sobota, 28 listopada 2015

12. The lost boy


I never found my father,
I never found my mother
Even would I know in my lifetime I will be
A hero into the masses,
to those born without chances
There's a freedom that everyone deserves
I know there's greed and there's corruption
I've seen death and mass destruction
But I'm telling you, and I hope that I'm heard
And I will not be commanded,
And I will not be controlled
And I will not let my future go on,
without the help of my soul

Tig popełnił najprawdopodobniej największy błąd w swoim życiu. Słuchając jego opowieści, Eddy nie mogła ukryć współczucia. Chociaż ich historia była krótka i burzliwa, nadal darzyła go sympatią i szacunkiem. Razem zabili i pozbyli się ciała. Mieli wspólne sekrety.
Widziała, że Trager czuł coś do Gemmy. To dlatego zerwał plakietkę sierżanta. Był świrem, ale wiedział jak traktować kobiety. Eddy wiedziała, że gdyby jej, czy Tarze przytrafiło się coś złego, Tig rzuciłby się pierwszy pod kulę. Dziwne uczucie. Ale miłe. Tym bardziej serce Eddy ściskało się boleśnie z dalszą częścią opowieści. Clay był przyjacielem Tragera od wielu, wielu lat. Wspólnie przeżyli wojsko, wspólnie przeżyli wiele gównoburz w klubie i teraz, będąc nawet bardzo złym, nie potrafił wybaczyć sobie tego, co się stało.
- Byliśmy sami w klubie. Clay wiedział, że coś się stanie. Poprosił, żebym został. A ja położyłem lachę na brata. Byłem zaślepiony złością. Nie potrafiłem spojrzeć ponad swoją złość. Zostawiłem go tam. Przeze mnie ma dziurę w płucu. 
- Tig, ten skurwiel sam jest sobie winien. Nie możesz się o to obwiniać. Poza tym, jego stan już od kilku dni jest stabilny. Wkrótce wyjdzie ze szpitala i znów będzie zatruwał wam życie, jak zawsze.
- Zrobiłem coś więcej. Zabiłem... Zabiłem dziewczynę. 
- Jaką znów dziewczynę? Jezu Chryste.
- Dziewczynę szefa Dziewiątek. Ale nie wiedziałem, że ona była córką Popa.
- Ja pierdolę – Eddy opadła bez sił na fotel. Damon Pope był gangsterem, trzymającym w szachu wszystkie czarne gangi na tej stronie wybrzeża. Był najbardziej niebezpiecznym facetem w całej Cali. Nie wiedziała, co powiedzieć. Nie musiała. Tig nie skończył jeszcze opowieści. Oparł głowę na kolanach Eddy, podkulając nogi pod siebie. Odpaliła papierosa, którego wypalili na pół. W milczeniu. Zbierał się za kolejną część:
- Pope mi nie odpuścił... Złapał Dawn. Moją mała córeczkę – Niebieskie oczy Tragera zaszły łzami, a serce w piersi Eddy zamarło. Bała się usłyszeć, co stało się dalej. – Ściągnął mnie do niej... Zakuł mnie pierdolonym łańcuchem, a ją wrzucił do jakiegoś dołu... i podpalił. Spalił ją, Eddy. A ona krzyczała. Tak strasznie krzyczała. „Tatusiu, nie. Pomóż, tato. Nie, proszę. Tatusiu” – Tig nie był w stanie opowiadać dalej. Szloch wstrząsnął jego ciałem. Najstraszniejszy odgłos, jaki można sobie wyobrazić. Taki ból czuje tylko zaszczuta bestia. Siedziała przy przyjacielu, gładząc jego kręcone włosy. Cóż za potwór każe patrzeć ojcu na śmierć dziecka. Powolną  śmierć w męczarniach. Pomimo tych myśli, męczących dziewczynę, Eddy nie pokazała po sobie emocji. Nie mogła. W tej sytuacji musiała być silna. Niewzruszona jak on wtedy, gdy Eddy zabiła kobietę. 
- Ciii... Przetrwamy to, Tiggy. – blondynka zsunęła się z fotela, opadając na podlogę tuż obok sierżanta. Były marines, prawa ręka Claya Morrow, bezwzględny zabójca i szalony dewiant przytulał się do Eddy jak małe dziecko. Jego serce zostało rozerwane w najbardziej okrutny sposób. Trager był rozbity na milion kawałków, a ramiona Eddy starały się utrzymać go w kupie.
W końcu, gdy słońce dawało już wyraźnie znać o nadejściu nowego dnia, sierżant został wezwany przez obowiązki. Przekrwione oczy patrzyły na Eddy tak smutno. Tak bardzo smutno.
- Ja i Jax zostaniemy zgarnięci przez policję. Chibs idzie z nami. Clay jest w szpitalu, Gemmie odwaliło. Tara jest wciąż ranna. Zostaniesz ty, Juice – kolejny świr, Opie w żałobie i nieogarnięte świeżaki. To wszystko spadnie na ciebie. Dasz sobie radę?
- Jasne. – Eddy podniosła się z podłogi, uściskawszy przyjaciela. – Wracajcie cali i zdrowi.




Siedziała w mieszkaniu Jaxa. Tak jak mówił Tig, Chibs i Jax również zostali zgarnięci. Opie wykręcił jakiś głupi numer, żeby pójść za przyjaciółmi. Zaatakował policjanta.  Podobno chowali się w jakimś burdelu. Tara była już w domu, ale nie radziła sobie jeszcze do końca z chłopcami. Eddy obgryzała paznokcie, odpalając jednego papierosa od drugiego.
- Wyszłam za niego, zanim go zawinęli – z półmroku odezwał się głos Tary. Blondynka uniosła na nią wzrok, uśmiechnąwszy się delikatnie.
- Gratuluję. To dobry facet. Kocha cię.
- Boję się, że będę wkrótce wdową... Eddy, dlaczego my tak żyjemy? – Tara miała wyjątkową zdolność zadawania trafnych pytań. Barmanka nie potrafiła odpowiedzieć.  Odgarnęła włosy, wzruszając bezradnie ramionami. Miłość, być może? Ale nawet w miłości są jakieś granice cierpienia. A one przechodziły je wszystkie. Wszyscy wiedzieli, że Juice znów znikał. Nie odzywał się do Eddy, ani właściwie do nikogo innego. A kiedy już był obok, paranoizował. Ten poranek z chłopcami, był ostatnim przyjemnym. Jednak wciąż przy nim tkwiła. Pytanie Tary było bardzo na miejscu.
- Wierzymy, że jest to warte tego wszystkiego, co nam robią. I wierzymy, że gdzieś tam, na końcu tęczy, czeka nas z nimi normalne, dobre życie. Wiem o wszystkim, co planowałaś z Jaxem. Wiem, że mieliście uciec. Nie wyobrażasz sobie, jak żałuję, że wam się nie udało. Zasługujecie na szczęście. Cała wasza czwórka.
- Tak naprawdę chyba nigdy nie wierzyłam, że on naprawdę odetnie się od klubu. To jest zapisane w jego DNA. Potrzebuje klubu, żeby czuć...
- Przynależność? – Eddy podsunęła określenie ze smutnym uśmiechem. Wiedziała, o czym lekarka mówi. Juice zachowywał się podobnie – dlatego też przy nich tkwimy. Żeby do kogoś należeć. A najwyraźniej to życie, jakie by nie było gówniane, jest tym, co dla nich jesteśmy w stanie poświęcić. Jedziemy na jednym wózku, pani doktor.
- Nigdy nie pomyślałabym, że to akurat z tobą będę w tym cholernym wózku. Gdybym wiedziała, postarałabym się nie być taką suką wcześniej.




- Vice versa – Nie było przytulanek, ani rzutów na szyję. Dwie kobiety nigdy miały nie zostać przyjaciółkami. Ale wiedziały, że są sobie potrzebne. Wytworzyła się pomiędzy nimi swojego rodzaju symbioza. Symbioza dwóch kochających kobiet. Wspierały się w ciężkim życiu, które wybrały. Miały nadzieję jak najdłużej pozostać nieskażone jadem Charming.
Wkrótce nocną ciszę przerwało pukanie do drzwi. Nie było to normalne pukanie. Ktoś dobijał się do środka w histerii. Eddy złapała za pistolet, wyganiając Tarę do dzieci. Lekarka również wyciągnęła swój rewolwer. Broń okazała się niepotrzebna. W progu stała zapłakana Lyla.
- Opie... Zabili go... 


Są drogi, których nie chcecie przejeżdżać. Wsiadając w samochód będziecie czasem błagać, by nigdy nie dojechać. Odpalając silnik będziecie błagać, by nie ruszył. A gdy już wyjedziecie, będziecie mieć nadzieję, że szosa nigdy się nie skończy. Każda droga w życiu musi się skończyć. Jakbyście mocno nie trzymali się myśli o teraźniejszości, mam złą wiadomość, kowboje. Przyszłość zawsze nadejdzie. A z nią koniec jakiejś drogi. I początek następnej. Chciałabym Wam powiedzieć, że następna będzie łatwiejsza. Ale nie zawsze tak jest. Często ta droga, której przecież nie wybraliśmy, nawet jej nie chcieliśmy, będzie jeszcze bardziej kręta. Wyboje nabiją Wam guzy, serpętyny przyprawią Was o mdłości, a strome podjazdy zedrą do krwi Wasze dłonie i kolana. Ale zawsze na końcu drogi jest ktoś, kto czeka na Wasze przybycie. Czy jest to żona, czekająca na drugiej stronie, czy jest to mąż potrzebujący wsparcia żony. Czy nawet jest to grupa przyjaciół, potrzebująca wspólnoty bardziej niż wcześniej. Tylko dlatego przejeżdżam niektóre drogi. Tą, na pogrzeb Opiego przejechałam tylko ze względu na tych, którzy czekali w Teller-Morrow.
Myśl o Opiem, leżącym w trumnie przyprawiała i nadal przyprawia mnie o mdłości. Sposób, w jaki zginął powoduje we mnie wściekłość. A jednak, pamiętając go jako słodkiego, oddanego, silnego i lojalnego ojca i męża nie mogłam pozostać z boku. Kochałam go jak brata, którego nigdy nie miałam. Nawet, gdy popełniał błędy, nawet będąc głęboko zagubionym, Opie był wspaniałym mężczyzną. A Damon Pope, ten sam, który zlecił zabójstwo Dawn Trager, powinien spłonąć w piekle. Tak bardzo nienawidziłam go tamtej nocy. Jad przesiąkał moje serce, chociaż pękało na pół ze smutku. Opie. Mój kochany przyjaciel został wtrącony do "celi śmierci". Walczył z kolejnymi przeciwnikami aż nie pozostało mu ani trochę siły. Pobili go na śmierć. Na oczach Tiga, Chibsa i Jaxona. To oni cierpieli najbardziej. Oni oraz Lyla. Winstonowie nie byli idealnym małżeństwem, o nie. Ale wiem, że choć była to miłość trudna... Była ona także prawdziwa.

Nim wyłączyła silnik, Eddy westchnęła ciężko. Patrzyła na światła, palące się w klubie i wcale nie czuła się zachęcona. Wiedziała, że musi tam iść. I zazwyczaj z chęcią tam przebywała. Ale pogrzeb Opiego był dla wszystkich trudnym przeżyciem. Wzięła głęboki oddech i wysiadła. 
W środku aż roiło się od ludzi. Wielu przyjaciół klubu, wielu członków innych czarterów, a nawet gangsterzy z zaprzyjaźnionych organizacji. Wszyscy pojawili się, by oddać cześć Winstonowi. Trumna leżała w kaplicy. Eddy wślizgnęła się tam po przywitaniu i złożeniu kondolencji Lyli. 
Widok ciał nigdy nie robił na Eddy wrażenia, ale patrząc na przyjaciela, spoczywającego w trumnie była wstrząśnięta. Nachyliła się do zimnego policzka olbrzyma i ucałowała go. Jedna, samotna łza spłynęła po twarzy barmanki. Żegnała przyjaciela. Nigdy nie płakała przy innych, ale Opie by zrozumiał. Starym zwyczajem, przyjaciele wkładali do trumny przedmioty, bliskie ich sercu i sercu Winstona. Eddy zostawiła mu łzy. Tak rzadkie w jej przypadku, jak rzadki był uśmiech Opa. Piękny i prawdziwy. Takiego go zapamięta.
- Mam nadzieję, że po drugiej stronie odnalazłeś to, czego szukałeś, olbrzymie. – Wychodząc z kaplicy, starała się być jak najbardziej niezauważona. Wpadła jednak na Chucky’ego, który najwyraźniej trzymał się o wiele gorzej niż Eddy. Nic dziwnego. Księgowy doświadczył traumy nie raz w życiu. Utrata kolejnego przyjaciela nie mogła na niego dobrze wpłynąć. Razem stanęli przy barze. Oboje lepiej czuli się jako tło niż pierwszy plan. Do kaplicy najpierw wszedł Jax. I on potrzebował chwili, by pożegnać się z przyjacielem. Eddy miała straszne przeczucie, że Jax żegna się również ze swoją niewinnością. Opie był jego przyjacielem od dziecka. Teraz to dziecko umarło w Tellerze. A kiedy umiera wewnętrzne dziecko, zostaje tylko zgorzkniała i nasiąknięta złem skorupa.
- Do zobaczenia wkrótce, bracie. – Te słowa wyrwały kawałek serca wszystkim zebranym. To pożegnanie, tak proste, tak czyste jedynie wzmocniło obawy Eddy. Klub wszedł za Jaxem. Mignął Juice. Mignął i Tig. Teller zamknął trumnę, a później złapali ją i powolnym orszakiem, wynieśli. Gdy przechodzili przez bar, w górę poszły kieliszki z toastem. Ostatnie zdrowie przyjaciela. Eddy wychyliła alkohol i spojrzała na towarzysza. Chucky patrzył za orszakiem ze smutkiem wyrysowanym na twarzy. Dziewczyna złapała go za rękę. Pochwycił jej spojrzenie, a przez ich twarze przebiegł cień uśmiechu. Chucky ścisnął rękę Eddy, a ona na powrót wiedziała po co tu jest. Po co wszyscy tu byli. Nie po to, by brać. Po to by dawać innym. Tak robi rodzina.
Wyszli za orszakiem na zewnątrz, odprowadzając go do samochodu. Za klubem pojawił się nawet Clay. Przez postrzał musiał być podłączony do tlenu, tak jak Piney za życia. Ironia, nie? Patrzył na trumnę, jakby nie potrafił uwierzyć. Nigdzie natomiast nie było Tary. Dopiero po chwili dołączyła, przyglądając się wszystkiemu z boku. Eddy stanęła przy Lyli, ujmując ramię młodej wdowy. Z drugiej strony objęła ją Gemma. Blada jak ściana, w szczątkowym makijażu i w kiepskim stanie emocjonalnym, blask  gwiazdki porno bardzo przygasł. Nawet jeśli między nimi działo się ostatnio kiepsko, Lyla kochała męża. Oparła głowę na ramieniu Eddy, pozwalając łzom kapać na czarną koszulę przyjaciółki.
- Nie wiem, co bez niego zrobię... – szepnęła bezradnie. Blondynka pogładziła loki wdowy, mówiąc najdelikatniej, jak potrafiła na tak gruboskórną osobę:
- Przetrwasz, Lyla.




Kilka dni później wszystko wydawało się wracać do normalności. Każdy radził sobie z żałobą po swojemu. Klub naszył na kamizelki łatkę „Pamięci Opiego”, Lyla starała się przetrwać, Gemma wracała w końcu do normalności, Eddy natomiast zrobiła sobie kolejny tatuaż. Skrzydło biegnące po przedramieniu. Miało jej przypominać o przyjacielu. O wartościach, w które wierzył. O wolności i braterstwie, za które umarł Opie.
Starała się też jak mogła, by pomóc młodej wdowie. Odwoziła Kenny’ego, Ellie i Pipera ze szkoły. Czasem zawoziła do niej. Odrabiała z nimi lekcje i gotowała obiady, gdy Lyla nie mogła. Dziewczyna pracowała jeszcze więcej, by utrzymać rodzinę. Eddy wiedziała, że nie przyjmie od niej jałmużny, dlatego po cichu dawała dzieciakom kieszonkowe, by chociaż trochę odciążyć wdowę. W smutku i wyjątkowym spokoju, wszystko się kręciło, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Tego wieczoru Eddy odwoziła dzieciaki do Lyli później. Musiała odrobić z nimi lekcje, a Ellie miała później zajęcia tańca. Dopiero po dwudziestej drugiej samochód Eddy wtoczył się na podjazd. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła Juica, czekającego na schodach.
- Możemy porozmawiać? – Spytał, zadzierając głowę w górę. Eddy otworzyła drzwi, zapraszając gościa ruchem dłoni do środka. Chciał rozmawiać, niech mówi. Próbowała przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz go widziała. Nie potrafiła. Poza kilkoma razami w klubie, trudno było jej przywołać jakąś chwilę razem.
- Nowy tatuaż? – Zauważył, gdy Eddy ściągnęła ramoneskę i podwinęła rękawy koszuli. Znów nie odpowiedziała. Skinęła jedynie głową. Bez pytania przygotowała mu herbatę. Taką samą jak zawsze – zielone paskudztwo. Ze wszystkich cech Juica jego dbałość o wygląd i zdrowie było ostatnią ulubioną na liście Eddy. Stawiając przed chłopakiem herbatę, uniosła brwi w wyczekiwaniu. Chciał usłyszeć, co ma do powiedzenia.
- Chryste, przejdź w końcu do sedna – przewróciła oczami, nie mogąc dłużej wytrzymać wlepionej w nią pary ciemnych oczu.
- To nie takie łatwe. Pamiętasz... pamiętasz, kiedyś powiedziałem, że wszystko ci wyjaśnię. – Juice odruchowo dotknął swojej szyi, na której nie tak dawno widniały sine ślady. – Więc dzisiaj wyjaśnię. Mam dosyć sekretów, które mogą mnie zabić i myśli, które i tak mnie zabijają. Muszę być z tobą szczery. Wysłuchasz mnie i nie będziesz oceniać, proszę?
- Kiedy tylko będziesz gotowy.




- Jestem. Dzisiaj. Muszę, Eddy. Ta sprawa RICO... Szantażowali mnie moim pochodzeniem. Moim czarnym ojcem. To mogłoby mnie zdyskwalifikować z klubu. Więc poszedłem z nimi na ugodę. RICO, żeby zadziałać potrzebuje udowodnienia przeszłej i teraźniejszej działalności kryminalnej. Przeszłą udowodnił Otto, wściekły o romans Bobby’ego z jego żoną. A teraźniejszą miałem być ja. Ten facet, Potter, powiedział, że nawet nie zależy mu na Sons. Powiedział, że chce IRA. Miałem donieść próbkę kokainy, którą przewozimy dla kartelu i Irlandczyków.
- To dlatego siedzicie na zmianę w magazynie Oswalda. Macie tam kokę. Ktoś wam ją robi... Ktoś spoza Charming. Dlatego bajeczka o wypadku z łańcuchami była wygodna. Sam je wykorzystałeś. Bo Miles wcale cię nie zaatakował. On cię zdemaskował – To nie były pytania. Sprawy zaczynały układać się w całość. Eddy zaczynała rozumieć, co się dzieje. Zbyt długo żyła w otoczeniu przemysłu narkotykowego, w otoczeniu kłamstw i przekrętów, by w końcu nie poskładać tego wszystkiego w całość. Nie mogła tylko pozbyć się uczucia, że to wszystko stało się za późno.
- Ludzie Alvareza, meksykanie z Oakland. Majowie robią kokę, a my ją przewozimy. I tak, Miles mnie nakrył. Dlatego próbowałem się zabić. Nie widziałem innego wyjścia. Nigdy bym go nie skrzywdził, Eddy, uwierz.
- Wiem. – Dziewczyna przesiadła się na oparcie fotela, na którym siedział Ortiz. Ucałowała jego gładko wygoloną głowę, przymykając oczy. Fakt, że spodziewała się tych rewelacji wcale nie zmniejszał ich wagi. – Co chcesz zrobić dalej? Z RICO?
- RICO padło. Ja...dałem im tą kokainę, ale nie podpisałem żadnych zeznań. A potem i tak RICO się rozpadło. Potter wyjechał z miasta. Roosevelt oddał mi zdjęcia ojca. Nie ma dowodów na moją... murzyńskość.
- Jesteś w takim razie czysty, słońce. – Eddy uniosła brodę Juica na siebie, uśmiechając się tak, jakby spadł jej ciężar barków. Dziwne było jednak, że Ortiz wcale nie wyglądał na równie szczęśliwego.
- Nigdy nie będę. Jeśli klub się dowie... zabiją mnie.
- Więc musimy się upewnić, że nigdy się nie dowie.
- My?
- Sam w życiu nie wykombinujesz żadnej dobrej intrygi. Jesteś zbyt dobry Juicy. To ja tu jestem geniuszem zła.
- Myślałem, że po tym wszystkim nie będziesz chciała być z kapusiem.
- Czasem za dużo myślisz – Eddy pocałowała chłopaka, tym razem czując ulgę, jaka spłynęła i na niego. – Zawsze będę obok. I zawsze osłonię cię przed każdym. Nawet samym tobą. Ale żadnych więcej sekretów.
- Żadnych sekretów. Jesteś moją kobietą.– silne poderwanie z fotela, uniosło Eddy w powietrze. Ramiona Juica obejmowały ją stabilnie i mocno. Takim chciała go mieć. Blond czupryna poruszyła się w potwierdzającym ruchu. Była tam, gdzie należała. W objęciach Ortiza. Bez tajemnic i ściany między nimi.
- Jestem. 




Obserwując wydarzenia w klubie, Eddy coraz bardziej mocniej dochodziła do wniosku, że wszystko obraca się w gówno. Chłopcy nie potrafili się pozbierać po ciosach, zadawanych im raz po raz. Ostatnie: śmierć Opiego i Piney’go, porwanie Tary, postrzelenie Claya, Rico, kokaina i próba odejścia Jaxa. To wszystko rozdzierało klub od środka. Nie dało się wyczuć już tej beztroskiej pogardy dla niebezpieczeństwa, jaką zastała Eddy, przyjeżdżając do Charming, a które przecież panowało od dekad. Jax, chociaż przywdział plakietkę Prezesa nie potrafił się odnaleźć w nowej roli. Oczywiście, robił wszystko, co mógł, by utrzymać klub na powierzchni, ale przeciwności ciągnęły ich w dół. Od śmierci Opiego Jax zmienił się. Stawał się mężczyzną, którego barmanka nie poznawała. Był bardziej agresywny, okrutny, bezkompromisowy. Momentami nie widziała już w nim Tellera, tylko Morrow.
- Czy oni są w stanie to udźwignąć? – Pytanie Eddy wyrwało się z jej ust nim zdążyła pomyśleć. Nie powinna poddawać w wątpliwość braterstwa Synów przy Gem. Jeszcze gotowa byłaby ją, nieboraczkę, zagryźć.
- Nie wiem, skarbie. – Odpowiedź królowej motocyklistów sprawiła, że na karku Eddy podniosły się włoski. Nigdy wcześniej Gemma nie wątpiła w siłę klubu. W istocie, był on jej życiem. Kochała go ponad wszystko. I nadal starała się spełniać swoją rolę najlepiej jak umiała. Wciąż nosiła na twarzy ślady pobicia, ale ponad to nic się nie zmieniło. Ta sama zadziorna grzywka, ten sam głęboki dekolt tuniki i rurki. Wciąż była niesamowicie pociągająca, a jej siła w dużej mierze brała się z tejże właśnie kobiecości. Ale Eddy widziała, że iskra w jej wielkich, orzechowych oczach przygasała. Dokończyły sprzątanie papierów w jej biurze i rozstały się w tych dekadenckich nastrojach.




- Masz chwilę? – Na podjeździe dziewczynę dogonił Jax. Wyglądał na strapionego. Nie zamierzała więc odmawiać. Podejrzewała, że chodziło o problemy z Tarą. Odkąd wróciła ze szpitala między małżeństwem zaczęło się źle dziać. Spodziewała się pogawędki przy kawie i papierosie, dlatego zdziwienie Eddy nie było małe, gdy otrzymała kask. Włożyła go  i ruszyła z Jaxem w nieznane.
„Anarchizm: termin oznaczający wyzwolenie ludzkiego umysłu spod władzy religii, wyzwolenie ludzkiego ciała spod władzy posiadania, wyzwolenie od łańcuchów i ograniczeń rządów. Oznacza porządek społeczny, bazujący na wolnych zgrupowaniach wolnych indywiduów.” – ten cytat ukazał się oczom Eddy, gdy harley Tellera zatrzymał się pośrodku skalistej autostrady. Ściągnęła kask i zeszła z motoru. Niewiele rozumiejąc, dziewczyna podeszła do skały, na której wymalowano czerwoną farbą te słowa i dotknęła rozgrzanej słońcem skały. Kalifornijski wiatr ochładzał powietrze, ale słońce przyjemnie dogrzewało.
Odwróciła się w stronę Jaxa z pytaniem, malującym się na twarzy. Blondyn z założonymi rękoma przyglądał się przyjaciółce, opierając się o motor. Przez chwilę kontemplował słowa na skale. Wkrótce wyjaśnił, że to w tym miejscu zginął jego ojciec, jeden z dziewiątki założycieli, John Teller.
- To dlatego to wszystko robię. Dlatego wciąż tu tkwię, chociaż powinienem zabrać Tarę i dzieciaki i spadać zaraz po jej wypadku. Ale te słowa... to moje dziedzictwo. Wciąż w to wierzę. Muszę w to wierzyć. To wszystko, co mi zostało... – Jax założył okulary słoneczne na głowę, by te przytrzymywały długawe kosmyki jego włosów. Wbił wzrok w Eddy, jakby próbując zmusić ją, by i ona dostrzegła wagę tego cytatu. Przyjaciółka skupiła się natomiast bardziej na nim samym. Włożyła ręce w kieszenie szortów, wzruszając lekko ramionami.




- Brzmisz jakbyś chciał przekonać sam siebie, Jax. – stwierdziła ostrożnie. Nie do końca wiedziała jak postępować z „nowym” Jacksonem. Widząc jego zmarszczone brwi i pełną zaprzeczenia minę, wskazała głową na napis za plecami. – To piękna idea. Też chcę w nią wierzyć.
- Wiem, że się pogubiłem. Śmierć Opiego, wypadek Tary, nie umiem tego określić, ale muszę poskładać siebie do kupy. A przecież jestem Prezesem SAMCRO. Oczy wszystkich czarterów są skierowane na mnie. Może rzeczywiście musiałem tu przyjechać, żeby przypomnieć sobie samemu, dlaczego siedzę u szczytu tego stołu.
- Możesz być najlepszym Prezydentem w historii. Masz możliwości.
- Wystarczy mi, jeśli przepchnę nas razem przez ten kryzys. Ale nie mogę mieć wątpliwości. Tara jest ich wciąż pełna. Stoi za mną murem, odmawia wyjazdu. Ale czuję jej niemy wyrzut za to, co jej się przytrafiło. I słusznie. Nawet moja matka – widzę, że i ona się boi. A ty jesteś ostatnią osobą, która wierzy w to, co ja. – Znów rozmawiała ze swoim przyjacielem. Znów był tym facetem, którego znała. Mądrym i wrażliwym. Widział i czuł więcej niż inni. Miał w sobie zmysł prawdziwego Syna. Trochę romantyczny, trochę zagubiony. Ale rozumiała. Rozumiała dziedzictwo Johna Tellera doskonale. Dzięki tej wycieczce zrozumiała też czym stoi klub. To była ważna lekcja historii i jej przekładu na teraźniejszość. Jax objął ramię przyjaciółki, wpatrując się jeszcze chwilę w czerwone litery. Przerwał ciszę słowami, których Eddy miała nie zrozumieć jeszcze przez długie miesiące:
- Chciałem, żebyś to przeczytała. Jesteś silna i cokolwiek się stanie z resztą świata, ty zaniesiesz tą myśl dalej.
- Kolejny filozof? Juice przyprawia mnie o gęsią skórkę. Ty mnie przerażasz jeszcze bardziej. – Eddy zmarszczyła nos, spoglądając na przyjaciela spod rozwichrzonej blond czupryny. Jax uśmiechnął się rozbawiony, zarządzając powrót. 



10 komentarzy:

  1. Jestem, jestem, jestem~! Tak naprawdę 11. przeczytałam już w dniu publikacji, ale przez maturalną gównoburzę i burdel związany ze zdawaniem egzaminów na prawko (nadchodzi ta wiekopomna chwila XD) ciągle odkładałam komentowanie. Grrr -.- Przepraszam.

    To, co zrobił Clay, było paskudne. On jest paskudny. Paskudnie paskudna paskuda, która robi paskudne rzeczy.
    Dla Klubu zaś zaczęło się piekiełko, tak jak dla mojego Zekego. Jestem ciekawa, jak postąpi Jax – widać, że chłopak w tej chwili nie ma równo pod sufitem / nie ma wszystkich w domu, nevermind etc., ale nie wolno mu zapomnieć o odpowiedzialności, jakiej się podjął. Ma dzieci, Tarę, Eddy (nie omieszkam wspomnieć, że można by je zamienić kolejnością, #Jeddy4ever) i braci, bo to określenie chyba najlepiej oddaje relacje panujące między Synami. A jak zapomni, to ja mu mogę przypomnieć, nie ma problemu. Beren bardzo chętnie wystawi kły i zbierze chłopców.

    Swoją drogą, tak mi teraz przyszło na myśl, że ta cała idea SAMCRO jako wspólnoty doskonale oddaje charakter elementarnych potrzeb ludzkich. Wprawdzie nie mogę tego powiedzieć na pewno, bo nadal nie obejrzałam serialu, ale wydaje mi się, że założenie zostało zrealizowane. Choćby na przykładzie Juice'a – dorosły facet, a jednak nadal trochę dziecko, które potrzebuje miłości, przynależności i niejakiego bezpieczeństwa. Zresztą, kto nie jest takim właśnie dzieciakiem? Choćby tak troszeczkę?

    Eddy też nie ma lekko. Lyla, żałoba po Opiem, narastające uczucie do Jaxa [XD], relacja z Juicem, który w końcu się wygadał, narastające uczucie do Jaxa [dobra, wiem, przesadzam, już nie będę XD] i … narastające uczucie do całego Klubu – bo jak to inaczej określić? Koniec końców, Eddy nie nosi kamizelki, więc mogłaby w każdej chwili zwinąć manatki i zabrać się stamtąd, skoro sytuacja robi się coraz gorętsza. A jednak ona tego nie robi – trochę przekornie, a trochę naprawdę zaciska zęby i stara się wszystkich wspierać. Serio, mam wrażenie, że gdyby ci wszyscy ludzie tylko ją o to poprosili, to byłaby się w stanie zesrać na zawołanie, byleby im tylko było komfortowo. Może trochę wyolbrzymiłam, bo ta dziewczyna jest w końcu indywidualnością. Ale nawet ujmując rzecz w ten sposób, nie postrzegam jej jako wady, nie, nie, przeciwnie – uważam, że Eddy bardzo dojrzała i to właśnie dzięki tej empatii, jaka w niej wykiełkowała, stała się do bólu prawdziwa.

    Podoba mi się też ta relacja z Tarą. Jest co najmniej nietuzinkowa, ale wystarczająca i nie do porzygu słodka.

    A teraz coś, co zostawiłam na koniec:
    –muzyka – o tak. Muzyka z SoA jest cudowna. candle, mam pytanie – czy obrazisz się, jeśli jedną z piosenek (albo dwie xD) wykorzystam w dzisiejszym / jutrzejszym rozdziale take a death?

    – zazdrość. Serio. Chciałabym umieć tak dokładnie oddawać sedno, jak robisz to Ty. Bo Ty nie produkujesz słów w nadmiarze – robisz to celnie. A ja uwielbiam celny dobór słów i chcę się go nauczyć. MIstrzu! :D

    Pozdrawiam,
    Hagiri

    take a death
    Rozmowy Międzymiastowe

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że jesteś. I naprawdę nie musisz się przejmować. Doskonale rozumiem jaki problem się pojawia przy takim natłoku obowiązków. Zwłaszcza, że to naprawdę przełomowy moment dla Ciebie. Więc wiedz, że będę trzymała za Ciebie mocno kciuki!
      A co do muzyki, jasne, nie mam nic przeciwko. Pożyczaj sobie. Przejrzyj ogólnie na youtubie soundtracki, bo dużo jest fajnych. Fun fact: część z piosenek śpiewa Gemma xd.
      O tak, robi się powoli gorąco. Chociaż dla moich bohaterów nie szykuje się chyba aż takie piekiełko jak dla Zeke(‘ego?). Clay to trudny temat. Kiedyś z pewnością był dobrym przywódcą. Ale widząc, że robi się, brzydko mówiąc, stary i ma coraz mniejsze znaczenie, chyba oszalał. Ogarnęła go, moim zdaniem, taka gorączka złota jak Thorina w Hobbicie.
      Hahaha, widzę, że Twój shipping wcale nie traci na sile. No dobrze. Trzeba za coś trzymać kciuki. A tak, na pewno Jax nie jest dla Eddy obojętny. Chociaż, jak słusznie zauważyłaś, ona kocha ich wszystkich. A to jej pokręcone oddanie bierze się najprawdopodobniej z potrzeby poczucia „domu”. O czym już kiedyś rozmawiała z Jaxem. W końcu ktoś ją kocha i w końcu, po tylu latach Eddy również może tą miłość komuś oddać. A Berena to proszę trzymać na smyczy! Chociaż, taki crossover też mógłby być ciekawy, nie? Aż nabrałam inspiracji xD.
      Bardzo dobrze odczytałaś ideę SAMCRO. Każdy z tych chłopaków potrzebuje klubu jak tlenu. Pewnie ich, tak zwane, ol’ ladies tak samo są w potrzebie. Każdy członek oferuje coś innego reszcie i przez to mogą być silniejsi. No, o ile ciosy spadające na nich ich nie rozwalą. I zgadzam się, że każdy jest dzieckiem jak Juicy. Teraz sprawa z Oritzem trochę się zmieni, bo Eddy będzie więcej wiedziała. Teraz już wszystko, właściwie. Tylko może pojawić się problem. Ona jest dużo silniejsza niż Juice, więęęęęc może zrobić się dziwnie.
      Relacja Eddy z Tarą jest... no rzeczywiście niecodzienna. Nie wyszła mi jak gdziekolwiek indziej w moich opowiadaniach. One są inne, ale poprzez kontekst sytuacji, w jakiejs sie znajdują, jednak podobne. Więc może będzie im momentami po drodze? Niektórych rzeczy nie zrozumie ani Jax, ani Juice, ani Tig, ani żaden inny chłopak. Za to Tara? Na pewno bardziej.
      O, jak mi miło. Dziękuję. Zawsze miałam wrazenie, że za dużo głupot plotę, a mało uderzam w sedno. Ale jeśli tak to widzisz, to wielkie całusy dziękczynne posyłam.
      Och, wait, take a death już nadchodzi?! Jeeeej! Mega nie mogę się doczekać! <3.
      Pozdrówka

      Usuń
  2. Rany, ale mnie zdolowalas tym rozdziałem... po tej rozmowie Tiga z Eddy myślałam, że już nic bardziej przygnębiającego nie wymyślisz, a tu proszę - śmierć Opiego ;-; Udzielił mi się nastrój żałoby i nawet jak czytałam nieco bardziej pozytywne fragmenty, jak czuła rozmowa z Juicem czy też szczera pogawędka z Tarą, to wciąż przeżywałam wcześniejsze wydarzenia... eh, chyba za bardzo się wczułam. Jak ja teraz zrobię zadanie z matmy?! ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony, jest mi przykro, że Cię zdołowałam, ale z drugiej bardzo się cieszę, że potrafię sprawić, że się wczuwasz w klimat. Jeśli to Cię pocieszy - sama się niemal poryczałam pisząc i sprawdzając nawet ten rozdział. Jakoś melancholia mi się udzieliła dziwna ;<
      Mam nadzieję, że jednak udało Ci się zrobić to zadanie z matmy xd.

      Usuń
  3. Candle...! Coś Ty narobiła.

    Bardzo przeżywałam opis śmierci małej, także zbierałam się po tym fragmencie długo.Nie wiem dlaczego, ale motyw płonięcia żywcem działa na mnie bardzo negatywnie i zaraz głowa pracuje w przestrzeni, do której normalnie zaglądać nie chce. Akurat czytałam połowę tego rozdziału w przerwie na wykładzie i postawiłaś mnie przed niemałym wyzwaniem: wbij tu się w monotonny głos prowadzącego po przeczytaniu czegoś takiego. No jak? Pół strony notatek trzeba było uzupełniać.

    Okej. Fala nieszczęść przeszła. Teraz będzie z górki, prawda? No przecież nikt normalny nie kumuluje nieszczęść w takiej dawce czytelnikowi. Jeszcze, któryś dostanie ataku serca, albo się zniechęci. Na pewno spotka nas jakiś pozytywny akcent. No i spotkał... Cóż. Szkoda, że w wyprawa z Jaxem odbyła się w takich okolicznościach.
    Nie! Op.
    Dzieciaki, Lyla... Rozkminy o własnym związku. No tak się nie robi!

    Strasznie dobijający ten rozdział, ale cóż.... Świadczy to o Twoim sukcesie jakby nie patrzeć, skoro zżyłam się z bohaterami na tyle, żeby przeżywać śmierć razem z nimi.

    Mam nadzieję, że gdzieś tam na horyzoncie czeka nas pozytywniejszy akcent.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz mi, kochana. Nie sądziłam, że komuś zrobię krzywdę tym rozdziałem podczas tak istotnych momentów, jak fascynujące zajęcia ; O
      Ależ absolutnie nie chcemy, by ktokolwiek dostał zawału przy buzzingu. Co to, to nie. Nie krzycz na mnie. Obiecuję, że zawsze na końcu jest światełko w tunelu. Dla Eddy i chłopców też. Może troszkę dalej, ale na pewno jest ;)

      Pozdrowienia.

      Usuń
  4. Na spam jest miejsce w spamie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Docieram dopiero teraz. Przepraszam, że tak późno!
    >W serialu gdzieś mi umknęło to jak Tig potrącił córkę Popa. To był przypadek, a on odwdzięczył się tak brutalnie. To musiał być dla niego koszmar.
    >A więc jednak się pobrali... dla mnie to przykre, zwłaszcza, że ona potem będzie chciała rozwodu. Ta postać zaczyna powoli komplikować sytuację, w sensie w serialu. Jak Ty to poprowadzisz, to mnie ciekawi ;) Ale! Tara w pewnym momencie staje się zbędna, wręcz upierdliwa. Ręka - dobra, to był bolesny i przykry wypadek, ale to co może być później... To tylko komplikowanie życia Jaxowi.
    >Kolejna ofiara... Tylko nie Opie! To była postać, którą kochałam i która dodawała "tego czegoś". Jego śmierć tu i w serialu przeżywałam najbardziej. Dobry był z niego chłopak. Dlaczego ci dobrzy i fajni giną? Giną okrutnie?
    >Pogrzeb... jedna z najsmutniejszych rzeczy... nic więcej nie mogę tu dodać...
    >Zrobiło się zamieszanie, nie powiem. Nie wiem komu kibicować prócz Eddie. Wszyscy stali się jacyś inni. Śmierć bliskich ich odmienia i to totalnie. Co jest jednak przyczyną tylu trupów? Ktoś popełnił błąd i teraz inni za to płacą? Dlaczego?
    Krótko, ponieważ lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przepraszaj. Teraz taki okres jest, że każdy ma zamieszanie w życiu. Ja się cieszę, że wpadłaś ;)
      Oj, jak Ty tej biednej Tary nie lubisz xD. Rozumiem. Trochę jej się rozeszły drogi z Jaxem, ale to się zdarza. Postaram się jej ani nie demonizować, ani nie gloryfikować. Ocenę pozostawię wam - czytelnikom.
      Wiem. Śmierć Opiego to była najgorsza rzecz ever. Płakałam jak dziecko. I pisząc też mi się łezka zakręciła w oku.
      Co doprowadziło od tylu śmierci, łez i bólu dowiemy się dopiero później. Ale na tą chwilę, przerażające jest to, jak rzeczywiście ludzie się zmieniają.
      Do usłyszenia ;*

      Usuń
  6. Hejka :3

    O matko, „The Lost Boy” *-* Jak ja to uwielbiam, dzięki Ci za to. Kocham ten kawałek, ale zawsze kojarzy mi się ze śmiercią Opiego. Zaraz, zaraz… Czy to był celowy zabieg? Czy… Nie. Nie zrobisz mi tego. Nie zrobisz.

    Dobra, a teraz błąd. Wybacz, ale ja się uczepić muszę. Sama nie jestem wielkim znawcą, ale no po prostu niektóre literówki ranią me gały.
    „serpętyny” – serpentyny.
    Ach, no i znowu wyłapałam sporo powtórzeń. Wiem, że czasem to, co myśli głowa, a to, co piszą palce to dwa różne światy, ale postaraj się zwracać na to uwagę. I nie chodzi mi o te celowe, bo takowe łatwo wyczuć.

    Oj, pamiętam, jak Tiga ciągle dręczyło poczucie winy. I potem do usranej śmierci siedział u Claya w szpitalu. Ja nie wiem, jakim cudem, skoro ten skurwiel… Ech. No ale w końcu przyjaźń to przyjaźń.
    O Jezu Chryste, Dawn. Prawie poryczałam się, jak Pope… Matko. Tak mi wtedy było szkoda Tiga. Niemal czułam, jak serducho mi się łamie na pół. To było okropne. Patrzenie jak ktoś płonie żywcem, wyobrażanie sobie cierpienia, jakie musi czuć… Ciągle mam te nieprzyjemne dreszcze, kiedy to wspominam.

    Oho, czyżby między Tarą i Eddy stworzyła się nić porozumienia? O.o Nie, teraz ja już serio czekam tylko na koniec świata.

    Jednak mi to zrobiłaś. Zaraz Cię naprawdę znienawidzę. Każdy, tylko nie Opie. Czemu nie mogli zabić na przykład takiego Claya? Nie, kuźwa, oczywiście, musiał umrzeć najlepszy bohater. Ugh, jak ja nie cierpię Suttera.
    Swoją drogą, czy tylko ja na scenie śmierci Opiego i podczas jego pogrzebu ryczałam jak nienormalna?
    Cholera, już wystarczająco się napłakałam oglądając serial, a Ty mi tutaj z tym wyjeżdżasz i znowu muszę to przeżywać jeszcze raz.
    „See ya later, brother”. Jezu Chryste, jak mi to utkwiło w pamięci.
    Tak na marginesie, Ty też zauważyłaś, że po śmierci Opiego Jax zaczął częściej używać „I got this”? To przed śmiercią Opiego i to przed śmiercią Jaxa to były dwa najbardziej łamiące serce „I got this” jakie kiedykolwiek słyszałam.
    Matko, jak wielkie znaczenie dla człowieka mają czasem najprostsze wyrażenia.

    Tak mi szkoda Lyli. Mimo wykonywanego zawodu zawsze była dobrą dziewczyną i nie zasłużyła na taką stratę. W dodatku została sama z trójką dzieci. Gwiazda porno wychowująca je samotnie… Ech, jak to dobrze, że przynajmniej jest Eddy.

    Czyli Juice zebrał się w sobie i wszystko wyznał dziewczynie. Lepiej późno niż wcale.
    Widać, że to wszystko staje się poważniejsze. Szczerze mówiąc, właśnie o to chodzi w związku – co by nie było, ile nie stałoby się okropnych rzeczy, przez życie zawsze razem. To właśnie jest miłość.

    Przykro było patrzeć, jak z czasem Jax zmieniał się w Claya. Bo zmieniał. Coraz częściej zabijał i zwykle dla własnej wygody. Przypomina Ci to kogoś? No właśnie.

    O matko, cieszę się, że zamieściłaś tutaj ten cytat. Uwielbiam go, bo zawarty jest w nim geniusz w tej niezwykłej prostocie.

    Dobrze, że Teller zachował w sobie jeszcze sporą część tego… Po prostu Jaxa. Ale i tak widać było jak cholera ten fragment Claya, który w nim siedział. Albo tylko ja odnoszę takie wrażenie. Już sama nie wiem. No ale lubię się dzielić swoimi przemyśleniami, więc pewnie jeszcze nie raz będę Cię nimi zanudzać.

    Okej, to chyba tyle.

    Rozdział bardzo mi się podobał.
    Pozdrawiam cieplutko :*

    OdpowiedzUsuń