niedziela, 7 lutego 2016

20. Animals


I'm driving black on black
Just got my license back
I got this feeling in my veins this train is coming off the track
I'll ask polite if the devil needs a ride
Because the angel on my right ain't hanging out with me tonight

Miłość do podróży rozwinęła się w Eddy o tyle bardziej, o ile dłużej podróżowała na harleyu. Wygoda to rzecz względna, kiedy czuje się wiatr we włosach i prędkość, wzbudzającą w żyłach adrenalinę. Jadąc szeroką szosą w stronę zalesionej północy Kali, Eddy czuła się jak królowa życia. Rozpostarła ramiona, rozkoszując się pędem wiatru, owiewającym jej twarz. Juice, prowadzący motor wyglądał na równie zadowolonego. Jego kobieta jednak nie mogła wiedzieć, że zadowolenie to wynikało z jej osoby. Z tego, że podzielała jego pasję.
Za nimi jechał Bobby w samochodzie dostawczym ze swoimi gratami. Zmieniali się co kilka dni. W samochodzie Eddy spała, bądź śpiewała w głos do radia tak długo aż Ortiz był bliski wyrzucenia jej przez okno. Oczywiście, tylko wtedy kiedy i jego nie porywała jakaś piosenka. Z nogami na desce rozdzielczej paliła papierosy, albo karmiła wiecznego głodomora kolejną porcję frytek. Kilka razy i ona została dopuszczona za kółko. Wtedy jednak Juice spędzał większość czasu z twarzą skrytą w dłoniach lub papierosem przyklejonym do ust. Gdyby miał włosy, z pewnością by osiwiał.
- Kobieto, zabijesz nas! – wrzasnął, ściskając podłokietnik aż mu knykcie zbielały. Eddy roześmiała się w głos, wracając samochód na poprawny pas po manewrze wyprzedzania. Niezbyt mądrym, biorąc pod uwagę, że wspinali się skalistą drogą w góry. Zatrzymawszy się na miejscu, Ortiz był bliski zwrócenia swoich frytek. Wyrwał Eddy kluczyki i wzdrygnąwszy się, wpakował je do kieszeni.
- Gdzie ty robiłaś prawko, wariatko?
- Tak się jeździ na południu, skarbie.
- Nie wytrzymał  presji? – Spytał Bobby ewidentnie rozbawiony bladością, bądź co bądź, ciemnoskórego przyjaciela. Zabrał się za wypakowywanie swoich rzeczy. Eddy, zupełnie beztrosko wdrapała się na pakę, wyciągając pudła.  Posłała oczko świętemu Mikołajowi, zanosząc pierwsze pakunki do nowego lokum. 





Trzeba przyznać, że Bobby miał dobry gust. Cicha chatka wysoko w górach była niewyobrażalnie urokliwa. Zaciągając się czystym, pachnącym żywicą powietrzem nie mogła powstrzymać uśmiechu pakującego się jej na usta. Bobby i Juice, pogrążeni w dyskusji nosili pudła w tę i z powrotem. Widząc, że niewiele więcej zostało dla niej, Eddy wdrapała się na drzewo, pochylające się nad lesistym zboczem. Widok zapierał dech w piersi.
- Jednak wariatka. Złaź, bo się zabijesz.
- Ani mi się śni. – odpowiedziała, łapiąc konar drzewa i wychylając się, by spojrzeć w dół. Przyspieszone bicie serca i pulsowanie krwi w uszach to te uczucia, za które warto umrzeć.
- Jak wolisz. – Kiedy Eddy sądziła, że Juice zostawił ją w spokoju, poczuła uścisk na biodrach. Nim się zorientowała, była nad ziemią. Przed ułamek sądziła, że spada w przepaść, ale ziemia się nie przybliżała. Zawisła na ramieniu swojego stukniętego chłopaka, jakby była zdobyczą neandertalczyka.
- To ten czas, kiedy zaczynasz piszczeć z radości. – Odezwał się zadowolony z siebie Juice. Zamiast pisku, Eddy wpadła w histeryczny atak śmiechu. Klaps, jakiego otrzymała chwilę później tylko spotęgował rechot dziewczyny. Niczym worek piasku została zaniesiona do domku Bobby’ego. Rzucona na łóżko wciąż jeszcze miała na ustach idiotyczny uśmieszek. Próbowała się wyrwać, chcąc zrewanżować się za transportację w tak impertynencki sposób, jednak jej nadgarstki zostały uwięzione w uścisku dłoni Ortiza.
- Od czego ty masz taki chwyt, cholero?
- No wiesz, zanim cię poznałem byłem długo singlem.
- Jezu... – Dziewczyna jęknęła błagalnie, znów czując nadchodzący atak śmiechu. Pocałunki chłopaka na jej brzuchu wcale nie zmniejszały tej ochoty. Po chwili śmiech zmienił się w pożądanie. I tak bardzo chciała zedrzeć z Juica kamizelkę, koszulkę i w ogóle wszystko, ale wciąż ją niewolił. Naprawdę mocno. Nigdy nie pozwalała sobie na taką utratę kontroli. Ani w życiu, ani w łóżku. Tym razem to on decydował. I wcale się nie spieszył. Skubaniutki. Podczas kiedy Eddy zalewała ochota na szybką przekąskę, Juice najwyraźniej postanowił rozkoszować się trzydaniowym obiadem. Powoli całował brzuch i biodra dziewczyny. Rozpiął jej koszulę guziczek za guziczkiem, wspinając się ku jej ustom. Dopiero, gdy była już w samej bieliźnie, a Juice pozbywał się dżinsów Eddy przypomniała sobie, że są tu gościem.
- Bobby, on może... – Dziewczyna nie chciała gorszyć gospodarza, chociaż pocałunki Juica nie dawały jej dojść do słowa.
- Załatwia swoje sprawy. Prosił, żebyśmy mu zagrzali łóżko.
- Ile mamy czasu?
- Jakiś tydzień. – Niby czemu miałaby protestować. Tydzień w łóżku z Ortizem mógł być tylko i wyłącznie przyjemny. Górskie powietrze dawało im nowych sił, a przebyte kilometry sprawiały, że każde czuło potrzebę rozruszania mięśni. Dotrzymując słowa danego Munsonowi rozgrzali łóżko, ale nie tylko. Stół w jadalni, kanapę, fotel, a także blaty kuchenne.



Piętnaście minut. Tyle zajmowała droga do najbliższej wioski. A w wiosce tej, jak to na północy, można było zliczyć domy na palcach jednej ręki. Znajdował się tu też bar. Tu, na północy, lubi się pić.
W takim też barze Eddy szkoliła swoje umiejętności gry w bilarda pod okiem Juica, który okazał się być naprawdę dobry w te klocki. Nie odpowiadał na pytania, gdzie się tego nauczył, dlatego Eddy postanowiła nie drążyć tematu. Pozwoliła mu tryumfować z tajemniczym uśmiechem. Dała nawet skopać sobie tyłek po raz setny tego wieczoru. Znów nadeszła kolej Juica, gdy Eddy popijała piwo z butelki, oparta na swoim kiju. Wtedy zobaczyła ruch przy barze. Z niemym przerażeniem obserwowała, jak wielki jak góra facet rusza w ich stronę. Gapił się w ich stronę od dłuższej chwili. Zgłosił gburowate zażalenie, że zajmują stół od pół godziny.
- Naskocz mi. – Mruknął na odczepne Ortiz, zajęty ustawianiem kija pod odpowiednim kątem. 
- Może naskoczę na twoją panienkę, co? - Gdyby Juice mógł zobaczyć w tej chwili minę swojej ukochanej, uznałby, że zna go lepiej niż on sam siebie. Eddy już wiedziała, jak ta noc potoczy się dalej. Mięśniak odciągnął Juica za ramię. Błąd. Synowie nie lubią być dotykani. Tak jak blondynka przewidywała, pełna sygnetów pięść Juica spotkała nos mężczyzny. Ten chciał oddać, jednak szczuplejszy i zwinniejszy chłopak zdołał się uchylić.  W tej pozycji uderzył głową w tłusty brzuch mężczyzny, rzucając się na niego. Regularna bójka wydawała się bawić zebranych drwali. Nie wszystkich jednak, bo koledzy agresora właśnie przymierzali się do pomocy koledze, turlającego się po podłodze z przeciwnikiem.
Eddy złapała kij bilardowy w obie ręce i nim pomyślała przywaliła niższemu z nich prosto w twarz. Siknęła krew z nosa.
- Suka! – Wrzasnął facet. Ktoś inny złapał ją od tyłu, próbując uspokoić. Eddy zaczęła wierzgać i kopać na boki, więc kolejny mężczyzna został znokautowany. Tym razem obcasem kowbojek dziewczyny. Juice z rozkwaszonym obliczem rzucił się na pomoc dziewczynie. Ten, który oberwał kijem, leżąc na podłodze złapał chłopaka za nogę i przewrócił.




