Oh darlin, darlin
What have I done?
Now I do my talking with a gun
And blood will spill into the gutters
And it will stain the morning sun
Tell me what the hell I've done
Can I stop at one?
Or have I just begun?
Następne tygodnie Eddy spędzała głównie na unikaniu Frankiego Diamondsa i Claya Morrow. Ex-prezes panoszył się tak bardzo, że barmance ciśnienie skakało jak po potrójnym espresso. Uważała go za główną przyczynę klubowych problemów i nie potrafiła zdzierżyć faktu, że Clay wrócił w łaski klubu. Tak jakby. W każdym razie, nadal był w stanie mieszać i mącić. A jeszcze bardziej wkurzał dziewczynę fakt, że Juice jakby nie zauważał tego, jakim Clay był w rzeczywistości. Jax oddelegował Ortiza do zajęcia się nadal niesprawnym ojczymem, więc ta dwójka spędzała razem mnóstwo czasu.
- Robisz mi to na złość, prawda? – Eddy spojrzała na Prezasa spode łba, myjąc puste kufle. Juice właśnie został oddelegowany do zawiezienia Claya na badania kontrolne. Jax jedynie uśmiechnął się szelmowsko, posyłając jej całusa. Po chwili musiał zrobić nagły unik, by jego twarz nie spotkała się z mokrą szmatą, wycelowaną w niego przez barmankę. Greg, jak zwykle pałętający się za Tellerem, nie miał tyle szczęścia.
- Ej! – Okrzyk oburzenia Grega spotkał się z lodowatym, środkowym palcem uniesionym w górę przez blondynkę. Słyszała jeszcze, jak matoł skarżył się szefowi i irytujące stwierdzenie Jaxa, mówiące, żeby się przyzwyczaił.
- Nie jesteś fanką naszych nowych kolegów, co?
- Chibs, ostrzegam, mam jeszcze kilka szmat w zanadrzu.
- Przybywam w pokoju. - Szkot uniósł ręce w poddańczym geście. – Wiem, że nie podoba ci się relacja Claya i Juica, ale zrozum, że tak to już tu działa. Musimy opiekować się członkami klubu, nawet jeśli ci są skończonymi świniami. Ja też nie mogę się już doczekać aż artretyzm go wykręci doszczętnie. Ale pamiętaj, że „kto nie jeździ – nie głosuje”. A on już nie domaga. Trochę cierpliwości. Uszy do góry, mała. No już. Uśmiechnij się. – Z jakiegoś dziwnego powodu grymas na twarzy barmanki przybrał rzeczywiście kształt uśmiechu. Właściwie, Chibs miał rację. Przecież Clay nie mógł zatruwać życia Synom i przy okazji jej do końca świata. Był co raz słabszy i mogło się wydawać, że co raz mniej groźny. Jax, chociaż odgrywał się na przyjaciółce, nie zrobił krzywdy Ortizowi. W dodatku, wydawało się, że upatrywał w nowych członkach nowej siły dla klubu. Greg był zakochany w Jaxie, więc wskoczyłby za nim w ogień. Happy okazał się cudownym członkiem Synów, choć mocno niezrównoważonym, a Frankie... no cóż, Frankie przynajmniej unikał Eddy jak ognia. Jakby na to tak spojrzeć, wszyscy mieli powody do uśmiechu. Szybko miały one jednak zniknąć.
Następnego ranka, gdy Eddy krzątała się z suczką Tiga po barze, sprzątając odwiedził ją nieoczekiwany gość. A może lepiej powiedzieć, że wpadł jak burza. Komendant Eli Roosevelt wyglądał jak siedem nieszczęść i podobnież pachniał. Zarośnięty, z podkrążonymi oczami, w cywilnych, wygniecionych dżinsach i czarnej koszulce polo w jeszcze gorszym stanie, wyglądał jak jeden z meneli, których z lubością ściągał na dołek.
- Gdzie on jest?! – wrzasnął na wejściu, łapiąc Eddy za ramiączka koszulki.
- Kto, Eli? – Barmanka starała się zachować spokój, pokazując suczce, że nie ma powodu, by atakowała policjanta. Ta stała posłusznie w drzwiach, chociaż warczała w obronie koleżanki.
