sobota, 14 listopada 2015

10. Make it rain



When the sins of my father
Weigh down in my soul
And the pain of my mother
Will not let me go
Well I know there can come fire from the sky
To refine the purest of kings
Even though I know this fire brings me pain
Even so I'm just the same
And the seed needs the water
Before it grows out of the ground
But it just keeps on getting hotter
And the hunger more profound
Well I know there can come tears from their eyes
But they may as well be in vain
Even though I know these tears bring me pain
Even so I'm just the same
And the seas are full of water that stop by the shore
Just like the riches of grandeur
That never reach the port
So let the clouds fill with thunderous applause
And let the lightning be the veins
And fill the sky with all that they can drop
When it's time to make a change


Droga do domu Ortiza była długa i wyjątkowo cicha. Nawet Johny Cash, wyśpiewujący kobiecie, że jest jego słońcem, brzmiał jakoś nieprzekonująco. Idąc za radą Tary, Eddy postanowiła przełknąć własną niezręczność, gdy pomagała Juicowi dokuśtykać do drzwi. Przekręcił zamek i zapalił światło w środku. Chociaż Eddy doskonale wiedziała, że chłopak nie chce jej towarzystwa, wpakowała się do środka, oferując wsparcie. Ortiz odtrącił jej ramię i, podpierając się o meble, rozpoczął swoją podróż w stronę sypialni. Biorąc głęboki oddech, rzuciła w stronę pleców chłopaka:
- Bałam się o ciebie.
- Nic mi nie jest. Poza tym, nie sądziłem, że cokolwiek cię obchodzi, co robię ze swoim czasem po tym jak całe miasto dowiedziało się, że sypiasz z Tigiem. Zrobiłaś ze mnie kompletnego idiotę, Eddy.
- To ty zniknąłeś... Poza tym, nigdy nie byliśmy razem, prawda? – tym stwierdzeniem zatrzymała Ortiza w miejscu. Obrócił się i uniósł wysoko brwi, jakby nie dowierzał w jej głupotę. Juice jeden, Eddy zero.
- I przez to wskoczyłaś do łóżka pierwszemu facetowi, który się nawinął?  – Ponownie odwracając się do dziewczyny plecami, Ortiz kontynuował swoją kalczną podróż w świat poduszek i kocyków.




- Zostań, proszę. Nie jestem w tym dobra, no. Nie zostawiaj mnie samej.
- Daj mi jeden, dobry powód. – Juice świdrował postać Eddy ciemnymi oczami tak intensywnie, że miała wrażenie, że skanuje jej duszę w poszukiwaniu odpowiedzi. Niezręcznie jak dziecko, barmanka zaczęła mówić:
- Zmieniłeś mnie. Przy tobie jestem inna. Zaczęłam znów czuć. Dopiero, jak cię poznałam. Z tobą wszystko jest bardziej... po prostu bardziej... Chcę być obok. Być z tobą. I nie chcę, żebyś mnie odpychał jak przez ostatnie tygodnie. Zostań. Proszę. – spojrzenie Eddy nigdy wcześniej nie było tak szczere i tak skruszone. Pozycja pewnej siebie, silnej kobiety złamała się, gdy musiała się obnażyć emocjonalnie. Potrafiła wyskoczyć bez problemu z ubrań, ale pokazać swoje uczucia, to już nie przychodziło Eddy tak łatwo. Spojrzenie pary spotkało się, gdy Ortiz, nadal pełen wzburzenia, dopadł Eddy. Dopadł było dobrym określeniem. Doskoczył na zdrowej nodze niemal jednym susłem. Ujął jej twarz dłońmi, przez chwilę tylko patrząc. Jej skruszony i przerażony wizją utraty wzrok nie ustępował złości i stanowczości w ciemnych oczach Juica.
- Jeśli zostanę... chcę cię mieć tylko dla siebie. Koniec z puszczaniem się.
- Chcesz mnie? – Juice nigdy wcześniej nie słyszał takiej niepewności w głosie Eddy. Wydawała się być teraz wyjątkowo krucha. Czując w żyłach buzującą krew, Juice ugiął kolana, by zniżyć się do dziewczyny i pocałował ją. Wściekle i do utraty tchu. Ten pocałunek zawrócił w blond głowie Eddy. Dosłownie. Wyczuwając to, Juice złapał ją w talii, podtrzymując. Siebie i ją przy okazji. Nie przerywając pocałunku, zdarł koszulę z ciała Eddy. Oboje czuli tak samo silnie i namiętnie. Byli równie zakochani i pożądali się z jedyną słuszną młodości siłą. Nieco chwiejnie dotarli do jego łóżka, by tam dać upust swoich emocji. A tych było tak wiele, że nawet Vicodin nie był potrzebny do uśmierzenia bólu. Gdyby mogła słyszeć myśli gangstera, usłyszałaby, że zdrada bolała go o wiele bardziej niż rozerwane kulą ciało.




Wiele godzin później, gdy na niebie rysował się pierwszy zarys słonecznego blasku, Eddy i Juice leżeli w swoich objęciach, nie mając już sił na wiele więcej. Johny Cash znów wyznawał miłość ukochanej. Tym razem, jego przekaz był o wiele bardziej szczery.
- Powiesz mi, co się stało?
- Miles. Zaatakował mnie i musiałem się bronić. – Słysząc z jakim trudem przychodzi Juicowi opowiadanie o tym aż pożałowała swojego pytania. Zabił świeżaka. Miłego kolesia, który miał stać się w niedalekiej przyszłości pełnoprawnym członkiem klubu. Zabił przyjaciela i brata.
- Przykro mi, Juice.
- Muszę z tym żyć. – Chociaż odpowiedź była sucha, chłopak ucałował czule blond włosy Eddy, obejmując jej ciało silniej.
- A twoje włosy? Co cię podkusiło?
- Musiałam się bronić. I tak uczę się z tym żyć. – Tym razem to on był zaskoczony. Zażądawszy wyjaśnień, wysłuchał opowieści Eddy. Nie pominęła żadnego szczegółu. Obiecała sobie, że będzie już zawsze w pełni szczera z Ortizem, jeśli to miało wypalić. A bardzo chciała, by wypaliło. Historia, którą mu przekazała sprawiła, że Juice milczał przez dłuższą chwilę. To dało Eddy możliwość zmienienia tematu:
- Więc...może opowiesz mi, co się z tobą działo? Stawiałam na Roosevelta.
- Tak. Zgarnął mnie pod jakimś gówno wartym zarzutem niezgodności mojej licencji. Ale to była tylko wymówka, żeby spotkał się ze mną taki koleś... Potter. Facet chciał mnie zmusić, żebym współpracował z nim w sprawie RICO*. Zagroził, że powie klubowi o moim pochodzeniu. Wiesz, że Synowie nie przyjmują nikogo z czarnych rodziców, nie? To jakiś bzdurny zapis sprzed wieków, którego nikomu do tej pory nie chciało się zmieniać. Mój ojciec był czarny.
- Sądziłam, że jesteś Latynosem, ale najwyraźniej mój pociąg do Afroamerykanów jest niezawodny. – dziewczyna uśmiechnęła się, robiąc żartobliwą aluzję do swojego męża, by rozładować ciężką sytuację. Ironia lekiem na wszystko.
- Tak mam wpisane w papierach. Ale mój biologiczny ojciec jest czarny. Gdyby Potter powiedział o tym klubowi... pewnie by mnie wypierdolili. A ten klub, to wszystko, co mam. To moja jedyna rodzina i jedyni przyjaciele.
- Nieprawda. Masz mnie. – Eddy poczuła się w obowiązku, by zaprzeczyć. Dla podkreślenia efektu, pocałowała chłopaka. Gdy ich usta w końcu się rozdzieliły, Juice kontynuował:
- Nawet nie wiesz jak bardzo się z tego cieszę, ale ty też jesteś już częścią tego klubu. Czy tego chcesz, czy nie. Bałem się, że bez kamizelki nie będe miał znaczenia i dla ciebie.
- Ortiz, ty debilu... – dłoń Eddy wylądowała na jej czole, zastanawiając się nad głupotą towarzysza. Juice jeden, Eddy jeden. Sparing zakończony remisem.





Długo zastanawiałam się, czym jest siła. W różnych etapach życia inaczej ją odbierałam. Wy pewnie tez. Za dzieciaka, silny był ten, kto potrafił nie płakać przy rozbitym kolanie. Gdy trochę podrosłam, uznałam, że silny jest ten, kto potrafi stanąć do bójki. A później uznałam, że silny jest ten, kto potrafi radzić sobie z przeciwnościami losu. Zresztą, to też tłukła nam wszystkim do głów popkultura. Nie liczy się jaki jest efekt, ważne, że się starałeś. Gówno prawda. Świat jest pełen kanibali. Będą czekać na Wasze najmniejsze potknięcie i zgryzą Was do czystej kości. Ci sami ludzie, którzy będą Was oklaskiwać, wystawią Was na aukcji i sprzedadzą za grosze.
Siła, której nauczyłam się w Charming jest czymś całkiem innym. Jest umiejętnością nie ranienia słabszych od siebie. Siła jest tym, co odróżnia męża, bijącego w złości żonę od męża, który próbuje rozwiązać problem. Silna jest ta matka, która potrafi podjąć bolesną decyzję dla samej siebie, by uchronić dziecko. Silna jest ta żona, która zachowa dla siebie tajemnice, które mogą zniszczyć jej mężczyznę. Silny jest ten, kto nie zadaje bezpodstawnego bólu.







Mucha na ścianie z zawzięciem myła łapki, by odfrunąć w kolejne miejsce. Bzyczała przy tym tak radośnie, jakby jej życie miało jakikolwiek sens. Dzień już się kończył, nie zostało jej wiele czasu. Wkrótce zdechnie. Pierdolony krąg życia, pomyślała Eddy, gdy mucha wpadła w sieć pająka. No cóż, nawet nie dożyje spokojnie swoich kilkudziesięciu godzin.
Tak, nudziła się niezmiernie. Leżała na barze, czekając w tej profesjonalnej pozycji aż ktokolwiek raczy się pojawić. Tej nocy nie miała jednak ani jednego klienta. Bawiła się telefonem, przeglądając śmieszne filmiki. Kot, jedzący dziecku karmę. A nie, to na odwrót. I tak zabawne.
O pierwszej w nocy zwątpiła w sens swojej pracy i zebrała się do domu z dziwnym wrażeniem, które prześladowało ją już od pewnego czasu. Było zbyt spokojnie. Od powrotu króla – to jest, zejścia się Eddy z Juicem – minęły dobre cztery tygodnie. Mimo tego, że Juice był wciąż dziwnie markotny, sielanka trwała w najlepsze, a Eddy przerażał fakt, że wcale jej się to nie nudzi. Jej, która potrafiła mieć faceta na każdy dzień tygodnia. Czy tak wygląda starość? Spytała samą siebie, odruchowo sprawdzając w lusterku samochodu, czy na jej twarzy wykwitły jakieś zmarszczki. No raczej nie. To może się zakochała? Ta myśl spowodowała, że twarz w lusterku wyszczerzyła się. W zamiarze był to uśmiech autoironiczny. W rzeczywistości, uśmiechała się jak zakochana kobieta.
Kładąc się do łóżka w swoim małym, zabałaganionym mieszkanku uśmiech nie schodził jej nadal z twarzy. Pewnie nawet śpiąc, miała przyklejony do twarzy ten kretyński uśmieszek. Dopiero, kiedy wczesnym rankiem zobaczyła w drzwiach Juica, przestała się szczerzyć.
- Co to, kurwa, ma znaczyć? – Spytała na widok swojego mężczyzny, ubabranego listkami, źdźbłami suchej trawy i z wielkim, sinym śladem na szyi.
- Chwila nieuwagi. Wpadłem na łańcuch. Takie idiotyczne zabezpieczenie terenu wokół naszego magazynu. Ten kretyński inwestor – Oswald, ma fioła na punkcie zabezpieczeń. Byłem się odlać i ot, wpadłem.
- Świetnie, przećwiczyłeś bajeczkę dla swoich kumpli. Oni ją kupią, ja nie bardzo. Chodź. – Wciągnęła Ortiza do środka, zamykając drzwi. Wiedziała, że coś narozrabiał. Porządnie. To dlatego był taki dziwny od tak dawna. Eddy szybko domyśliła się z czym ma to związek. RICO. Spojrzała na stojący przed nią obraz siedmiu nieszczęść i odechciało jej się zabawy w detektywa. Serce Eddy boleśnie się ścisnęło, wyobrażając sobie jak bardzo Juice musi być nieszczęśliwy. Coś było dla niego zbyt ciężkie do uniesienia. Na szczęście on również był najwyraźniej zbyt ciężki dla jakiejś gałęzi.
- Coś ty narobił, idioto? – Nie spodziewała się odpowiedzi. Przytuliła go, czując jak chłopak wtula się w nią z niemym przerażeniem. Nie chciała go takim widzieć. Czuła, że chociaż są blisko siebie coś wierci pomiędzy nimi wielką dziurę.
- Kiedyś ci powiem... niedługo...




Niestety, sprawa ataku na klub miała ciągnąć się za SAMCRO przez następne tygodnie. Eddy nie za bardzo wiedziała, co robić. Przerażało ją to, że widziała jak wielki rozłam dokonywał się w klubie. Juice przestał się niemal w ogóle do niej odzywać, zajmował się tylko klubem. Tylko o tym potrafił mówić. Jeździł z Prezesem wszędzie, gdzie tylko mógł. Jeśli już zdarzało się parze spotkać, to właśnie SAMCRO było tematem przewodnim. Tig również należał do frakcji Claya. Ta trójca była nierozłączna. Można by pomyśleć, że ze względów prywatnych będzie to dla Eddy niezręczne. No cóż, nie było. Barmanka nie widziała w tej sytuacji niczego dziwnego. W końcu z nikim do ołtarza nie szła, prawda?
W drugim obozie był Jax, Chibs i Opie. Bobby i Piney zostali zupełnie z boku. Nie podobało im się ani zachowanie Jaxa, ani Claya. Tak więc sama barmanka była pomiędzy młotem, a kowadłem. Musiała być bezstronna, zwłaszcza, że nadal nikt nie raczył jej wprowadzić w to, co dzieje się w klubie. Aż do tamtego dnia.
- Pierdolony Clay. Wpakował nas w takie gówno,  że się w nim potopimy. Ja pierdolę! – Jax szamotał się po barze niczym zraniony wilk. Przy barze siedział jeszcze Bobby, wzdychając ciężko.
- Uspokój się. Co jest?
- Ten atak z  zeszłego tygodnia. Ten, w którym niemal ucierpieli cywile... – to z pewnością oznaczało ją i Chucky’ego. – To wszystko wina Claya. To on nas wprowadził w pracę z Romeo.
- Szefem kartelu? – spytała Eddy, upewniając się w swoich informacjach.
- Tak – potwierdził Bobby niechętnie – tylko problem polega na  tym, że teren Cali do tej pory obsługiwał kartel Lobos Sonora. A Romeo i jego ludzie wykorzystali nas i Majów do wejścia na ich ogródek. Ta strzelanina była wyrazem ich niezadowolenia. Clay zwariował. Od zawsze byliśmy z dala od narkotyków. To nigdy nie przyniosło niczego dobrego. Żadnemu gangowi.
- Ten chuj zaprowadzi nas wszystkich, kurwa, do grobu! Ja to zakończę. Oddam sprawy kartelu irlandczykom i niech oni się bawią. My z tego wychodzimy, a jeśli ten stary piernik ma z tym jakiś problem to niech odda kamizelkę! – odgrażał się Jax, wychylając kieliszek wódki.
- Uciekajcie od tego. Uciekajcie jak najdalej – głos barmanki brzmiał bardzo poważnie. Pełen był napięcia i przestrachu. Teller zmierzył jej twarz błękitnymi oczami, rozumiejąc. Jak zawsze, rozumiał. I cieszył się, że i ona to rozumie. Nie była Tarą, nie musiała go wspierać. Tara była miłością, domem. Eddy była zdrowym rozsądkiem, partnerką w zbrodni. Niedługo potem Eddy znów została sama. Sama ze zbyt wieloma myślami.




A więc tak to wyglądało. Klub parał się przewożeniem narkotyków. Nie sądziła, by Clay dał radę przegłosować handel. Tak czy inaczej, Eddy wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że parając się czymkolwiek związanym z narkotykami należało być przygotowanym na straty. Zwłaszcza, jeśli przychodziło do otwartej wojny. Tak było w tym przypadku. Z jednej strony stał potężny kartel – Lobos Sonora. A z drugiej nieco mniejszy, ale niemniej bezwzględny kartel Romera Parady – Galindo, wspierany przez SAMCRO, którzy doprowadzali dla nich broń Irlandczyków oraz mający wsparcie przeciwnego Synom gangu z Oakland – Majów. Tak zaczęła się otwarta wojna, której straszne żniwo miało zostać zebrane szybciej niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
Tego wieczoru doszło do wymiany ognia na południu rezerwatu Wahewa. Mówiono o tym we wszystkich wiadomościach. Z przerażeniem oglądały to dwie kobiety, czekające na powrót Synów: Lyla i Eddy.
- Mój Boże, miny lądowe? – gwiazdka siedziała z szeroko otwartymi ustami, komentując słowa reporterki. Starcia widziane były z daleka. Lobos Sonora wciągnęli Synów i ich sprzymierzeńców w zasadzkę. Rozłożyli na łące mnogość min. Szybko okazało się, że półautomaty gangów nie starczą. Dalszą część opowieści kobiety poznały od Synów.




- Myśleliśmy, że nie damy rady. Myśleliśmy, że nas wystrzelają jak pieprzone kaczki. Kozik, Clay, Juicy, połowa Majów, ja... Cholera, wszyscy utknęliśmy na samym środku pola minowego. Tylko Chibs i Jax zostali w bezpiecznym miejscu. – Relacjonował wciąż wzburzony Opie, gładząc blond włosy, tulącej się do niego Lyli. Eddy przyglądała się natomiast Tragerowi, który popijał kolejną lufę.
- I co zrobiliście? – przejęta pani Winston zadarła głowę w górę, spoglądając na męża. Nim Opie odpowiedział, w zdanie wtrącił się Chibs:
- Jax zadzwonił do IRA*. Przywieźli nam broń dużego kalibru. Pierdolone bazuki. To dało nam trochę przewagi. Ale nie wystarczająco. – Eddy za dobrze wiedziała, co Chibs miał na myśli. Nie wszyscy Synowie zdołali dotrzeć do domu. Spodziewała się, że i wielu Majów już nigdy nie zobaczy swoich dzieci.
- Gdzie jest Kozik...? – spytała barmanka, bojąc się odpowiedzi. Spojrzenie Tragera, który pił już prosto z butelki upewił ją w tym, że stało się coś strasznego.
- Wszedł na minę – powiedział Juice jakby odrętwiały – rozerwało go na kawałki. Złapałem jego ramię. – Kobiety wytrzeszczyły oczy, starając się znaleźć słowa. Ale jakie słowa mogą przynieść ukojenie w takim momencie? Clay pił na umór, dotrzymując tempa Tragerowi. To był bardzo cichy wieczór. Utrata członka SAMCRO zabolała wszystkich.




Gdy już świtało, z pomocą Lyli i jedynego trzymającego się na nogach Syna – Chibsa – zaprowadziły chłopaków do łóżek. Eddy zaoferowała się, że odwiezie Chibsa i ledwo przytomnego Ortiza do domu. Nim wyszli, szkot złapał barmankę za rękę, zatrzymując.
- Porozmawiaj z nim. Na polu minowym... poszedł przed siebie. Jakby chciał nastąpić na to kurewstwo. Martwię się o niego. – Te słowa wywołały w sercu Eddy niemałe zamieszanie. Niby dlaczego miałby się zabijać? Dołączyła od zataczającego się po podjeździe Juica i pozwoliła mu się na sobie wesprzeć. Po chwilce z drugiej strony ujął go szkot. I tak dwójka przyjaciół ciągnęła Latynosa do samochodu, usilnie próbując zastanowić się cóż mogło doprowadzić go na skraj. Ortiz toczył wewnętrzną walkę, której Eddy dopiero zaczęła się domyślać. Kładąc go do łóżka w jego własnym apartamencie dopiero zaczynała składać puzzle w całość. Przykrywając chłopaka kocem obiecała sobie, że mu pomoże. A odjeżdżając do swojego nowego gniazdka w stronę wschodzącego na przeciw wszystkim okolicznościom słońca, była przekonana, że wyciągnie go z bagna. Nie liczyła się z konsekwencjami. A przecież mogli wspólnie w tym bagnie utonąć...




* RICO (The Racketeer Influenced and Corrupt Organizations Act) - prawo, mające na celu przeciwdziałanie przestępczości zorganizowanej. Celem grup działających w ramach RICO jest zamknięcie organizacji przestępczych poprzez udowodnienie przeszłych i teraźniejszych pogwałceń prawa. Dzięki RICO możliwym jest wydanie najsurowszego, możliwego wymiaru kary zarówno dla członków gangów, jak i dla osób, wydających rozkazy, nawet jeśli nie mieli czynnego udziału w przestępstwie. Podstawą działania RICO jest przede wszystkim powiązanie członków gangu z działalnością narkotykową i handlem bronią, tak w przeszłości jak i na dzień dzisiejszy.
* IRA (Irlandzka Armia Republikańska)

12 komentarzy:

  1. Cholera, cholera, cholera, cholera, no jasssssnaaaa cholera~! candle, coś Ty narobiła? Najpierw poczęstowałaś taką dobrą nutą w poprzednim rozdziale, potem mnie zaskoczyłaś faktem, że Sheeran coś zmajstrował dla "SOA", a na koniec poprawiłaś treścią.

    Przepraszam, że dopiero teraz się zjawiam, ale teraz na serio zaczął się maturalny maraton i mam niemały problem ze sklejeniem życia w jedno.

    Po pierwsze: ciekawie, że Eddy i Ortiz się zeszli. Wprawdzie tylko mnie to upewniło, że ja jednak całym ♥ za Jeddy [XD], ale nie zmienia to faktu, że nie da się zaprzeczyć, że łączy ich bardzo silna więź.

    Po drugie: Eddy pokazała, że ma twarde dupsko. W obronie własnej czy nie – po raz kolejny chwyciła za broń. Fakt, że potem musiała sobie dziewczyna ulżyć, ale kto by nie musiał? Widać, że Eddy jest bardzo niezależna i wie, jak o siebie zadbać, ale nadal gdzieś tam głęboko w niej pozostaje ten zraniony pierwiastek, ta dziewczynka, która musi porządnie zawalczyć o to, żeby ktoś ją pokochał, która potrzebuje uczucia, ciepła, człowieczeństwa. Właśnie za tę wielowymiarowość ją uwielbiam.

    Po trzecie: wiązanka, jaką posłała tamtej laleczce, była świetna. Toż to zupełnie inne niż poziom, jaki trzymasz na "Crownsie"! I mnie to bardzo, bardzo odpowiada. W końcu w realu też ładne bukiety kleimy.

    Po czwarte: oj, komplikuje się, komplikuje. Trudno mówić o wspólnocie, skoro SAMCRO aż tak się podzieliło. Mało tego – zginął jeden z członków, co może być przyczyną dalszych rozłamów, bo zacznie się szukanie winnych. Odpowiedzialność ma to do siebie, że podobnie jak władza nie lubi się dzielić – najlepiej obarczyć nią jedną osobę i udawać, że wszystko okej.
    Jestem niezmiernie ciekawa, jak się chłopcy dogadają (lub nie).

    Po piąte: Problemów Ortiza ciąg dalszy. Jaki sposób znajdzie na to Eddy? Pojęcia nie mam. Niemniej, chętnie się dowiem.

    Po szóste: Po cichu liczę na kolejny seks. W sensie Eddy + Jax. XDD Nie omieszkam o tym wspomnieć, ilekroć nadarzy się ku temu okazja.
    Ale nie chodzi mi o taki seks, jak to było z Tigiem, tylko o ♥, coby zapanowała jasność.

    Pozdrawiam,
    Hagiri

    Rozmowy Międzymiastowe
    take a death

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeny, jak mnie nastraszyłaś. Myślałam, że naprawdę coś spieprzyłam tak kompletnie i przestaniesz mnie czytać, że nie wow i w ogóle nienawiść mocno. Kocham soundtracki z SOA. Tak Edzia, jak i poprzednią nutą, która jest coverem nie kogo innego, a samego Johnnego Casha.

      Nie przepraszaj. Rozumiem Cię doskonale. To jest absolutnie szalony czas. Gdyby nie to, że mam opowiadanie napisane do przodu to w życiu bym nie zdążyła z publikacjami co tydzień.

      Okej, możesz mieć trochę ciężkie życie z uwielbieniem do Jeddy, ale doceniam lojalność. Swoją drogą, mówiłam Ci już, że masz talent do tworzenia nazw pairringów? xD

      Tak. Tak i jeszcze raz tak. Właśnie to było moim głównym założeniem przy tworzeniu postaci Eddy. Chciałam stworzyć postać niejednoznaczną i, jak słusznie zauważyłaś, wielowymiarową. Dlatego cieszę się, że to wyłowiłaś, bo oznacza to, że nie spieprzyłam zadania tak do końca.

      Wiesz... jakoś nie wyobrażam sobie Oleandry, która ciśnie taką wiązanką xD. Ale faktem jest, że Eddy na pewno ma bardziej niewyparzony jęzor. A Ima, moja ulubienica, jeszcze wróci. Za jakiś czas, ale pojawi się znów, by powkurzać wszystkich bohaterów ;>

      Masz rację, co do tej odpowiedzialności. Tu jest pies pogrzebany tak naprawdę, bo trudno rozstrzygnąć taką sprawę na zasadzie "no stało się, żyjemy dalej". SAMCRO traktują się jak bracia, więc utrata nieszczęsnego Kozika to jak utrata rodziny. Ale klub ma dużo trupów w szafie i nadchodzi ten moment, kiedy zaczną one wypadać. Tylko najgorsze jest to, że często będą przygniatać niewinne, postronne osoby.

      Ciekawe, czy sposób na ogólny ból dupy Ortiza w ogóle istnieje. To znaczy, koleś ma przerąbane, bo jednocześnie - jak mówi - klub jest dla niego wszystkim, ale też nie potrafi udźwignąć tego stylu życia. I tu pojawia się kolejny problem. Juice został dosyć trafnie podsumowany jako postać "sieroty", bezpańskiego pieska, który ponad wszystko chce przynależeć. Za wszelką cenę. Myślę, że to jest ten front porozumienia między nim, a Eddy. Ona też, w całej swojej niezależności, bardzo chce gdzieś należeć. O tym przecież rozmawiała z Jaxem. O domu.

      No cóż, jak to było? "Be careful what you wish for because you may get it". Jakoś tak ;>

      Pozdrawiam i czekam na nowości u Ciebie ;*

      Usuń
  2. Tu przybędę ja z komentarzem. Nie wiem kiedy, bo aktualnie padam na ryj ;____; <3333

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że Eddy wreszcie odważyła się wyznać swoje uczucia Ortizowi. Coś mi się wydaję, że ten ich związek długo może nie przetrwać, ale ja szczerze im kibicuję <3 "Świat jest pełen kanibali. Będą czekać na Wasze najmniejsze potknięcie i zgryzą Was do czystej kości. Ci sami ludzie, którzy będą Was oklaskiwać, wystawią Was na aukcji i sprzedadzą za grosze." - kupiłaś mnie tym cytatem. Genialny!
    Ano i chciałam ci jeszcze powiedzieć, że Rico kojarzy mi się jedynie z tym śmiesznym bekającym pingwinem z "Pingwinów z Madagaskaru" więc kiedy przeczytałam tę nazwę wybuchłam śmiechem, wybacz. Ale rozdział oczywiście cudowny i czekam na następne.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie na nowy rozdział :)
    pisujesobie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło zobaczyć, że ktoś kibicuje też Juicowi i Eddy. Na pewno nie czeka ich teraz wesoła przejażdżka w niedzielne popołudnie. To w końcu Charming, tu ciągle się coś psuje. Ale może akurat oni dadzą radę? Tak na przekór wszystkiemu?
      Cieszę się bardzo, że przypadł Ci ten cytat do gustu. Może jest on trochę brutalny i przerysowany, ale w świetle obecnej rzeczywistości, chyba niestety, prawdziwy.
      Ja też nie mogę się powstrzymać od skojarzenia z pingwinem z Madagaskaru, ale no ten program naprawdę się tak nazywa. Nawet szukałam jakiegoś polskiego odpowiednika, ale nie za bardzo da się coś takiego znaleźć. Dlatego wybacz za rozśmieszenie, ale to nie moja wina. Sami tak sobie wymyślili ;P
      pozdrawiam ;*

      Usuń
  4. Witam serdecznie :)
    Dziś trochę krócej, nie wiem czemu. Ale jazda z tym!
    >Piszesz opowiadanie od takiego momentu w serialu, gdzie Juice zaczął się gubić. Rozłam na dwa obozy (Clay i Jax), tajemnica, którą ktoś chciał sypnąć gangowi i jego psychika, która nie była najmocniejsza.
    >Eddie zależy na Ortizie. Fajnie. Chociaż chłopak ma jakieś większe wsparcie niż tylko klub czy Gemma. Nie ma rodziny, tylko Synowie się dla niego liczą, ale patrząc na dalszą część odcinka, nie najlepiej godzi dziewczynę i "pracę". To tylko może źle wpłynąć na nią. Zobaczymy z czasem, czy eksperyment się uda.
    >Sytuacja z narkotykami! Nadal nie rozumiem o co w niej biegało. Nieważne. Zginął Miles. A nie Myles? Fonetyka niby ta sama, ale znam tylko Mylesa Kennediego, stąd to pytanie xD I kolejne [dziwne] pytanie: on był kadetem? a nie pełnoprawnym członkiem? Wtedy chyba jeszcze był Rat i ten drugi, grubszy. Oni byli kadetami. Miles też? (lag mózgu)
    >Widzę, że Juice chciał się już powiesić :/ tutaj nie pomoże nawet Eddy a Chibs. Jest dla niego jak starszy brat czy nawet ojciec. Z jednej strony samobójstwo to tchórzostwo a z drugiej jakaś odwaga. Udając największego twardziela można polec na takim prostym zabójstwie. Szkoda chłopaka...
    >Pierwotne założenia klubu nie były związane ani z handlem bronią ani narkotykami. Po śmierci JT wszystko się zmieniło. Nie wiem czy Clay już to zauważył, ale to ich tylko doprowadzi do nędzy.
    >"[...] Ja to zakończę. [...]" - czyli jednak Jax chce zostać w klubie? Sądziłam, że dotrzyma obietnicy swojej kobiecie ;-; choć to co potem ona wyprawiała w serialu to była jedna wielka żenada. Rozwód, odciągnięcie synów od ojca, chęć alimentów od Jaxa... Żenadix 3000. Niby chciała dobrze, ale to mogło mieć efekt odwrotny do zamierzanego. Dobra, zbyt odjechałam.
    >Dla czego tak szybko uśmierciłaś Kozika?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?! To mi się nie podoba!!!! Za mało go tu było! ZA MAŁO! Taki fajny facet z niego był! :< #smuteczek
    >Heheheh na jednym gifie Chibs ma już naszywkę wice prezesa ^^ to taka ciekawostka, o której dobrze wiesz ;)
    >Podoba mi się to, że Opie jest tak blisko z Laylą. Albo mi się wydaje, albo w serialu tak nie było. Oddalali się wręcz.
    >Zauważyłam, że było tu dużo dialogów, ale to fajnie. W sumie tego nie da się inaczej przedstawić, dużo gadania tutaj jest. Czasami sama się zastanawiam czy nie wsadzam za dużo rozmów, ale u jednych to kompletnie psuje wszystko a u drugich (jak u Ciebie) bardzo pasuje :)
    No to do kolejnego :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Specjalnie wybrałam ten moment, który wydawał mi się najciekawszy. Cały czas próbuję przybliżyć to, co się dzieje w głowie Ortiza i na pewno kilka własnych wniosków tutaj przemycę. Co do jego związku z Eddy, to chyba żadne z nich nie jest w tym mistrzem. Oboje będą się uczyć krok po kroku. Kojarzy mi się to trochę z fragmentem jednej z najpiękniejszych piosenek, jakie ostatnio powstały wg. mnie, czyli Say Something. Była tam taka fraza: "... wciąż uczę się kochać, dopiero zaczynam raczkować". To chyba najbardziej trafne w tym wypadku.
      Nie wiem, jak się to pisze, ale wydaje mi się, że to było nazwisko, nie imię. Być może to moje przeoczenie, pewnie. Bo Myles Kennedy to pewnie, że tak się pisze, ale w krajach anglosaskich mają taką szeroką paletę wszelkich odmian jednego imienia, że można by to pewnie zapisać na 4 sposoby i każdy byłby dobry xD.
      Cały czas wydawało mi się, że był świeżakiem. Że to właśnie przez jego śmierć i późniejsze wydarzenia, klub szukał kolejnych kadetów. Aczkolwiek głowy sobie nie dam uciąć.
      Ta próba samobójcza Juica była dla mnie strasznym momentem. Trudno się coś takiego ogląda, zwłaszcza wiedząc, że właściwie chłopak jest niewinny. To jego własne demony popychają go do takich radykalnych czynów. Jest to odwaga, pewnie, ale chyba tylko w tej jednej chwili. W ogólnym rozrachunku to raczej gest poddania się.
      W tej scenie z Jaxem chodziło o zakończenie tego cyrku, który Clay rozpoczął. No, wiadomo, że tylko tak się biedakowi wydawało, że to rozwiąże całkiem, ale na tamtą chwilę chciał to skończyć. On i Tara trzymają się teraz trochę na uboczu, planując swoją ucieczkę na drugą stronę tęczy. Do tego jeszcze wrócę, obiecuję. Co do Tary... hm, nie chcę jej oceniać, bo nie jestem matką. Mając dzieci myślenie pewnie się zmienia. Pewnie inaczej odczuwasz priorytety. Partner, lojalność, przyjaźnie, dla Tary to wszystko zeszło na dalszy plan. Dla mnie była odważna, płynąc sama pod prąd i tocząc z góry przegraną walkę. Nie robiła tego przecież dla siebie. Choć pewnie też trochę. Ileż można żyć w ciągłym strachu?
      Oj, wybacz mi. No, niestety, pewne wydarzenia też są potrzebne. Nie była to najprzyjemniejsza scena do opisania, ale no musiałam. Niestety.
      A nawet nie zauważyłam, że Chibby miał już tą naszywkę na tym gifie xd.
      Wiesz, Lyla i Opie z jakiegoś powodu zaczęli ze sobą być. A w ostatnim odcinku Opie chyba coś zrozumiał. Przynajmniej chwilowo. Oni mieli też na pewno chwile bliskości, nawet jeśli nie pokazane w kamerze. Nie wątpię, że Lyla go kochała. I nie wątpię, że Op próbował kochać ją. Tylko chyba to wszystko wydarzyło się w złym czasie.
      To opowiadanie opieram w dużej mierze na dialogach. Staram się przede wszystkim tak budować postacie, a nie na opisach. Chociaż te są też momentami konieczne. Cieszę się, że Ci się to podoba ;>
      do usłyszenia ;D

      Usuń
  5. Ale się dzieje! Ulżyło mi, że Eddy pogodziła się z Juicem. Pasują do siebie idealnie. Uwielbiam ich. Widać, że Eddy się zakochała. On jest dla niej ważniejszy niż jej się wydaje. Mam nadzieję, że kobieta zdoła mu pomóc zanim on całkowicie się pogubi.
    Nie podoba mi się ta sytuacja z narkotykami. To jest jedno wielkie bagno. Gdy tylko o tym wspomniałaś i wyszło na jaw, dlaczego w klubie pojawiły się dwa obozy, wiedziałam, że to się źle skończy. No i mamy efekt. Strata jednego z Synów na pewno będzie miała wielki wpływ na funkcjonowanie klubu. Jestem ciekawa jak to rozwiążą. Trzymam za nich kciuki.
    Życzę masę weny i pozdrawiam!

    all-except-you-ff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, chyba masz rację. Eddy to taki typ, który bardzo trudno przyznaje się do swoich uczuć. Nawet przed samą sobą. Ale chyba rzeczywiście Juice stał się kimś ważniejszym niż można przypuszczać. Taka już kobieca natura, że chcemy pomagać i ratować ;D
      Zgadzam się w stu procentach. Narkotyki nigdy nie są dobrym pomysłem. A, tak jak mówisz, strata członka zaboli wszystkich innych. Synowie będą mieli przed sobą bardzo trudne zadanie. No cóż, zobaczymy jak z tego wyjdą.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
  6. Hej :)!
    Co tu się porobiło...

    Dobra, może są razem, może Eddy teraz myśli, że Ortiz to dla niej wszystko, ale ja im szczęśliwej i kolorowej przyszłości nie wróżę. Zaangażowanie w przypadku, kiedy ta druga połówka nie jest szczera nigdy nie przyniesie niczego dobrego. Eddy może się dać zarżnąć, ale chłopakowi nie pomoże, bo ten tego nie chce. Nawet jeśli jej się uda to sama może się na tym przejechać. Nie lubię go :P Po prostu wrzucam Juice'a na czarną listę. Rozumiem, że facet może odczuwać presję, ale przeczy sam sobie. Z jednej strony oczekuje od Eddy zaangażowania, z drugiej nie jest w stanie jej zaufać. Pewnie gdybym widziała serial, ogarniałabym trochę bardziej, a tak może piszę głupoty :p

    Nawiązując do rozwiązania kwestii korespondencji... Byłam pewna, że Eddy nie strzeli, a tu proszę. Dziewczyna zaczęła dojrzewać :p
    No i właśnie... Tig. Mam swoje ciche nadzieje, ale one pewnie się nie spełnią.

    Pozdrawiam :)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj ;)

      Kolorowej to na pewno nie. Długiej... się zobaczy. Masz rację. Trudno jest się zaangażować, kiedy druga strona jest nie do końca szczera. To znaczy, myślę, że Juice wyjaśnił Eddy, co go do tej pory gryzło. Jego problem polega na tym, że nie potrafi sobie z tym wszystkim poradzić psychicznie. Stąd te próby samobójcze, czy jakieś ryzykowanie śmiercią. Obawiam się, że Eddy może na tym rzeczywiście ucierpieć. Myślę, że takich rzeczy nie da się ogarnać, czy oglądając serial czy też nie ;P

      Haha, dojrzewać? No może trochę. Eddy jest taka, że jak ją sytuacja zmusi to pociągnie za spust. Zawsze, gdy tak będzie się działo. Ale określenie dojrzewania mi się podobało ;P

      Zostań ze mną dłużej, to się przekonasz o kilku rzeczach, co do Tiga. Nie zamykam tego rozdziału. Ta postać ma przed sobą ogromny potencjał, bo jest tak cholernie pokręcony, że aż szkoda go nie zgłębić ;>

      Pozdrowienia ;)

      Usuń
  7. Cześć!

    Nie za bardzo lubię muzykę Sheerana, ale jego dwa kawałki naprawdę mi się podobają – „Make It Rain” i „I See Fire”. Także propsy za wstawienie tego pierwszego :3

    No, Eddy i Juice są razem chyba na poważnie. To dobrze, chociaż ja bym nie umiała tak szybko wybaczyć zdrady. To boli jak cholera. Jednak Ortiz i Conway tworzą naprawdę uroczą parę.
    Dobrze, że w końcu postanowili być ze sobą szczerzy. To jest podstawa związku, bo żyjąc w kłamstwach lub nie mówiąc sobie nic, wiele się nie osiągnie.

    Podoba mi się ta rozkmina Eddy na temat siły. Bardzo mądra i życiowa.

    Nie rozumiem, co ludzie mają z tymi kotami. Mnie to nigdy szczególnie nie rajcowało. Ale śmieszne filmiki z udziałem Metalliki to zupełnie co innego :p

    Nienawidziłam w serialu tego, że SAMCRO wmieszali się w biznes narkotykowy i tutaj pewnie też lubić tego nie będę. Ugh.

    O-o-o, Eddy się naprawdę zakochała. Co się porobiło, teraz już chyba będę czekać tylko na koniec świata.

    Matko, pamiętam, jak strasznie mi było szkoda Ortiza, kiedy próbował się powiesić. Mało brakowało, a zaczęłabym ryczeć, ale na szczęście szybko przełączyłam na następny odcinek i odetchnęłam.
    Niedobrze, że Juice tak się angażuje w sprawy klubu. Z czasem robi się to niezdrowe – Synowie Anarchii nie powinni być całym jego życiem, a jedynie sporą częścią.

    Czemu mi to zrobiłaś, hm?! Zaraz Cię znienawidzę tak samo, jak znienawidziłam już Kurta Suttera. MOGŁAŚ OSZCZĘDZIĆ KOZIKA! Przecież wcale nie musisz pisać wszystkiego, co było w SoA ;-; Masz go wskrzesić :c Zabaw się w Jezusa, czy coś…

    Juice i jego zanik instynktu samozachowawczego doprowadzały mnie do szału, naprawdę. Bałam się, że i jego rozerwie.

    Eddy w końcu woli pomóc Juice’owi niż uciekać do Tiga. Dobrze, zdecydowanie wolę taką postawę. Ale z drugiej strony mam wrażenie, że jednak Chibs lepiej by sobie z tym poradził. Pokrzyczy, parę razy da po mordzie… Jak facet z facetem. Ale pożyjemy, zobaczymy.

    Okej, to chyba tyle. Jeśli o czymś zapomniałam, to będę krzyczeć potem.

    Rozdział mi się podobał, z resztą jak na razie każdy.
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń