małego/przelotnego romansu z naszą bohaterką? Tak, uwielbiam go, jak widać. Lubi on jednak panny, a żona... on się z nią nie rozwiódł przypadkiem? Ciekawe.
    >No ciekawi mnie jak to wszystko potoczy się dalej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piąty sezon to wstęp do drugiej części. Bo mam wrażenie, że Kurt Sutter podzielił serial na sezony 1-4 i 5-7. Zobaczysz, o co mi chodzi szybciutko. Postacie zaczną się zmieniać, klimat serialu też. Ale nie mówię, że któraś „część” jest gorsza, lub lepsza. Obie są na swój sposób super.
      Wydaje mi się, że miesiąca miodowego nie było. Ale uznałam, że im się należy. Nie trzymam się ściśle fabuły. Staram się trzymać faktów, ale opowisywać je z alternatywnego punktu widzenia. Właśnie dzieci są dla Eddy bardzo ważne, jak dla wszystkich związanych z Synami. Wciąż to powtarzam i zawsze będę tego punktu widzenia się czepiać: Eddy jest osobą z brudną przeszłością i momentami paskudnym charakterem. Jest impulsywna, trochę perwersyjna i kieruje się własnym osądem na gorąco w decyzjach. Czasem są złe. Nie do końca jest czasem fair. I w tym brzydkim świecie, w jej własnym nielubieniu samej siebie dzieci są jej świątynią. Stąd listy do chłopców.
      Tak. I Jax i Eddy mają swoje racje. Trudno ocenić, która jest ważniejsza.
      Juicy rzeczywiście jest idealnym określeniem przyjaciela łóżkowego na tą chwilę. Z ust żadnego z nich przecież nie padła żadna deklaracja, a mimo to spędzają dużo czasu razem, zarówno na seksie jak i na rozmowach. Więc to określenie jest adekwatne.
      Haha, no widzisz. Cieszę się, że znów udało mi się wprowadzić Twojego ulubieńca. Też mam wrażenie, że w serialu było go trochę za mało i spotkał go bardzo smutny koniec. Postaram się utrzymać go dłużej przy życiu, ale jednak chronologia, no wiesz ;P jego relacja z Tigiem zawsze będzie moim ulubieńcem <3.
      Tara posłużyła mi za narzędzie, by pokazać klubowy mechanizm (bo jakby się tego wypierała, jest mocno zakorzeniona w klubie przecież). Chodziło o to, że nawet jeśli się te panie nie lubią specjalnie, to i tak żadna policja nie może się wkręcić. Taka dziwna lojalność.
      Wayne to, jak pisałam, skończenie romantyczna postać. Ale tragiczna przy tym. Na zawsze zapamiętam, jak na końcu serialu podsumował swoją postać. Strasznie smutne to było, no, ale cóż. Nie wszyscy możemy mieć happy end.
      Maureen Ashby, o jej listy pewnie Ci chodziło. Ale nie. Tu pojawiają się anonimy i tak, w dobrą stronę idziesz. Będzie to miało pewien związek z mężem Eddy. Ale nie bezpośredni, tak sądzę.
      Filipek jeszcze będzie. Na pewno kadencji nie kończy. Niewiele mówiąc, czytając z jego dłoni, linię życia ma bardzo, bardzo długą xD. Nie mogłabym się pozbyć tak kolorowej postaci. Nie ma mowy. I nie jestem pewna, ale chyba się rozwiódł z żoną.
      Okej. Zgadzam się, że między Jaxem i Ed może być coś więcej niż przyjaźń, aczkolwiek nie sądzę, by były to uczucia na tą chwilę do zdefiniowania.
      Za tydzień kolejny wpis, zacznie się to i owo wyjaśniać ;)

      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    2. Zapomniałam dodać, ale to z innej beczki: nie wiem czy gustujesz w rocku progresywnym, ale polecam Ci gorąco płytę "In Absentia" zespołu Porcupine Tree. Zwłaszcza polecam pierwsze dwa kawałki jeśli chodzi o taki... sondtrack do rozdziału, ale cała płyta brzmi nieźle. Jak Pink Floyd 30 lat młodsi ;)

      Usuń
    3. Gustuję jak najbardziej. I tą płytę doskonale znam ;P całą dyskografię PT mam na itunesach, więc tak, masz rację, to naprawdę kawał dobrej muzyki.
      PS. fajnie znaleźć kogoś z tak podobnym gustem muzycznym ;>

      Usuń
    4. Porcupine Tree słucham od nie dawna, zainspirował mnie do tego nikt inny jak wychowawca. Również się cieszę, i bardzo mnie ten zaskoczyłaś, że również tego słuchasz :D

      Usuń
    5. A nauczyciele to często bardzo dobre drogowskazy muzyczne!

      Usuń
  3. Jestem ciekawa, który przyjaciel Eddy zmarł. To mnie szczerze mówiąc ciekawi, ale to nieważne. Ogólnie, to strasznie przyjemnie czyta mi się te rozdziały. Gdy to czytam, czuję jakbym czuła to co Eddy. Ogólnie mój komentarz może nie mieć sensu, bo jednak moje tabletki chyba szkodzą zamiast mi pomagać, ale to też nieważne. Jestem także ciekawa, czy Eddy ucieknie z Charming, jak ją ostrzegał Jax. Szczerze, to nigdy nie umiem sie wypowiedzieć co do Twoich rozdziałów, bo tu jest wszystko tak świetne, że ani nie ma się czego uczepić i brakuje mi także słów, kiedy chcę Cię pochwalić, dlatego:
    Rozdziały są zajebiste. Gdybym miała więcej czasu, czytałabym to cały czas (Choć to 7 rozdział, a na następny muszę poczekać, jednak warto). Tyle tu emocji. W moim życiu nic się nie dzieje, dopiero książki coś w nm zmieniają, a w tym Twoje opowiadanie, przez które czuję się lepiej i nawet pozytywniej. Więc kończę już się wypowiadać, bo powiedziałam chyba to co chciałam powiedzieć. Niestety piszę to na końcu, ale mogło wyjść trochę chaotycznie i bez sensu, ale ważne, że komentarz dotyczy rozdziału, nie? ^-^
    Pozdrawiam cieplutko i czekam na kolejny rozdział :>
    ♥Melodey♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, ktoś tu chyba jest chory troszeczkę. Biedactwo. Ale mimo to cieszę się, że wpadłaś i zostawiłaś tak miły komentarz.
      Co do fabuły to nie będę zbyt wiele zdradzała, bo też jaki byłby tego sens? Ale na pewno przekonasz się niedługo co i jak ;)
      Wcale nie wyszło chaotycznie, a za to bardzo mi miło, że masz takie odczucia o moim pisaniu.
      Całusy ;*

      Usuń
  4. Witam :D Jeszcze żyję ;)
    Tyyyle rzeczy na raz :P Przyznaję, że mam problem z ogarnięciem co i jak, bo postaci naprawdę jest sporo, a niestety nie mam jakiejkolwiek podpory ze strony serialu. Ciągle się czaję, właśnie skończyłam jeden tytuł, więc może... :P
    Myślę, że nic głębszego z Juicem nie będzie. Co najwyżej rodzaj tej, jak ja to mówię, miłości przyjacielskiej, ale jakby między nimi miało być coś więcej, to jednak ukazałabyś relację. Nie widzę to tej nici więzi.

    Zaczynam serio lubić Tarę! Nie jest tą taką typową antagonistką, ale nie zmienia się też w superprzyjaciółkęnazawsze względem Eddy. Świetnie pokazujesz relację.

    No i Eddy i dzieciaki! Myślałam, że sobie nie poradzi, a tu proszę! Przedszkole ją wielbi! Zazdroszczę. Ja z kolei bardzo lubię dzieci, ale... :P W drugą stronę ta miłość już tak nie działa. Niestety.

    Listy... Nie zrobiłabyś czegoś tak oczywistego, jak powrót to wątku męża. On by to zrobił bardziej bezpośrednio... Kto inny? Nie mam pojęcia...

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj. Jak miło Cię widzieć <3.
      Ja wiem, to jest pełne opowiadanie, ale myślę, że ze wsparciem ze strony zakładki z bohaterami da się ogarnąć. A polecam serdecznie, bo to naprawdę świetny serial.
      Ciekawe spostrzeżenie, co do Juica. Ciekawa jestem jeszcze bardziej jakie będą Twoje odczucia po następnym odcinku.
      O, cieszę się, że polubiłaś Tarę. I fajnie, że rozumiesz, że to nie będzie relacja prosta na zasadzie: albo Cię kocham, albo nienawidzę. To bardzo skomplikowana sprawa.
      Haha, dzieci to jest ciężki temat. Czasem są cudowne, a czasem ma się ochotę urwać im łebki. Na pewno znajdzie się przynajmniej jeden taki maluch, który kiedyś będzie uwielbiał Cię nad życie ;>
      Brawo. Miło mi, że nie uważasz mnie za takiego banalnego autora ;D
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. kocham bezgarnicznie SOA !
    więc zabieram się za czytania od pierwszego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam Cię :3

    Jesus Christ, taka wielka odpowiedzialność o.o Zajmowanie się cudzymi dzieciakami to nie lada wyzwanie, w dodatku, gdy jest ich trójka. Ale nasza wspaniała niania sobie poradzi, jestem pewna.

    Oho, widzę, że tutaj również mamy Zosię Samosię. Z drugiej strony, ja również bym nie mogła w kółko być na czyjejś łasce. Swój kąt to jednak swój.

    A cóż to za list? Niepokoi mnie to i to bardzo. Chociaż od razu miałam wrażenie, że to Rex. Mam rację?

    > Śmierć zawsze spada na człowieka jak animowane pianino w kreskówkach. < Bardzo podoba mi się to porównanie. Masz do nich talent.
    O kurde, nie spodziewałam się. To… Smutne. Naprawdę. Każdy wątek śmierci od razu sprawia, że czuję się tak dziwnie przygnębiona, choć to tylko opowiadanie na bloggerze. Działa to na mnie jak wiadomość o zgonie w prawdziwym życiu.

    Kurczę, niedobrze się dzieje. Z drugiej strony, ucieczka nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem. Nie lubię, kiedy ktoś po prostu ucieka, zamiast próbować jakoś sobie poradzić z problemami. Ale Jax chciał to zrobić dla Tary i chłopców. Jestem pewna, że gdyby był sam, taka myśl nawet nie przyszłaby mu do głowy.

    Kozik! Był fajny, szkoda tylko, że gościł w serialu tak krótko. Sutter ma w zwyczaju uśmiercać najlepszych bohaterów, niestety. No ale zostawił Chibsa przy życiu, więc nie jest tak źle <3
    Ha, zawsze tak jest – wystarczy, że jeden drugiemu da po mordzie, kilka sekund minie i już leją się wszyscy. Jakie to typowe :D

    W sumie, kiedy przeczytałam o Hermanie i Tigu, od razu na myśl przyszli mi Lars i James z mojego bloga. Uderzające podobieństwo, serio o.o Tłuką się, a potem klepią po ramionach i tak w kółko.

    Dobrze Ortiz, trzeba pokazać, czyja ta dziewczyna jest!

    Ten gif od razu sprawił, że wyobraziłam sobie Jucie’a z palcem w dupie tego Irlandczyka (Camerona, jeśli dobrze pamiętam) :p Tej sceny nie da się zapomnieć.

    Oj tak, Juice pokazał nam w siódmym sezonie, że dla kamizelki zrobi wszystko, dosłownie. Szkoda tylko, że został tak potraktowany. Jax traktował go jak śmiecia i jedynie się nim wysługiwał, za co po prostu zaczynałam go nienawidzić.
    Ojej, mówi na nią Shelly *.*
    Ten opis jej uczuć względem Juice’a i to, że chciała go tak bardzo chronić… Nie chcę martwić, ale właśnie tym objawia się miłość. Nawet na Eddy przyszedł czas.

    Sposób na alibi bardzo cwany. Zawsze wiedziałam, że nasi Synowie to sprytne skurczybyki.
    No i Tara w dalszym ciągu jest nieprzychylna Eddy. Takie życie, nie da się sprawić, by kochali Cię wszyscy. Jak to mówią „Ni jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili”.

    Oho, Tara pokazała pazurki! Ale będąc kobietą któregoś z członków klubu tak po prostu trzeba. Nie ma tam miejsca dla grzecznych dziewczynek.

    Ha, zawsze tak jest. Przyjeżdżają z jakiejś podróży i na powitanie każdy każdego ściska i wycałowuje. To urocze :3

    Unser chyba zawsze miał taką postawę wobec swojej choroby. Pamiętam, jak siedział z Tarą w szpitalu i powiedział coś w stylu „Chodźmy stąd, bo od tej muzyki mój rak dostanie raka”. Ale lepsze to niż rozpaczanie nad swoim losem.

    Ojej, już zaczyna się psuć między Opiem i Lylą. Dość szybko zaczęły się problemy między tą dwójką, a szkoda, bo zawsze uważałam ich za fajną i uroczą parkę.

    Ode mnie chyba tyle.
    Ach, i jak coś, to #TeamJuice! Nie przepadam za Jaxem. Choć i tak na jego śmierci płakałam jak opętana. Właściwie, to przepłakałam chyba przynajmniej 40 minut ostatniego odcinka Synów.

    Rozdział bardzo mi się podobał.
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń