She is watching, heart aching with sorrow
She is broken, as she waits
Hoping when all is said and done
We learn to love and be as one
Oh Starlight, don't you cry we're gonna make it right before tomorrow
Oh Starlight, don't you cry we're gonna find a place where we belong
And so you know, you'll never shine alone
There are shadows sleeping on the horizon
Leave us scared and so afraid
As the fallout of a world divided
It brings her tears and so much pain
And so we take cover from the dark
Hoping to find where we can start
- Gemma? – Eddy pchnęła drzwi wejściowe z dziwnym uczuciem. W środku panowała ciemność. Mrok rodem z horrorów. Umysł dziewczyny zrobił osobisty ranking dziesięciu najlepszych, jakie widziała. Włoski na karku barmanki zjeżyły się, a ona sama przewróciła oczami. Dzięki, mózgu.
- Tu, dziecino. – Gemma siedziała na krześle przy długim na cały pokój stole. Serce Eddy wykonało w piersi mini-jezioro łabędzie. Ręka odruchowo powędrowała na włącznik światła, ale na wyraźną prośbę Gemmy, postanowiła zrezygnować z tego pomysłu.
- Co się stało? Brzmiałaś przez telefon bardzo dziwnie. – Słowa ledwo opuściły usta Eddy, gdy zobaczyła, nawet w ciemności, powód wezwania. Gemma wyglądała, jakby spotkała się z buldożerem. Jej opuchnięta twarz naprawdę nadawałaby się do horrorów. Dzięki jeszcze raz, mózgu.
- Jezu Chryste. Trzeba było wezwać Tarę, nie mnie.
- Ona zadaje tak dużo pytań. Liczyłam, że ty nie będziesz.
- Muszę wiedzieć, kto ci to zrobił, żebym mogła go zabić. – Wycedzone przez zęby słowa Eddy nie brzmiały jak przechwałki. Każdy, kto znał przeszłość Eddy wiedział, że nie puszcza takich rzeczy płazem. Gemma nie odpowiedziała. Zapaliła papierosa, pozwalając Eddy zaświecić niewielką lampkę przy stole. Pokazała jej też, gdzie znajdzie waciki, wodę utlenioną i inne bzdury. Przy okazji barmanka znalazła butelkę wódki. Najlepsze znieczulenie. Nie była tylko pewna, która z nich bardziej go potrzebuje. W świetle, nawet tak mdłym, obrażenia kobiety nabierały jeszcze bardziej przerażających rozmiarów. Pęknięty łuk brwiowy, zapaskudził niemal całą twarz Gemmy strużkami krwi. Miała na pewno złamany nos i prawdopodobnie złamaną kość policzkową. Rozcięta skóra na opuchniętych wargach i brodzie miała znany Eddy ślad.
- Czy to są ślady po sygnetach? – Dziewczyna nie mogła ukryć niedowierzania. Jak ktoś z klubu mógłby jej to zrobić? Nie, to nie mógł być nikt z klubu. Przecież inni też noszą sygnety. Meksykańcy, czy ludzie tego szurniętego czarnego gangstera. Jak mu tam? Popa. Damona Popa.
- Tak. Eddy, posiedź ze mną. – Mimo usilnego przekonywania samej siebie, odpowiedź Gemmy nie zaskoczyła. Kobieta odsunęła delikatnie ręce Eddy. Nie chciała już czyszczenia i opatrywania ran. Tyle wystarczyło. Więc Eddy usiadła. Stuknęła kieliszkiem o kieliszek Gemmy, a później rozpaliła skręta. Gem nie potrzebowała pielęgniarki. Potrzebowała dziś przyjaciółki.
Następnego dnia w klubie panowała wyjątkowo napięta atmosfera. Eddy przywiozła Gemmę do warsztatu i, odsuwając się w bezpieczny cień, obserwowała wydarzenia. Prawda szybko wyszła na jaw. Zresztą, Eddy od początku miała takie podejrzenia. Clay. Pobił własną żonę. Tę, którą tak kochał. Jedynym pocieszeniem było to, że za coś takiego Jax go zabije. Ktoś ich rozdzielił. Ktoś kogoś uspokajał. Klub wchodził i wychodził. Jednak naprawdę Eddy wystraszyła się na widok Tiga. Wyciągnął nóż, patrząc w stronę szefa z tak zimnym spojrzeniem jasnych oczu, że barmanka gotowa była rzucić się na sierżanta. Ten zamiast wbić ostrze w Prezesa, oderwał swoją naszywkę. Nie chciał być sierżantem kogoś takiego. To akurat była w stanie zrozumieć.
Siedząc chwilę później przed warsztatem na papierosie i jej dane było spotkać Claya. Pogarda do Prezesa była w Eddy tak bardzo silna, że nie potrafiła jej ukrywać. To, co zrobił Gemmie było nie do wybaczenia. Nieważne jaki był powód ich kłótni. Splunęła pod stopy Claya, prowokując go do uderzenia kolejnej kobiety.
- Tylko spróbuj, bracie. – Opie złapał ramię szefa, stając pomiędzy nim i barmanką. Był większy od niej, więc stanowił całkiem przekonującą żywą tarczę. Nawet przy postawnym Clayu, Opie nadal wyglądał na olbrzyma.
- Nic ci nie jest? – zwrócił się do dziewczyny za soba, gdy Clay odszedł, mląc pod nosem przekleństwa. Eddy pokręciła przecząco głową. Przez chwilę naprawdę sądziła, że wyląduje na glebie, powalona ciosem Prezesa. Opie przyglądał się jej bardzo poważnie, by po chwili obdarować ją tak rzadko widywanym uśmiechem. – Jesteś odważna.
- Albo głupia. On jest naprawdę niebezpieczny. – Do rozmowy włączył się Bobby, klepiąc przyjaciela po ramieniu. – Musimy jechać. A Ty – Święty Mikołaj w skórze pogroził palcem Eddy. – Trzymaj się z dala od kłopotów. – Anielskie spojrzenie Eddy działało już od przedszkola. I teraz zadziałało bez zarzutu, bo mężczyźni wydawali się być przekonani, że będzie od teraz grzeczną dziewczynką.
Uśmiechy na twarzach wszystkich miały wkrótce zniknąć. Zwłaszcza Opie, ten sam Opie, który jeszcze kilka dni temu obronił ją przed Clayem siedział nad kieliszkiem, pijąc kolejkę za kolejką.
- Kochanie, już wystarczy. Nie chciałby widzieć cię w takim stanie.
- A ty skąd możesz to wiedzieć?
- Piney walczył z nałogiem całe życie. Jeśli jego odejście ma mieć jakieś znaczenie, to na pewno nie takie. Opie, jedna śmierć to wystarczająca tragedia. – Winston chciał się nie zgodzić. Chciał się buntować i użalać nad sobą. Przytrafiło mu się tyle złego. Stracił żonę, stracił ojca. Klub mu to wszystko odebrał. A ona mówi, że ma wziąć się w garść. I ma rację. - Ty masz jeszcze dużo przed sobą. Lyla, dzieciaki, klub. Piney nigdy nie chciałby, żebyś to przekreślił.
- Chyba już to przekreśliłem...
- Nie mów tak. – Eddy usiadła na krzesełku barowym na przeciwko olbrzyma i spojrzała mu w oczy, jakby zdradzała największą tajemnicę. – Czujesz się wściekły i niesprawiedliwie potraktowany. Taka strata nie może być przecież obojętna. I masz rację. To nie powinno stać się w ten sposób. Piney nie zasłużył na taki koniec. Rozumiem...
- Nie. - Opie wszedł barmance w słowo. Z jego spojrzenia ziała bezradność. Szukał pocieszenia, ale szukał też wyjaśnienia swoich uczuć. Z jakiegoś powodu uważał, że Eddy nadaje się na jego powierniczkę. – Ja nie wiem, czy to był dobry pomysł. Ślub. Lyla jest wspaniałą żoną, ale ja... tęsknię za Donną. Nie potrafię spędzać czasu z dziećmi. To zbyt boli, a ja nie wiem, czy jeszcze cokolwiek czuję. Jestem w środku pusty. Eddy, co mam robić?
- Dać sobie czas, Op. Takie rany nie zabliźniają się szybko. Nie czuj się winny, że jesteś odrętwiały. Żałobę każdy przechodzi inaczej. Nie pospieszaj się, nie próbuj robić nic na siłę. Zranisz tylko siebie i innych.
- A jeśli oni już chcą, bym stanął na nogach?
- To muszą poczekać. To twoje prawo, olbrzymie. – Eddy dotknęła zarośniętego policzka mężczyzny, chcąc na swój sposób dodać mu otuchy. Więź tych dwojga była silna i prosta. Nie musieli spędzać ze sobą dużo czasu. Nie potrzebowali wielkich słów. Wystarczyło kilka rozmów, by oboje wiedzieli, że są z tej samej gliny. Tak, jakby wśród kolorowych neonów i hałasu życia znalazły się dwa przygasające ogniki. Ogniki, które starają się płonąć pełnią życia, ale wciąż coś im przeszkadza. Opie ujął dłoń barmanki i ucałował ją. Nie musiał mówić: „dziękuję”. Ona wiedzała. Nie musiała mówić: „będę przy tobie”. On to poczuł.
Została sama, nie licząc kilku chłopców w warsztacie. Gdy miała już szczerze dość wycierania blatów i sprzątania po prosiakach w kamizelkach, wnioskując po syfie jaki za sobą zostawiali, postanowiła pójść do warsztatu. A nuż dostanie jakąś robotę. Nie było za wiele, ale mimo to, mogła się pobawić. Nowi pracownicy nadal dziwili się, że rozróżnia wlewy na olej od tych na spryskiwacz. A gdy zobaczyli, że wie do czego służy klucz ósemka, nie mogli powstrzymać zdziwienia. Jedynie Chucky wyglądał na dumnego. Wyciągnął swoją w dziewięćdziesięciu procentach sztuczną dłoń w stronę mechaników. Ci niechętnie położyli na niej po dziesięć dolców.
- Zakład? – Eddy, uniosła wzrok spod maski samochodu, zerkając na znerwicowanego księgowego. Trzeba przyznać, że im dłużej tu przebywała, tym mniej ją przerażał. Ale nadal był dziwny.
- Si. Ci signori twierdzili, że nie będziesz w stanie nawet aperto maski tego carrata. – Księgowy uśmiechnął się promiennie, zostawiając Eddy, grzebiącą przy wozie i obijających się pod nieobecność szefów mechaników.
- Teraz włoski? – spytał Jax, bardzo niemądrze zachodząc dziewczynę od tyłu. Tylko szybki refleks uchronił Wice przed złamaniem nosa rzeczoną ósemką. Nigdy nie podchodź uzbrojonej kobiety. Zwłaszcza takiej, która ma zbyt dużo na sumieniu. Jackson zgarnął przyjaciółkę na rozmowę, przy okazji zaganiając mechaników do roboty. Kolejna rzecz do zapamiętania: sprawdzać ich częściej. W końcu ten biznes musiał działać. Eddy wytarła ręce w szmatę, którą rzuciła w stronę jednego z mechaników. Niewierne Tomasze.
Usiedli w cieniu, na ławie przed klubem. W założeniu służyła do pikników. Typowy drewniany mebel. Jednocześnie dwie deski do siedzenia i stół. Jednak nikt nigdy nie jadał tu posiłków. Z rzadka ktoś choćby siedział tam, gdzie przeznaczono. Raczej wybierano metodę Jaxa i Eddy, którzy usadowili się na teoretycznym stole, opierając nogi na siedzeniach.
- Chciałem z tobą porozmawiać – zaczął Teller, odpalając Eddy papierosa. Zaciągnął się własnym dymem i, zachęcony ruchem głowy dziewczyny, ciągnął. – Dogadałem wszystkie szczegóły z Tarą. Zamknąłem wszystkie sprawy z klubem. Jestem czysty, mogę się zbierać.
- A więc chciałeś się pożegnać.
- Też. Eddy, wiesz, w tym toksycznym światku, w którym żyjemy nie mam wielu osób, którym mógłbym ufać. Kiedyś było tych osób więcej, ale szybko się wykruszają. Zaczyna brakować mi desek ratunkowych. A ty zawsze byłaś niezawodna.
- Nazwałeś mnie deską, Jax. – Wtrącenie Eddy nie zmyliło Tellera, jak miało to w zamiarze. Dziewczyna chciała ukryć jak trudny będzie dla niej wyjazd tej rozdziny. Pokochała ich i wszyscy stali się częścią jej życia. Tego życia, które chciała ciągnąć nawet w niewygodnej pozycji. A tego wcześniej nigdy nie potrzebowała. Ale tą rozmowę już mieli za sobą.
- Chciałbym, żebyś dalej robiła to, co robisz. Najbardziej chciałbym, żebyś wyjechała, ale tak, wiem – Jax powstrzyłał barmankę przed wtrąceniem się mu w zdanie:
- Wiem, że nie wyjedziesz. Słuchaj, mała, jesteś dla nas ostoją. Dla Juica na pewno, ale wszyscy inni też ci ufają. Lubią z tobą rozmawiać i mogą ci się zwierzyć. Może nie wyglądamy, ale to dla nas bardzo ważne. Dla mnie... – zawiesił głos, by po chwili dokończyć, jakby coś mu się przypomniało:
- I chciałbym, żebyś uważała na Claya.
- Och, jeszcze lepiej. Teraz nazwałeś mnie Gemmą. Chciałeś się żegnać, czy mnie obrażać?
- Nie jesteś Gemmą. Ona jest podporą, ale jednocześnie potrzebuje być adorowana. Ty poradzisz sobie jako nowa królowa motocyklistów.
- Bo się porzygam.
- Już za tobą tęsknię. – Wice roześmiał się, przytulając dziewczynę do siebie. Lubił jej dystans do świata. Stąpała po ziemi bardzo twardo, dlatego zawsze była w stanie potrząsnąć jego wesołą gromadką. No właśnie... to już nie była jego gromadka. I ona też należała już bardziej do klubu niż do niego. Chwila, moment, co? Przecież do niego nigdy nie należała. Jackson Teller rzucił ostatnie spojrzenie w stronę klubu, wzdychając ciężko. Zostawiał wszystko, co do tej pory kochał. Ale w czasie, gdy człowiek planuje swoje życie, los pisze swój scenariusz.
Wyjazd Tary i Jaxa wydawał mi się czymś surrealistycznym. Abstrakcyjną była dla mnie myśl, że nie będe widziała Waszych roześmianych paszczy, kowboje. A jednak, gdzieś w środku czułam, że to najlepsze wyjście. Nigdy nikomu tego nie powiedziałam, i pewnie powinnam się wstydzić tej myśli, ale gdy wyjeżdżaliście ukuła mnie zazdrość. Sama nie wiem, dlaczego. Być może chciałam być znów w drodze. Być może zazdrościłam Wam nowego początku – w końcu to była od zawsze moja najsilniejsza strona. A może zazdrościłam, że jesteście rodziną? Tara, Jackson, Abel i Thomas. Szczęśliwa rodzina, w której dla mnie nie było miejsca. Nie, nie jestem psychopatką. Nigdy nie chciałam zająć miejsca Waszej matki. Ale było w Waszej gromadce coś, co sprawiało, że trudno patrzyło mi się na Wasz wyjazd.
W tym czasie ja zostałam pośród bagna, które narobił Clay. Śmierć Piney’ego miała być odwetem Lobos Sonory. Nie uwierzyłam w to ani przez chwilkę. Opie i Juice mieli na mnie oko, bym nie udusiła Claya gołymi rękami. Trager przeżywał śmierć Kozika i utratę drugiego przyjaciela – Claya Morrow. Tak, dla Alexandra ta przyjaźń bardzo ucierpiała. Próbowałam do niego dotrzeć, ale przez wzgląd na Ortiza nie mogłam być tak swobodna jakbym chciała. Trudno to pewnie zrozumieć, ale ja naprawdę kochałam ich wszystkich. Juice powoli przyzwyczajał się do tego, że jesteśmy razem. Tak jak i ja. Było nam dobrze, chociaż wciąż, jak ta para naiwnych dzieciaków, obchodziliśmy niektóre tematy szerokim łukiem. Patrząc na to teraz, z tej perspektywy, widzę jakim byłam tchórzem. Ja! Wyobrażacie sobie, kowboje? Ta twarda laska, która potrafiła przywalić w mordę bez zastanawiania się, byłam tchórzem. Zapamiętajcie, że odwagą nie jest pociągnięcie za spust. To odwaga chwili. Odwagą jest podjęcie się pewnych odpowiedzialności. To jest odwaga w pełni.
Chciałabym powiedzieć, że tu kończy się nasza wspólna historia. Chciałabym móc powiedzieć, że zaczęliście nowe życie z rodzicami gdzieś w bezpiecznym miejscu. Chciałabym. Ale nie mogę. Los nie był dla Was łaskawy. A tego dnia, gdy wyjechaliście, szczególnie niedobry był dla Waszej matki...
Zegar pokazywał godzinę siódmą rano. Eddy nie wierzyła, że o tej porze można funkcjonować. A jednak, od dwóch dni funkcjonowała o każdej porze, o której potrzebował jej Abel lub Thomas. Obaj byli, jak się okazało, dosyć absorbującymi maluchami, więc zamiast odsypiać piątkową noc, Eddy poznawała uroki sobotniego poranka, robiąc ciasto na naleśniki. Odgarnęła wychodzące z upięcia kosmyki włosów, babrając sobie przy tym twarz mąką. Jej równie ubrudzony, trzyletni pomocnik siedział na blacie kuchennym, z ogromnym przejęciem dodając składniki. Precyzja nie była mocną stroną ani Eddy, ani Abela, dlatego wspólnie zamieniali kuchnię Juica w poligon kulinarny. Może dlatego pan domu doznał mikrowylewu, wychodząc z sypialni z Thomasem w objęciach. Stanął jak wryty, patrząc na pobojowisko. Mogło się wydawać, że jego oko wykonało tik nerwowy. A może tak było naprawdę?
- Juice! – Radosny okrzyk Abela, wyrwał chłopaka z dziwnego stanu. Uniósł brwi, potrząsnąwszy lekko głową i uśmiechnął się, starając wrócić do normalności.
- No cześć, mistrzu. Thomas chyba jest głodny, trochę marudzi. A wy to... co robicie? Poza bałaganem, oczywiście.
- Śniadanie. Pac, pac, Juice. – Rączka Abela wskazywała na patelnię, na której smażył się drugi już naleśnik. Chłopiec był z siebie bardzo dumny.
- Od kiedy gotujesz?
- Od kiedy moja matka postanowiła się pier...pudrować, zamiast mnie karmić. – Ucałowawszy zaskoczonego Ortiza, Eddy zabrała Thomasa, by nakarmić go butelką, którą zdążyła już zorganizować. Gdy maluch zjadał swoje śniadanie, dziewczyna przyglądała się ukradkiem, jak Juice radzi sobie z Abelem. Przełamując swoją fobię czystości, bawili się przednio. Pomógł mu przewrócić naleśnika i razem usmażyli jeszcze dwa. A potem udekorowali całość. Skupienie Abela i Juica było porównywalne. Znów ten kretyński uśmiech. Przewróciła oczami, przytulając pulchne ciałko najmłodszego Tellera. Mały Juan Carlos byłby na pewno równie uroczy. Na bogów, Eddy.
Pół godziny później śniadanie było zjedzone, a maluchy nakarmione. Starszy pilnie układał wieżę z klocków, a młodszy z równie dużą uwagą konsumował własną stopę. Ortiz kończył wylizywanie na błysk kuchni, odmawiając udziału Eddy. Nie lubiła sprzątać, więc właściwie nie miała nic przeciwko. Siedziała przy stole nad kubkiem z kawą w resztkach czegoś, co było kiedyś kokiem, na głowie i koszulce Juica, wykorzystywnej jako piżamę. Przyglądała się chłopcom w zamyśleniu, albo na skraju śpiączki. Dawno nie była tak wykończona. A przecież wcześniej żyła naprawdę hardkorowo. Nagle poczuła ręce Ortiza na swoich ramionach. Odchyliła nieco głowę, opierając ją o jego nagi brzuch. Juicy miał bardzo przyjemny nawyk nie noszenia koszulek w domu. Na szczęście, jego rany na szyi zdążyły się zagoić już prawie całkowicie i nie straszył nimi dzieciaków. Nadal nie wiedziała, dlaczego próbował popełnić samobójstwo. Mieli trupa w szafie i zaczynał śmierdzieć całkiem porządnie. Ale w obecnej sytuacji pozostawało im tylko tuszowanie smrodu perfumami.
- O czym tak rozmyślasz, Shelly?
- O nich. Są tacy mali, a tyle złego już ich spotkało. Boję się, co będzie dalej.
- Ej, no co ty. Ciebie przecież nie przeraża nawet Gemma.
- O, no tu to przesadziłeś. Każdy boi się Gemmy. Masz jakieś wieści od Jaxa? – Jak na życzenie, w drzwiach pojawił się nie kto inny jak właśnie Jackson Teller. Bez zbędnych ceregieli porwał obu swoich rozbójników w ramiona, wyściskawszy ich z całych sił. Tak wyglądał dumny tata. Dopiero po chwili wydawał się zauważyć obecność gospodarzy. Z Abelem uwieszonym na jednym ramieniu i Thomasem, który próbował zjeść jego sygnet, w drugim, zwrócił się do przyjaciół:
- Dajecie sobie radę?
- Jak widać. Są cali i zdrowi. Jak ty sobie radzisz?
- Kiepsko. – Jax pokręcił blond czupryną, odstawiając Abela na podłogę, a Thomasa kładąc do łóżeczka z grzechotką, którą ten z ochotą wpakował sobie do paszczy. Ząbkowanie to naprawdę fascynujący okres. – Narysujesz obrazek dla mamy, kolego? – zaproponował starszemu synowi, wysyłając go do sypialni, by móc porozmawiać z przyjaciółmi, wyczekującymi jakiś wieści. Byli ciekawi, co się stało. Oprócz telefonu, proszącego o zajęcie się chłopcami ze względu na Tarę, która wylądowała w szpitalu, nie wiedzieli wiele.
- Tara ma strzaskaną dłoń. Prawą – słowa nie przychodziły Jaxowi łatwo – ktoś próbował ją porwać i przy tym... nie wiem, czy kiedykolwiek wróci do pełnej sprawności. Jest w fatalnym stanie. Nie chce mnie widzieć. Nie chce widzieć chłopców. Nie mam pojęcia, co mam robić.
- Znaleźć drani – odpowiedź Eddy zaskoczyła obu gangsterów. – Tarze pomogą tylko lekarze. Jeśli coś da się zrobić z tą dłonią, na pewno dadzą radę. A jeśli nie, tym bardziej musisz znaleźć winnych tego incydentu.
- Kiedyś myślałem o wsadzeniu ci kamizelki na plecy, wiesz? – Jax uniósł brew, nie mogąc uwierzyć, że ta kobieta może mieć aż tak męski sposób myślenia.
- Dzięki. Wystarczy mi klamka za paskiem. Zabawę w okrągły stół zostawiam wam, chłopcy. – Eddy postanowiła zostawić Synów samych sobie, a ona udała się do łazienki. Najwyższy czas się ogarnąć, czekało ją dużo do zrobienia. Ale wszystko inne mogło poczekać, gdy Abel poprosił o pomoc w dokończeniu laurki dla Tary.
Praca, napięta relacje międzyludzkie i zastępcze macierzyństwo naprawdę wykończało Eddy. Gdy udało jej się wyrwać jeden, jedyny dzień, w którym mogła pobyć całkiem sama czuła się doskonale. Miała wspaniałe plany, miała tyle cudownych planów. A jednak one wszystkie legły w gruzach przez walenie do drzwi. Otworzyła z bardzo niezadowoloną miną. Mina ta wcale nie zmieniła się, widząc w progu Tiga.
- Ratuj. – były sierżant jęknął żałośnie, patrząc na Eddy swoimi błękitnymi oczami spojrzeniem zbitego szczeniaka. Dziewczyna westchnęła ciężko, żegnając się z maseczką, malowaniem paznokci i opalaniem się. Otworzyła drzwi szerzej i zamaszystym gestem zaprosiła gościa do środka.
Pewne rzeczy są nieuknione. A niektórym katastrofom da się zapobiec. W tym czasie czułam się w Charming, jakbym kierowała samochodem bez kierownicy. Wszystko działo się poza mną. Zbyt dużo przemocy, krwi, cierpienia i łez spadło na ten klub na raz. Clay w swojej chciwości, w swojej głupocie i starczym zaślepieniu sprowadził na Żniwiarza fatum. Został postrzelony. Według oficjalnej wersji, przez czarny gang Dziewiątek. Do tego Wasza matka, która tak bardzo cierpiała i Wasza babcia, która straciła kontrolę nad swoim życiem i rzuciła się w wir zabaw, by zapomnieć o bolesnym rozstaniu.
Tyle zła zostało wyrządzone, tyle krzywd i tyle ran zostało zadane... powinnam była uciekać. Piney wiedział, co go czeka. Przestrzegał mnie. Potem Wasz ojciec mówił mi to samo. I chociaż w przeszłości uciekałam nawet w mniej strasznych momentach, z Charming nie potrafiłam wyjechać. Zbyt wiele osób na mnie polegało. No i byliście jeszcze Wy.
Nie wiedziałam, jak sobie z tym wszystkim poradzić, więc skupiałam się na innych. Na moje nieszczęście, pomijałam tych, którzy najbardziej mnie potrzebowali. Tak jak podczas wypadku, najbardziej milczący są w największej potrzebie... cisza jest najgłośniejszym wołaniem o pomoc
No witam serdecznie!
OdpowiedzUsuń>Starlight tak od razu po koncercie Slasha? Rozpłakałam się, ponieważ grali to :< Czekam na kolejny koncert! \m/ Ale piosenka bardzo dobrze wkręca się w nastrój ;)
>Biedna Gemma... Clay zaczął świrować i to na jej niekorzyść. To właśnie było dla mnie przykre: na samym początku się strasznie kochają a potem on staje się taką świnią! Pozory mylą...
>Gem zrobiła dobrze proszą Ed o przyjazd a nie Tarę. Eddy umie opatrzyć jakoś tam i Tara potrzebna by tu nie była. Nie wiem czy szybko by się to rozniosło, ale na pewno komuś by to sypnęła zanim Gemma sama by się przyznała...
>Eddy pokazuje swoją odwagę. Clay jej nie straszny. Może w nim zostały tylko takie pozory: groźny i zły przywódca o miękkim sercu dla wybranki?
>Widać, że dużo osób oznaczało u Ed osobę do pogadania. Okazuje tym swoje ciepło względem nich. To naprawdę miłe z jej strony.
>Mój Boże, ale szybko się to potoczyło! Zmarł Piney. Ale... szybko! Ej! Nie wiem czy to minus czy plus, ale pokazuje to jak mało wie Eddy. Nie, to nie dobrze skoro siedzi tu (w tym). Stała się częścią rodziny a zatajanie niektórych spraw nie pomoże jej w ochronie, jak to nazywa Jax. Nie, nie. ie tędy droga, kochanieńki!
>Chucky jest tutaj pozytywną postacią. Czasami zachowuje się jak dzieciak, ale jest fajny :) jako jeden z niewielu... Tak, ten zakład był piękny xD Jak oni mogli nie wierzyć w kobietę?!
>Jackie chce uciec. Tara go jednak przekonała. Nie zrobię tego tak szybko, widząc jak zachowuje się Clay. Nawet gdyby nie było wypadku, wróciłby. Od tego się od tak nie odchodzi.
>Chyba Jax nie stał się tylko "częścią jej nowej rodziny" ( ͡° ͜ʖ ͡°). Jak widać w tym czasie zdążyła się już trochę do niego "przywiązać". Ach.
>To naprawdę miłe ze strony Eddy i Juica, że zaopiekowali się dziećmi ^^ Fajnie to opisałaś. Nie wiedziałam, że Ortiz ma takiego świnia na punkcie czystości xD To był jedne z najlepszych punktów w tamtej części.
>Nie chcę wyjść na złośliwca, ale teraz będzie użalanie się nad Tarą, prawda? Kiedy był okres z jej zmiażdżona rękę najbardziej nie chciało mi się słuchać. Czasami żałuję, że ten rozwód nie doszedł do skutku ;-;
>Zastanawia mnie ta akcja z Tigiem. Mam nadzieję, że to pociągniesz. Tak nagle przyszedł i... i właśnie co dalej?
>Bardzo szybko przeszłaś do śmierci Cleya. Trochę wątków tu pominęłaś. No zobaczymy jak to będzie. Clay w pace mógłby być fajną rzeczą do opowiadania ;)
Przepraszam, że tak krótko, ale jestem na pół żywa i jeszcze przeżywam wczorajszą noc, dobijając się "Carolina" Slasha xD no i cholerna nauka mnie goni ;-;
Do kolejnego! :)
O, no właśnie. Koncert. Ostatnio jestem tak zakręcona, że zupełnie o tym zapomniałam. Jak Ci się podobało? Podejrzewam, że wrażenia niesamowite. Och, zazdroszczę *.*
UsuńTak, to była niesamowita przemiana. Tak wspaniały, można powiedzieć, idealny związek stał się... no cóż, tym czym się stał. Pożądanie dla władzy najwyraźniej jest najsilniejszym uczuciem świata.
Myślę, że Eddy dobrze się sprawdza w roli klubowego "psychologa". Może nie ma doktoratu, ani jakiś specjalnych osiągów w życiu. Ba, jest bardzo daleka od ideału, ale jest dobrym słuchaczem i ma nosa do ludzi. To cecha, która jest bardzo ważna. A ze względu na to, że cała historia jest widziana oczami Eddy, właśnie tych cech było jej potrzeba. No i właśnie przez to, że czytelnik wie tyle, co Ed, akcja toczy się momentami szybciej. Ale biegnę ze sprostowaniem, nie było nigdzie powiedziane, że Clay nie żyje, przecież.
Co do Jaxa... no cóż, na pewno między tą dwójką jest coś. Tylko to COŚ jest dziwne i bliżej nieokreślone.
Z kolei, co do Tary to powiem tak: jako osoba, której odskocznią i pasją i celem życia była chirurgia, zmiażdżona ręka jest końcem świata. Straciła ostatnią rzecz, która była jej "własna" i to też, jakby nie było, przez klub. Myślę, że trochę użalania się jej się należało. Ale nie w świecie Eddy. Tu nie ma płakania i pociągania nosem. Trzeba działać.
A Juice, tak, w kilku momentach było widać, że ma fioła na punkcie czystości. Ta scena właściwie miała nie być w opowiadaniu, ale z jakiś przyczyn stała się dla mnie ważna. Może dlatego, że Ortiz też ma jakąś ludzką stronę? Nie tylko udręczonego Wertera?
Pociągnę akcję z Tigiem, na pewno. Od tego zacznie się kolejny rozdział.
Nie przepraszaj. Miło mi, że do mnie zajrzałaś i skomentowałaś. Zazdroszczę Ci mega tego koncertu i mam nadzieję, że dasz radę z nauką bez jakiegoś strasznego wysiłku.
Pozdrawiam ;)
Tak strasznie żal zrobiło mi się Gemmy, ale tym samym pokazałas, że Eddy mimo całego tego bycia twardą laską, potrafi być przy kimś w trudnych chwilach i tak jak powiedział Jax, jest ostoją tego klubu. Później, kiedy pisałaś o Tarze, myślałam z początku, że ona umrze, czy coś, a tu tylko ręka :D Nie żeby mi było jakoś specjalnie żal jej śmierci... bardziej myślałam tu o dzieciach. Są takie urocze i kochane, że naprawdę okrutnie z twojej strony byłoby wyrządzić im taką tragedię. :c No i jestem ciekawa z czym przyszedł do Eddy Tig. :D Dziewczyna ma nieźle przesrane będąc tą całą ostoją, skoro każdy ciągle przychodzi do niej z problemem haha.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Tak. Gemma dostała naprawdę niezły cios. Ukochany mężczyzna okazał się draniem.
UsuńEddy z założenia musiała być blisko klubu, żebym mogła opowiedzieć historię jej oczami. Ale tak, to prawda. Jakoś samoistnie stała się ostoją.
Dzieci zawsze są najbiedniejsze w tym wszystkim.
Co z Tigiem, okaże się w następnym rozdziale. I tak, Eddy też będzie miała przez to nieźle przerąbane xD
Calusy ;*
Biedna Gemma, Strasznie żal mi się jej zrobiło po tym wszystkim. Dobrze, że zawsze jest Eddy, z którą wszyscy mogą pogadać. Jest taką dobrą duszą w tym wszystkim. Strasznie się bałam, że zostawisz dzieciaki bez Tary - ostatnio mam jakąś taką słabość do małych bohaterów.
OdpowiedzUsuńJak zwykle podziwiam twój styl. Naprawdę jestem w stanie wyobrazić sobie każdą, najmniejszą scenę w twoim opowiadaniu. Tą całą atmosferę w klubie, wyraz twarzy każdego bohatera. Twoje teksty czyta się naprawdę przyjemnie, nawet nie zauważyłam kiedy skończyłam czytać rozdział.
Strasznie nieogarnięty ten komentarz, ale dzisiaj mam jakiś problem z napisaniem czegoś logicznego.
Pozdrawiam
Luna
Mówią, że nikt nie rani tak, jak najbliżsi. Tu się to sprawdziło. Na nieszczęście Gemmy. Ale mogę zapewnić Cię, że nie zawsze będzie cierpiała. To przecież silna kobieta. Chyba najsilniejsza ze wszystkich. Królowa matka, można powiedzieć.
UsuńO nie, nie zostawiłabym maluchów. Osobiście, nie jestem fanką dzieci, ale w opowiadaniach mam do nich ogromną słabość. Wbrew pozorom, potrafią naprawdę dużo przekazać czytelnikowi.
Jej, jak mi miło... Nie umiem nawet opisać jak wiele dla mnie znaczy tak przychylna opinia! Dziękuję ;*
Pozdrawiam serdecznie
PS. Czy to w Twojej miniaturce to Thranduil?
Hej :)!
OdpowiedzUsuńJeśli Eddy będzie mieć nieźle przerąbane przez Tiga... To będzie się działo ^^
Niestety mam rozdziałową zaległość, postaram się pociągnąć dalej jak tylko będę mogła.
Eddy stała się filarem, którego roli jeszcze do końca nie pojmuję, za to staje się ona z rozdziału na rozdział coraz bardziej widoczna. I ten instynkt macierzyński wdzierający się drzwiami i oknami z każdej strony...
Co do Gemmy... Musiałam przeczytać dwa razy, żeby podnieść szczękę z podłogi. Szkoda mi jej...
Skąd znajdujesz tyle czasu na pisanie dwóch tekstów? Podziwiam. Zapewne to kwestia organizacji, a z tym u większości ludzi ciężko.
Tig, Tig, Tig <3 <3 <3
Hej ;)
UsuńTig to bardzo specyficzna postać. Uwielbiam go i bardzo lubię go "rozbierać na czynniki pierwsze" (między innymi xD), dlatego mogę Cię zapewnić, że dotrzyma towarzystwa Eddy jeszcze długo.
Właściwie, nie potrafię powiedzieć kim Eddy się stała. Takim filarem, to prawda. A jej instynkt to raczej nie coś, w czym by się odnalazła. Wiesz, dzieci są fajne, póki są cudze ;P
Sytuacja z Gemmą była masakryczna. Nigdy nie rozumiem jak można uderzyć ukochaną osobę.
Z moim pisaniem jest tak, że mając wenę potrafię w ciągu godziny napisać naprawdę dużo. Przez to narobiły mi się "nadwyżki" i nawet jak nie mam czasu, to mogę spokojnie publikować to, co już napisałam. Staram się trzymać konspektu, który na początku sobie rozpisałam i jakoś to idzie. Ale nie, mistrzynią organizacji nie jestem ;D.
A Ty się niczym nie przejmuj, wszystkie zaległości poczekają. Ja zawsze cierpliwie na Twoje odwiedziny czekam ;*
No cześć! Wolny wieczór = czas na komentowanie! Także przybywam.
OdpowiedzUsuńAuć, pamiętam to, jak tłukli się Clay i Gemma. Nic przyjemnego, ale z drugiej strony nie lubię ani jego, ani jej, więc strasznie jakoś nie ubolewałam. Mimo to… No halo. „Wielce kochające się małżeństwo” nie powinno odstawiać takich numerów. No bo kurczę, pamiętam, jak we wcześniejszych sezonach tak ciągle szaleli za sobą, jakby dopiero co się zakochali. Nosz kurde :c
W sumie dobry ziomek z tej Eddy, tak patrzę. I rany opatrzy, i posiedzi, i tak dalej. Można na laskę liczyć.
Kiedy Tig wyjął ten nóż, przez chwilę miałam naprawdę nadzieję, że zatopi go prosto w lodowatym sercu Claya (o ile takowe ten gość w ogóle posiadał), ale, no cóż, to będzie dopiero robota Jaxa. A to, że oderwał naszywkę, jest bardzo zrozumiałe.
No splunięcie pod nogi Clayowi nie było chyba najmądrzejszą decyzją w życiu Eddy, no ale od czego ma się Opiego, prawda?
Bobby – Święty Mikołaj w skórze <3 Kocham te określenia.
Kurde, naprawdę szkoda mi Opiego. Większość krzywd w jego życiu (jeśli nie wszystkie) przytrafiła mu się przez klub. Synowie Anarchii odebrali mu żonę, potem ojca… A potem jeszcze sam za nich umarł. To znaczy, właściwie to za Jaxa. No ale Jax jest Synem.
Jejku, przyjaźń Eddy i Opiego jest tak cholernie urocza *.* Aż się wzruszyłam troszku, nie powiem.
Właściwie to nie rozumiem, dlaczego mężczyźni tak się dziwią, kiedy kobieta wie, załóżmy, co to intercooler czy turbosprężarka albo umie odróżnić hatchbacka od kombi. Jakby płeć przeciwna nie mogła interesować się czymś takim. Ja sama uwielbiam motoryzację i interesuję się tym od dawna, a jak gadam o tym z chłopakami, to opada im kopara, jakby, kuźwa, ducha zobaczyli. To nie fair, że coś takiego uznaje się za „mało kobiece”.
Haha, Chucky teraz ma fazę na włoski <3
Czyli Jackie Boy ma zamiar opuścić Charming. Ech, pewnie i tak to nie wypali, wiadomka. To by było zbyt piękne.
O matko, ta scenka w kuchni była tak cholernie urocza (chyba troszkę nadużywam słowa „uroczy”) *-* Nie wiem, o co Juice’owi chodzi, ja tam nie mam nic przeciwko całej zasyfionej kuchni. I nie chodzi tu tylko o bajzel podczas gotowania. Jeśli chodzi o zmywanie naczyń, moja logika jest bardzo prosta – Kiedy talerze będą sięgać sufitu, wtedy zacznę się martwić.
„Mały Juan Carlos byłby na pewno równie uroczy.” – ojeeej <3
„Każdy boi się Gemmy”. Aż mi się przypomniało, jak Rat miał zadzwonić do Gem. Cośtam powiedział, że może być nieco „problematyczna”. Tego dialogu nigdy nie zapomnę.
Jax: Nie mów, że boisz się mojej matki.
Happy: Wszyscy się jej boimy.
Powiedział to nawet HAPPY. Coś musi być na rzeczy xD
No, tak spodziewałam się tej strzaskanej ręki. Szkoda mi kobity, bo miała zrujnowaną karierę i nieco utrudnione funkcjonowanie przez to, że jakiśtam Clay ubzdurał sobie, że ona jest niebezpieczna z listami i swoją wiedzą.
Mówiłam Ci już, jak bardzo nienawidzę Claya?
Ojej, laurka dla Tary <3 (serduszek też nadużywam. Whatever)
Ej, a co to za wizyta Tiga? O.o Znając Tragera, to nie będzie nic przyjemnego.
Okey, to chyba byłoby na tyle. Znalazłam w tekście jeden mało istotny błąd i jest nim przecinek przed „albo”. Nie stawia się go, jeśli nie ma wyliczeń. Przykłady?
„Pojadę w góry albo nad jezioro.” – nie stawiamy.
„Pojadę albo w góry, albo nad jezioro.” – stawiamy.
Wiem, oklepane te zdania, ale lepszych teraz nie wymyślę xD
Rozdział bardzo mi się podobał.
Pozdrawiam cieplutko :*