- Teller!
- Nie wiem. Puść mnie, to porozmawiamy. Co się stało?
- Gówno ci do tego! Ściągnij tu Tellera, mam z nim do pogadania.
- Jasne, tylko mnie puść. Zadzwonię po niego.
Rzeczywiście, po kwadransie w barze pojawił się Jax. Okazało się, że ktokolwiek atakował bliskich klubu poszedł o krok dalej. Zaatakował żonę Roosevelta. Ciężarną żonę. Kobieta nie przeżyła ataku. Jakimś cudem, Jackson uspokoił policjanta, a Eddy dostała zadanie odwiezienia go do domu, by nie zrobił sobie krzywdy. Tocząc się samochodem pijanego komendanta w stronę przedmieść Charming, Eddy kątem oka obserwowała świeżego wdowca. Jego zapadnięte policzki porastał niechlujny zarost, a oczy wpatrywały się tępo w mijane ulice. Im dalej od Teller-Morrow, znajdującego się w przemysłowej dzielnicy miasteczka, tym bardziej czuło się klimat miasteczka. Pojawiające się równe rzędy kolorowych domków, powiewających flagami Stanów Zjednoczonych przywoływały na myśl smak domowego obiadu, a park miejski był idealnym miejscem na spacery z psem, czy dzieckiem. Szkoły były zadbane, a ulice uporządkowane. Trzeba przyznać,że Charming miało swój urok. Urok małego, hermetycznego miasteczka w samym sercu Kalifornii. Miasteczka, które nauczyło się żyć w zgodzie z gangiem motocyklowym. Teraz to samo miasteczko dostawało nowe zadanie: nauczyć się żyć z gangiem, który nie potrafił już ochronić mieszkańców – zwykłych cywilów –przed swoimi porachunkami.
- Wiesz, że jesteś współwinna. – Roosevelt przerwał uparte milczenie, gdy wjeżdżali w jego dzielnicę. Najlepiej wyglądającą w całym Charming. Idealne miejsce do zakładania rodziny i wychowywania dzieci. Dzieci, których już nigdy nie urodzi pani Roosevelt. Eddy nie odpowiedziała, zacisnęła jedynie dłonie na kierownicy, patrząc wprost na drogę. Nie chciała wdawać się w tą dyskusję, bo złamane serce dyktowało Eli’owi słowa, których nigdy by nie powiedział w normalnym stanie.
- Gdyby nie takie kobiety jak ty i Gemma wszystko byłoby inaczej. Gdybyście nie przyzwalały na to, co dzieje się w klubie, gdybyście ich nie kryły i nie zapewniały alibi, gdybyście miały odwagę żyć normalnie, moja żona by żyła. Tak jak i wiele innych żon i matek. Żyliby również mężowie. A dzieci nie byłyby sierotami. Ale wasz styl życia wymusza na mieszkańcach Charming i mieszkańcach wielu identycznych, spokojnych miasteczek przyzwyczajenie się do rozlewu krwi i śmierci. Nie jesteś tym czasem zmęczona? Jak będziesz kiedyś umiała spojrzeć w oczy swojego dziecka i opowiedzieć mu o tym, że tatuś zajmuje się zabijaniem ludzi, pośrednio przez kokainę, czy bezpośrednio, strzelając prosto w łeb? Podziwiam cię, Eddy. – Z tym stwierdzeniem na ustach, komendant wysiadł z samochodu, a barmanka oddała mu kluczyki i bez pożegnania, pieszo udała się w drogę powrotną. Ten spacer, chociaż dosyć długi, był jej potrzebny.
Tak. Złamane serce dyktuje słowa, które nie zostałyby wypowiedziane w innych warunkach. Słowa, które są tylko bredzeniem złamanego życia, prawda?
Gdy kilka dni później Eddy przyjechała do pracy o zwyczajowej godzinie, zastała w środku większy ruch niż zazwyczaj. Nie udało jej sie złapać ani Juica, który chwilowo robił za dziwkę kalekiego Claya, ani Jaxa, który jak zwykle pędził pomiędzy ludźmi. Wpadła za to na Happa.
- Cześć, Eddy. – mężczyzna zawsze wydawał się być speszony w jej obecności. To jego krygowanie się było całkiem słodkie. Patrząc na tłum ludzi, zdezorientowana barmanka spytała, co się dzieje.
- Zamknięcie. – wyjaśnił jak zwykle wyczerpująco Happy. Jeśli istniał mężczyzna bardziej oszczędny w słowach, to na pewno nie na tej półkuli. Wolał strzelać niż gadać. No cóż, pseudonim Happy’ego wziął się od jego zwyczaju: za każdym razem, gdy kogoś zabił, tatuował sobie uśmiechniętą minkę na brzuchu. Miał zdecydowanie za dużo uśmieszków, by uznać go za łagodnego baranka. Zostawił Eddy na środku baru z głupią miną.
- Co to do cholery jest zamknięcie? – spytała samą siebie. Odpowiedź nadeszła zza jej pleców, gdy na horyzoncie pojawił się wielki cień Bobby’ego.
- Jak sprawy się komplikują, a na rodziny i bliskich klubu pada niebezpieczeństwo, zamykamy ich tu. Pod kluczem dopóki nie rozwiążemy sprawy. Czasem kilka godzin, czasem kilka dni. Spodoba ci się. To taka wielka impreza, z tym, że na zewnątrz stoją faceci ze spluwami.
- Och... Więc lepiej wezmę się do roboty. Będę potrzebowała kilku rzeczy. Skoczę do domu i wrócę jak najszybciej.
- Hej, Eddy – Pan sekretarka zatrzymał dziewczynę przed wyjściem. Nawet nie próbował proponować, że ktoś z nią pojedzie. Zbyt dobrze znał niezależność Eddy. Blondynka odwróciła głowę w stronę Świętego Mikołaja z pytającym wyrazem twarzy. – Bądź ostrożna. – Blondynka uśmiechnęła się, unosząc czarny podkoszulek. Z tyłu, za paskiem wetkniętą miała spluwę. Posłała Munsonowi całusa, czym prędzej udając się do swojego domu.
Lista rzeczy do wzięcia tworzyła się w głowie Eddy sama z siebie, gdy jechała do domu. Na podjeździe wiedziała już dokładnie czego potrzebuje. Wyciągnęła z torebki klucze, zastanawiając się czy wystarczy wziąć jeden komplet talerzy, czy zadzwonić jeszcze do Gemmy w drodze powrotnej. Nie ustaliła decyzji. Czyjś łokieć spotkał bardzo szybko twarz Eddy, powalając ją na ziemię, gdy tylko otwarła drzwi. Słońce dopiero zachodziło, na schodach leżała dziewczyna, wypluwając z ust krew. Cóż za widok.
Sprawcy byli zamaskowani. Tyle zdążyła wychwycić, gdy silny uścisk podnosił ją w górę. Wepchnęli ją do domu, racząc jeszcze jednym uderzeniem. Huknęła o ścianę plecami tak mocno, że straciła na chwilę oddech. Zapewne spodziewali się, że Eddy będzie płakać i błagać o litość. Ona jednak uśmiechnęła się, ukazując zakrwawione zęby i dziąsła. Jej pierś falowała mocno, gdy łapała oddech.
- Zabiją was za to. – Nie spodziewała się, że przeżyje tą napaść. Ale sama pewność, że zostanie pomszczona dawała dużo satysfakcji.
Jeden z mężczyzn przymierzał się do uderzenia. Wykorzystując impuls do działania, Eddy uchyliła się. Pięść mężczyzny wbiła się dokładnie tam, gdzie była przed chwilą jej głowa. Gips nie wytrzymał i uderzenie przebiło ścianę. Pewnie też połamało kości ręki napastnika. Rzuciła się do ucieczki. Gdyby analizowała swoje działania, wiedziałaby, że to przegrana walka. Ale nie była typem, który odejdzie bez walki. Najniższy z mężczyzn dopadł dziewczynę, przewracając się z nią na podłogę. Szarpali się długo, bo Eddy nagle stała się ruchliwa jak nigdy wcześniej. Starała się sięgnąć zza paska pistolet, ale wytrącił go w dal.
Mężczyzna najwyraźniej zamierzał sobie ulżyć przed zabójstwem. Czuła na sobie jego cuchnący tanią whisky oddech i zapach jeszcze tańszej wody kolońskiej. Znała ten zapach tylko nie potrafiła przypomnieć sobie skąd. Jak wtedy, kiedy wypadnie ci z głowy tytuł piosenki i przez godziny usiłujesz sobie przypomnieć.
Ostatkiem siły podrapała napastnika po twarzy, próbując zdjąć jego kominiarkę. Nie widziała wiele poza ciemnym zarostem. Trysnęła krew, a mężczyzna klnąc złapał jedną ręką za twarz. Eddy po raz kolejny wykorzystała swoją szansę. Wyciągnęła nóż, tkwiący przy jego pasku i z zamiarem podcięcia mu gardła, zamachnęła się w tą stronę. On jednak był szybszy. Odskoczył, szukając pomocy u ostatniego nietkniętego napastnika. Tylko go drasnęła. Dużo krwi, mało zniszczeń.
Ten ze złamaną dłonią ruszył w jej stronę. Eddy na czworaka zrzuciła regał, zagradzając mu drogę. Wstała z kolan i złapała wiszącą przy szafie strzelbę. Celując w ich stronę, drugą ręką wybrała numer do Juica.
- Mam w domu trzech muszkieterów. Nie ruszać się, albo rozwalę wam łby. – Nie miała szans zabić wszystkich. Może dwóch. Ale trzeci na pewno zdążyłby ją zastrzelić. Jeśli chciała przeżyć, musiała ich unieruchomić, ale pozostawić przy życiu. Przez chwilę obie strony mierzyły się wzrokiem w pełnej napięcia ciszy. Eddy dyszała równie mocno jak trzej napastnicy. Najrozsądniejszy z nich postanowił wykorzystać sytuację. Unosząc palec w groźbie zaczął wycofywać się rakiem. Jego towarzysze poszli w jego ślady. Zdążyli uciec, gdy do uszu Eddy dotarł warkot motorów.
Weszli wprost na muszkę dziewczyny. Chibs odruchowo uniósł dłonie w geście poddańczym. Juice wpadł jak kot z pęcherzem i aż cofnął się o krok, widząc Eddy z bronią. Tig, celując w przestrzeń momentalnie opuścił pistolet, podobnie jak Happy, a Jax wyglądał na całkiem rozbawionego wojowniczą postawą przyjaciółki.
- To tylko my, opuść strzelbę, skarbie. – Szkot pierwszy postanowił zrobić krok w przód. Eddy jeszcze przez chwilę się wahała, ale w końcu odłożyła strzelbę. Ortiz od razu zmaterializował się tuż obok niej. Złapał twarz dziewczyny i zadarł ją w górę, sprawdzając rozległość obrażeń. Eddy wyrwała brodę z uścisku chłopaka, krzywiąc się.
- Nic mi nie jest. To tylko kilka zadrapań.
- Nie jesteś łatwa do zdarcia, dziewczyno. – Chibs uśmiechnął się z dumą. Z takich kobiet należało być dumnym.
- No ba. W końcu jest moja. – Juice objął blondynkę, całując jej zakrwawione czoło. Po chwili zniknął wraz ze szkotem, by znaleźć jakieś opatrunki i czyste ręczniki. Jax natomiast zażądał wyjaśnień, podnosząc przewrócone meble. Dopiero teraz Eddy zauważyła, że mieszkanie było przewrócone do góry nogami. No, zazwyczaj też nie było mieściło się w kryteriach Perfekcyjnej Pani Domu, ale teraz wyglądało jak pobojowisko.
Opowiedziała, co się wydarzyło, krok po kroku próbując odtworzyć wydarzenia. Gdy doszła do momentu z próbą gwałtu wszystkie oczy skierowały się na nią. Tig wyglądał jakby miał wybuchnąć. Zacisnął dłonie na trzymanym obrazie tak mocno, że zbielały mu kostki i wycedził przez zęby:
- Coś ci zrobił?
- Nie. Drasnęłam go jego nożem. Miał go przy pasie. – akcentując ostatnie zdanie, Eddy podała nóż byłemu sierżantowi. Nóż przy pasie, taki nóż, był znakiem rozpoznawczym Synów.
- Nasz. – Zawyrokował Trager, podając nóż Prezesowi. W tym czasie Chibs i Juice starali się uporządkować twarz Eddy. Uparte osły nie zwracały uwagi na jej protesty. Miała złamany nos i kilka rozcieć i siniaków. Żaden dramat, bywało gorzej.
- Widziałaś coś jeszcze? – Jax opierał się o szafę, paląc papierosa. Próbował dostrzec jakiś ślad w tym bałaganie.
- Ciemne wąsy. Udało mi się drapnąć drania po twarzy – wyjaśniła Eddy – i proteza.
- Słucham?
- Drewniana noga. Jeden z nich miał drewnianą nogę. – Po tym stwierdzeniu spojrzenia Synów skrzyżowały się. Eddy również wiedziała doskonale, co to oznacza. Trzech napastników. Ciemne wąsy. Drewniana noga. Zostali zdradzeni. Musieli działać szybko. Jax przywołał do siebie Juica.
- Tig, zawieź Eddy do klubu. Dołączysz do nas później. Juice, jedź do Claya. Jeśli znajdziesz tam coś, co będzie mogło dowieść jego winy, będziesz w moich oczach oczyszczony. – Młody gangster skinął głową i rzucił przelotne spojrzenie ukochanej. Pokazał gestem, że zadzwoni do niej, po czym opuścił dom. Jax przez ramię rzucił w stronę blondynki.
- Robię to dla ciebie.
- Gówno prawda. – Eddy przewróciła oczami, wychodząc z Tigiem. Sierżant objął ją ramieniem jak dobrego kompana. Dziewczyna poklepała jego dłoń, spoczywającą na swoim ramieniu i zwróciła się do niego tonem zupełnie niepasującym do twardzieli, która trzymała w ciągu godziny na muszce prawie tuzin gangsterów – Zabierz mnie do domu, Tiggy.
************************************************
A więc moi kochani, kolejny rozdział za nami. Kolejna intryga i kolejne kłopoty, spadające wprost na głowy bohaterów. Podejrzewam, że Wy, tak jak Eddy i Synowie, domyślacie się, kto stał za najazdami na domy bliskich Synów. Zmieniła się też nieco relacja między Jaxem i Ed. Nawet najbardziej wytrwalsi fani tego shippingu muszą to zauważyć. Sama porywcza barmanka też w pewnym sensie dostała do myślenia.
A Wy co myślicie o słowach Roseevelta? Co sądzicie o zachowaniu Eddy i dalszych losach przyjaźni z Jaxem? I co sądzicie o odpowiedzialności Synów? Czy powinni czuć się winni za to, co się dzieje w Charming?
Hej!
OdpowiedzUsuńNie skomentowałam ostatniego rozdziału, ale wierz mi miałam taki zamiar. Właśnie otwierałam panel sterowania by znaleźć twojego bloga, ale właśnie w tym momencie pojawił się nowy rozdział. Komentuję więc ten najnowszy.
Ja osobiście zaczęłam się bać szmatek. Nie wiedziałam, że to może być taka zabujcza broń. Szczególnie w rękach tak charyzmatycznej kobiety
jaką jest Eddie.
Trochę żal mi było komendanta R. ale nie spodobał mi się soposób w jaki potraktował Eddie. Wiem, że za pewne był w totalnej rozsypce, ale jednak... Zły komendant.
Czy ja już mówiłam, że strasznie podoba mi się twój styl? Tak niesamowicie opisujesz każdą sytuację, że czuję się jakbym tam była. Każdy rozdział czyta się niesamowicie przyjemnie, nawet nie zauważyłam kiedy skończyłam czytać.
Jestem dość kiepska w pisaniu komentarzy, więc jedyne co jeszcze mogę zrobić to życzyć ci weny.
Pozdrawiam
Luna
Cześć ;)
UsuńBardzo mi miło, że wpadłaś.
Szmatki to naprawdę broń śmiercionośna. Zawsze się boję, kiedy moja mama operuje jakąś szmatką. Szczególnie, jeśli coś przeskrobię xD.
No cóż, Roosevelt nie zachował się do końca poczytalnie, ale też nie sądzę, by człowiek w jego sytuacji mógł być uznany za poczytalnego.
Dziękuję bardzo za komplementy. Naprawdę, bardzo, bardzo dziękuję. Zawsze jest to dla mnie ogromna motywacja, kiedy wiem, że komuś się mnie dobrze czyta.
Pozdrawiam serdecznie
Eddy ze szmatką w ręce jest równie niebezpieczna jak Eddy ze strzelba xD Rozwaliło mnie powiedzenie, że Juice jest dziwką Claya, no ale nie dziwię się, że Eddy jest zła, biorąc pod uwagę to, co robił Clay...
OdpowiedzUsuńMocne słowa komendanta. Ale w jego sytuacji naprawdę ciężko jest zachować spokój i uważać na to, co się mówi, więc w pewnym sensie rozumiem jego zachowanie.
Jak zwykle cholernie podobał mi się sposób, w jaki przedstawiłas ten napad. Naprawdę masz talent do opisywania takich bogatych w akcję scen i już nie mogę się doczekać, jak dalej poprowadzisz ten wątek z napastnikami.
Czekam więc na kolejny rozdział i pozdrawiam ;*
Haha, zła kobieta, to niebezpieczna kobieta. Nieważne, czy posługuje się szmatką czy strzelbą. To już chyba tak po prostu działa XD.
UsuńMyślę, że poza tym, że Roosevelt był bardzo rozbity, ma troszeczkę racji. W końcu nie da się ukryć pod ładnymi słowami, że Synowie są w istocie gangsterami. Ale też, kim są ich kobiety,żeby mówić, co mają robić? Jak się kogoś kocha, to chyba kocha się całego. Tak mi się wydaje.
O, dziękuję. Lubię opisywać takie sceny. Mam wrażenie, że wygląda to czasem jak z filmów z Seagalem, ale nadal, fajnie się to pisze. Dlatego cieszę się, że podoba Ci się ten sposób.
Dziękuję za odwiedziny. Pozdrawiam ;*
Witam! Jestem! Lecimy z komentarzem:
OdpowiedzUsuń>Ciekawi mnie decyzja klubu. Dlaczego nie wypieprzyli Claya? Po nic im tu, a wręcz przeciwnie! Sprawia same kłopoty.
>Czy ja wiem czy to, że Juice się opiekuje Caleyem jest z Jaxa polecenia? Ortiz widział w nim... kogoś, takiego "przewodnika" lub idola.
>Chibs jest taki pozytywny i za to go lubię. Kto by się nie uśmiechnął na jego widok? ;D
>Suczka Tiga ma bardzo fajną historię! Pokazuje jak takiemu twardzielowi, jak Alexie, zmiękło serce ^^
>Śmierć żony Roosevelta poruszyła mnie najbardziej po śmierci Opiego. Kto był uważny i oglądał, ten wiedział, że jego żona miała problem z zajściem w ciążę. Chyba właśnie dla tego to było naprawdę smutne.
>Inną sprawą są kierowane ataki. Nie ma się co oszukiwać. Nowo przyjęci może z początku wydawali się fajni, ale to była tylko przykrywka. Dodatkowo Cley. Dobry "Master of Puppets", umiał nimi pokierować. Jednak nie przewidział tego, że zabiją niewinną kobietę. Inna zaś sprawa (zaraz będzie sześcian z "każdej strony"), że oni są debilami :p No gorzej niż gimnazjum xD
>Słowniczek upierdliwej Aleksandry: "Nie spodziewała się, że przeżyje TĘ (a nie tą) napaść."
"[...] zamachnęła się w TĘ (a nie tą) stronę."
>Próba gwałtu? Kiedy to? Czy ja coś przespałam?
>To oczyszczanie Juica było wykorzystywaniem go. On za wszystko chciał wrócić a Jax go wykorzystywał. To smutne jak zginie.
>Nie rozumiem relacji Jaxa z Eddie. O co chodzi? Za co się obraziła? Za to, że jeszcze nie wywalili Cleya? Tu zachowała się słabo, naprawdę.
End. Do kolejnego :)
Hej, miło Cię widzieć ;*
UsuńJestem niereformowalna -.- Chyba nigdy się nie nauczę. Nawet, jeśli sprawdzam i sprawdzam te moje rozdziały. Masakra.
O ile dobrze kojarzę, to jednak było to oddelegowanie klubu do opieki nad Clayem. Aczkolwiek, z pewnością był dla Juica ogromnym wzorem, niestety.
Tak, Chibs jest mega pozytywny, ale też do pewnego momentu. To zresztą też się okaże.
Tak, ta pani komendantowa (której imienia sobie teraz nie przypomnę) naprawdę nie zasłużyła na taki los. Zresztą, jak mówisz, długo starali się o to wymarzone dziecko.
Dobrze określiłaś Claya. "Master of Puppets". Podoba mi się! Umarłam. Umarłam ze śmiechu. Podsumowałaś to po mistrzowsku. Ale tak, tu też się zgadzam, byli debilami xD.
Próba gwałtu podczas ataku na Eddy. "Mężczyzna najwyraźniej zamierzał sobie ulżyć przed zabójstwem. Czuła na sobie jego cuchnący tanią whisky oddech i zapach jeszcze tańszej wody kolońskiej. Znała ten zapach tylko nie potrafiła przypomnieć sobie skąd. Jak wtedy, kiedy wypadnie ci z głowy tytuł piosenki i przez godziny usiłujesz sobie przypomnieć." Może to nie było dosłownie napisane, bo pisałam to trochę pod impulsem w głowie, ale tak to widziałam.
A Eddy i Jax są pokłóceni od momentu, kiedy Jax głośno rozmawiał z Chibsem o całej aferze z policją i o tym, że tylko Juice mógł ich nakablować. Jax zamierzał go za to zabić, a Eddy zagroziła, że wysypie jego współpracę z CIA przed resztą klubu. O tym była ich ostatnia kłótnia w klubie. Co do Claya, to myślę, że trzymają go z tych swoich dziwnych, braterskich powodów, których nie da się zrozumieć. Eddy może go nie kocha, ale na pewno nie zachowywałaby się w ten sposób, jeśli chodziłoby tylko o Claya. Jeśli o życie Juica, już tak.
Pozdrawiam ;*
Witam :3
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, kocham Cię za wstawienie tutaj The White Buffalo <3
Dobra, nasuwa mi się jedno pytanie – Czemu nie odmieniasz nazwiska Claya? Morrow odmienia się normalnie, tak jak każde inne.
Huh, uwielbiam walić ludzi szmatką po głowie, ale sama nienawidzę nią obrywać :p Najczęściej dostaje mi się nią od mamy. No ale kto nigdy nie dostał w łeb ścierką od swojej rodzicielki?
Czyżby chodziło o żonę Roosevelta?
Shit, niestety tak.
Szkoda było kobiety, bo niczym w ogóle nie zawiniła, a została zabita i to w dodatku w ciąży. Podwójna strata.
Jeśli mam być szczera, to Eli miał sporo racji. To znaczy, nie w tej kwestii kobiet w klubie, bo akurat one nie mają tam aż tak wiele do powiedzenia, mimo wszystko. Reszta jednak jak najbardziej miała sens.
Mówiłam już, jak bardzo uwielbiam Happy’ego? W sumie, miałam taką rozkminę. Jak są głosowania przy stole, to wygląda to mniej więcej tak:
Yay
Nay
Nay
Yay
Happy: YEEEAH.
Jakby się głębiej zastanowić, to jest to taki Synowski odpowiednik Jamesa Hetfielda.
O, pamiętam jak było to zamknięcie.
Hej, Bobby to nie „pan sekretarka” tylko księgowy! Cóż za ignorancja :p
No jasna cholera, a teraz oberwało się jeszcze Eddy. No ale silna kobietka, to sobie poradziła.
Myślę, że jakkolwiek by nie było, przyjaźń Eddy i Jaxa jakoś przetrwa. No bo to w końcu przyjaźń.
Okey, to chyba tyle.
Rozdział, jak zwykle, mi się podobał.
Pozdrawiam cieplutko :*