Tymczasem Eddy poddała się swojemu instynktowi samozachowawczemu. Wbiła zęby w ramię faceta, który ją powstrzymywał, tak mocno jak tylko potrafiła. Obróciła się, przykładając mu z pięści. Poczuła chwyt za włosy. Wrzasnęła ze złością. Jeśli ktoś próbował ją uspokoić, przeliczył się. Eddy ze złości nie widząc prawie nic wpakowała łokieć w najbliższy jej brzuch. Uścisk zelżał.
Juice wypluł krew z ust uciekając na bok przed kolejnym ciosem. Przeciwnik wpakował pięść z całym impetem prosto w drewnianą posadzkę. Zabrzmiała pękająca kość. Młody Żniwiarz wykorzystał ten moment i zerwał się z podłogi. Zacisnął dłonie w pięści, ku uciesze podpitej widowni.  Pierwszy z przeciwników wciąż wyglądał jakby miał siłę na walkę. Okładali się jak na ringu bokserskim, a Eddy szarpała się z uspokajającym ją barmanem. Muzyka nasiliła się, a ludzie chyba zaczęli robić zakłady.
- Łapy precz! Wracaj do polowania na łosie, ty górski kutasie! – Wydarła się blondynka przy czym z całej siły nadepnęła na stopę barmana. Odruch kazał mężczyźnie puścić Eddy i złapać się za stopę w akompaniamencie przekleństw. Ten moment wykorzystała dziewczyna, by w ostatniej chwili złapać swoją butelkę po piwie i roztrzaskać ją na głowie kolegi, którego zapoznała z kijem bilardowym. Chciał zajść Juica od tyłu i pomóc przyjacielowi.
Wtem rozległ się strzał z dubeltówki, przerywając radosną zabawę. Tak zakończyła się socjalizacja środkowej z północną Kali. Eddy i Juice zostali wyrzuceni na zewnątrz. Śmiali się jednak przy tym w głos. Równie głośny śmiech żegnał ich, gdy opuszczali bar. Pijący w środku drwale nie mogli uwierzyć, że ich lokalnych byczków pobił młodzik i jego panna.
- Gdybyś nie przegięła z tym barmanem, wykończyłbym ich. – Zauważył Juice, ocierając rękawem bluzy krew z twarzy. Patrzył na Eddy jedynym niepodbitym okiem.
- Jasne. Za to, że zafundowałeś tamtemu gościowi korektę nosa daliby nam order uśmiechu. – odgryzła się Eddy, łapiąc oddech. Wyglądała nieco lepiej niż ukochany, ale i ona odchodziła od kanonów normalności. A mimo to, szli w noc roześmiani, nabuzowani alkoholem i adrenaliną. Tylko takie AA Eddy akceptowała.
- Ale patrząc na ciebie tam... kurde, twarda sztuka z ciebie. Suka, znaczy się.
- Dziękuję, skarbie. Jakie to słodkie. – Usta barmanki rozciągnęły się w asymetrycznym uśmiechu. Prawa strona dolnej wargi była rozcięta i opuchnięta. Nie traciła przez to powabu w oczach swojego mężczyzny. Wręcz przeciwnie. Miał nieodpartą ochotę ją całować. Popchnął Eddy w najbliższy zaułek i złapał twarz ukochanej dłonią. Jego usta zachowywały się agresywnie i pożądliwie. Wspólna bójka działała na nich tak, jak na inne pary ostrygi i świece. Zaś szybki numerek w szemranej dzielnicy był lepszy od romantycznego seksu w wannie pełnej bąbelków. Taki nowoczesny romantyzm dymiących kominów, toksycznych księżyców. Miłość w oparach spalin, na ostatnim przyczółku niewinności.
- Wyjdź za mnie. – Szept wyrwał się spomiędzy pocałunków, szukających zaspokojenia pożądania. Eddy nie zamierzała odpowiadać. Chciała się pieprzyć. Wiedziała, że pomysł ten wyparuje Juicowi z głowy razem z procentami. Jednak on nie ustępował. Przyciskając ciało dziewczyny do zimnego muru, napierając swoim ciałem na jej, wciąż tego chciał:
- Powiedz, że za mnie wyjdziesz.
- Wyjdę. – Odpowiedziała Eddy, wmawiając sobie, że robi to dla świętego spokoju. Stan upojenia dawał dojść do głosu tej części jej umysłu, która krzyczała: tak!
Upojeni kolejną używką, jaką byli dla siebie nawzajem szukali kolejnej głupoty, by wypełnić sobie noc. Nic więc dziwnego, że wylądowali w salonie tatuażu. Wybierając wzór dostali kilka luf. Wybór był szybki. Więc alkohol zaczął działać silniej. Juice robił miny, zgrywając twardziela, natomiast Eddy panikowała jak słodka szesnastka. Z salonu wyszli oboje z wytatuowanymi nadgarstkami. Król kier i dama kier. Poszli razem ignorując bezczelnie dzień, który zaczął dobijać się o swoje prawa jasną łuną na horyzoncie.



Dni, w których nie trzeba spoglądać na zegarek są bardzo relaksujące. Nieważne, która jest godzina. Jest odpowiednia. Każda z nich. Każda minuta jest dobra i przepełniona niczym niezmąconym szczęściem. Nieważne, czy wylegujesz się w łóżku do południa, czy jesz śniadanie na kolację, czy znikasz na cały dzień na bezdrożach pobliskich stoków. Nieważne, czy wypijasz pół butelki wina jeszcze przed wstaniem z łóżka i czy w ogóle masz zamiar z niego wstawać. Brak zobowiązań, brak ograniczeń dają złudne poczucie, że świat nie istnieje. Takimi dniami Eddy cieszyła się najbardziej. Rosło jej serce także na widok zmiany jaka zaszła w jej mężczyźnie. Nieprzytłoczony sprawami klubu był beztroski jak nigdy dotąd. Wesoło gwizdał cały dzień paradując w samych bokserkach. Tylko czasem jakiś cień strapienia przebiegał przez twarz Ortiza. Ten cień przypominał Eddy, że ta mała idylla, ta ich ucieczka jest tylko czasowa. Wkrótce wrócą do domu. Do kochanego i znienawidzonego jednocześnie domu. Ale teraz byli bezpieczni. Bezpieczni od całego świata. Martwi dla niego, a przecież żywi jak nigdy dotąd. A żywi muszą jeść. Dlatego Eddy niestrudzenie stała nad kuchenką gazową, pichcąc śniadanie dla obojga. Pochłonięta myślami zdała sobie sprawę z obecności Juica dopiero, gdy poczuła jego ramiona, obejmujące jej talię. Poczuła dreszcz, przechodzący po plecach, gdy całował ją w szyję. Mruknęła w ukontentowaniu, uśmiechając się pod nosem. Jajecznica wydawała się być wyraźnie zadowolona nagle delikatnymi ruchami drewnianej łyżki.
- Nie ma nic seksowniejszego niż kobieta w kuchni.
- Ty szowinisto.
- A skąd. Jestem po prostu twoim fanem. – Kolejny pocałunek i kolejna fala przyjemnych dreszczy. – Chciałbym mieć ten widok co rano. I chciałbym mieć pewność, że zasypiasz przy mnie co noc. Chciałbym, żebyś to włożyła. – W dłoni Eddy, tej która nie dzierżyła łyżki, wylądował maleńki, chłodny przedmiot. – Żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś moją kobietą. – Tym razem jajecznica miała prawo zgłosić sprzeciw. Eddy sprała ją łyżką, jakby chciała za coś ukarać. Przez dłuższą chwilę nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa.
- Czy ty mi się oświadczasz? Tak naprawdę, na trzeźwo? – Dziewczyna upewniła się, czy dobrze rozumie, ściskając wciąż przedmiot w dłoni.
- Tak jakby.  Zgodzisz się?
- Tak jakby. – Odpowiedziała nim zdążyła pomyśleć. Impulsywna jak zawsze Eddy odpowiedziała  sercem nim choćby prześwit wątpliwości zdołał uformować się w wielką, straszną, rażącą kulę pytań. Założyła pierścionek, czując się tak jakby zaręczona.



Muszę Wam się do czegoś przyznać, kowboje. Obserwowanie jak dorastacie to jedno z najdziwniejszych doświadczeń w moim życiu. Z dnia na dzień stawaliście się więksi i bardziej samodzielni. Nie mogę zarzucić Waszej matce, by popełniała błędy wychowawcze. Robiła to, co uznała za słuszne. Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek może oceniać działania matki, której działania są motywowane dobrem dzieci. Nawet moja własna matka, jakkolwiek żałosna w poszukiwaniu księcia na białym koniu, robiła to, bo wierzyła, że tylko ten książę jest w stanie zapewnić jej i mi dobrobyt. 
Jedyna winą Tary Knowles było zaś to, że przestała wierzyć. Próbując przekonać Otto do odwołania zeznań wpakowała się w gówno po uszy. Dla Waszego ojca, Tara postanowiła zatrudnić się w więzieniu. To zapewniało jej dojście do Otto. To ten, który postanowił dać RICO oręż i opowiedzieć o przeszłych krymialnych czynach klubu w ramach zemsty za romans Bobby’ego z jego nieżyjącą już żoną. Waszej matce się do udało. Jednak Otto był, co tu dużo mówiąc, szalony. Klub odebrał mu wszystko. Wolność, żonę, a nawet wzrok – został okaleczony w ramach przesłania wiadomości. Silne przywiązanie do SAMCRO jednak zwyciężyło. Zgodził się. Ale zrobił to po swojemu. By dowieść swojej niepoczytalności i przekreślić wiarygodność zeznań, zabił pielęgniarkę. Krzyżykiem, który przyniosła Wasza matka. To mogło ją pogrążyć, jako współkonspiratorkę. Bardzo poważne zarzuty.
 Po wszystkich wydarzeniach, które w krótkim czasie spadły na klub upatrywała jedynej szansy dla Was, dla Waszej przyszłości, w ucieczce. Ja wciąż wierzyłam. Dlatego zgodziłam się wyjść za Juica. Podczas kiedy dla Waszej matki priorytetem było znalezienie drogi ucieczki, ja wciąż wierzyłam, że przy klubie czeka mnie moje szczęśliwe zakończenie. Zapewne zastanawiacie się, która z nas miała rację. No cóż, ocenicie sami.

Świeżemu narzeczeństwu nie było dane długo cieszyć się własnym towarzystem. „Strzelanina w katolickiej szkole w Stockton”. Nagłówek gazety przykuł wzrok Eddy, gdy wygrzewała się w porannym słońcu na niewielkiej werandzie leśnej chatki Bobby’ego. 
Jakiś dzieciak, zabierając z domu pistolet ojca wszedł do szkoły i wystrzelał pół klasy. Prokurator okręgowa pięknymi słowami obiecywała znaleźć odpowiedzialnych za tą tragedię. Prawdziwych odpowiedzialnych. Ścisnąwszy gazetę, zachłysnęła się zapachem żywicy. Wiedziała, co to oznacza. Pani prokurator zamierzała znaleźć tych, którzy włożyli broń w ręce rozchwianego emocjonalnie dzieciaka. SAMCRO znów miało mieć na plecach stanową policję.
- Juice! – zerwawszy się z wygodnego hamaka, Eddy nawet się nie zastanawiała. Powrót do domu był oczywisty. Mina jej narzeczonego wskazywała na to, że myślał w ten sam sposób.



- Jesteśmy. Przyjechaliśmy jak tylko się dowiedzieliśmy. – Juice złapał swojego Prezesa, gdy Eddy wciąż gramoliła się z motoru. Nie stawali w domu. Postanowili od razu pojechać do klubu. Sytuacja była bardzo trudna. Teller klepnął ramię brata, wprowadzając go w szczegóły.
- Świetnie. Bierzemy się do roboty. Potrzebuję ludzi. Ojczym tego chłopca, który strzelał, to prawa ręka Nero. Matka chłopaka jest kompletnie zaćpana. Musimy ich wywieźć nim prokura zmusi ich do gadania. Nie mogą nam zaszkodzić.  – Zarówno Eddy, jak i Juice rozumieli powagę sytuacji. Do miasta sprowadził się nowy szeryf – Prokurator Okręgowa, jakaś tam Patterson. Kobieta musiała znaleźć winnych tej sytuacji i oczywistym przystankiem było SAMCRO.
- Nie spocznie, dopóki nie przyskrzyni i nie przyciśnie matki. – Objaśnił Tig, upewniając się, że ma wszystko, czego potrzeba.
- Zajmę się chłopcami. – Zaoferowała się Eddy. Odkąd Tara siedziała w areszcie, dziećmi zajmowała się Gemma. To wszystko nie było jednak takie proste do pogodzenia, dlatego Eddy uznała, że tutaj będzie jej najlepsza rola. Jax uśmiechnął się z wdzięcznością, dzwoniąc do kogoś. W tym czasie dwóch świeżaków: Azjata V-Lin i wielki miś, Phil, zajmowali się najstarszą latoroślą Jaxa. Chłopcu najwyraźniej zupełnie nie przeszkadzało zamieszanie, bo w najlepsze kolorował książeczkę z autkami.
- Ja go przejmę.  – Eddy kucnęła przy Abelu, przybijając małemu piątkę. 
- Oczywiście. Jeśli czegoś pani potrzebuje... – zaczął nieśmiało wielki Phil. Eddy spiorunowała go wzrokiem i zwróciła się do Abela:
- Słoneczko, jak do mnie nie można mówić?
- Ciociu? I pani?
- Zuch chłopiec  - ucałowała Abela w jasne włosy i podniosła się, spoglądając w brudne okulary, pocącego się ze stresu Phila. – Skoro pięciolatek sobie z tym radzi, ty chyba też jakoś to przełkniesz, ha?
- Phil! Rusz wielką dupę! – zawołał V-Lin, postanawiając uratować przyjaciela z opresji. Sam, będąc równie przerażony postacią Eddy, jak i Gem, zwinął się już na początku tej pogawędki.
- T..tak, oczywiście.
- Świetnie. Wracajcie cali. –Barmanka klepnęła czule ramię świeżaka chyba doprowadzając go do arytmii, a potem przyjrzała się krajobrazowi klubu.
Młyn i chaos. To, co kochała najbardziej. Wokół fruwały kamizelki, glocki i kluczyki do motorów. Chłopcy jechali na wojnę. Nim jednak odeszli, Jax odwrócił się jeszcze, łapiąc Eddy za ramię i nachylił się, wlepiając swoje bezbrzeżnie niebieskie oczy w jej twarz:
- Potrzebuję, żebyś upewniła się, że nikt nie kabluje.
- Jax, naprawdę? Po nauczce jaką dostał, naprawdę myślisz, że by się na to porwał?
- Czy to pierścionek zaręczynowy? – Zmienił nagle temat Teller. Po twierdzącej odpowiedzi, ujął twarz dziewczyny w dłonie i pocałował ją w oba policzki. Wyraziwszy swoją radość po protu zniknął. Przez chwilę Eddy stała na środku baru, czując się jak niezauważony duch. 
To miejsce nie zmieniało się od lat. A wciąż coś czyhało za rogiem, jakaś groźba zmiany i to dużej. Patrząc na chłopców i zbierających się do Zamknięcia bliskich klubu coś odebrało Eddy dech na jedną krótką chwilę. Znów wyczuwała ten dziwny strach, który ścisnął jej serce po jednej z pierwszych nocy spędzonych z Ortizem.
- Eddy? – głos Gemmy wyrwał ją ze stanu odrętwienia. Jak zwykle prezentująca się wspaniale w swoim stylu nowoczesnej Morticii Adams, pani Morrow miała pełną listę zadań w gotowości. 



Ten dzień był wyjątkowo spokojny. Przynajmniej dopóki na horyzoncie nie pojawił się zdezelowany, biały cadillac, dosyć podobny do tego, którym jeździła Eddy. Zza kierownicy wyłoniła się jedna z najdziwniejszych postaci, jakie Eddy w życiu widziała. Co, biorąc pod uwagę jej biografię, sugeruje co nieco.
Facet był przysadzisty. Miał rudawy zarost, gdzieniegdzie upstrzony siwizną. W skrojonym na miarę garniturze z kamizelką i włosami, spiętymi w gładki, długi kucyk wyglądał jak jakaś pokręcona, tańsza wersja Holmesa. Dla niewprawnego oka mógł budzić zaufanie. Ale Eddy zwęszyła pismo nosem. Ten facet był z władz. Jego szeroki uśmieszek i rozglądanie się po Teller-Morrow, jak turysta pod Empire State Building nie wróżyło niczego dobrego. Zostawiając śpiącego Thomasa i bawiącego się z Chuckym Abela, barmanka wyszła na zewnątrz. Zasłaniając oczy przed ostrym, kalifornijskim słońcem, przyjrzała się lepiej przybyszowi. 
- Mogę panu w czymś pomóc?
- Witam. Lee Toric. Agent wydziału śledczego. Emerytowany. 
- W czym mogę pomóc? – ponowiła pytanie barmanka.
- Zakładam, że pani to Michelle Conway. Chciałbym porozmawiać. Wejdźmy do środka. 
- Tu jest fajnie. Słucham. – Eddy wyciągnęła papierosa, którym chciała poczęstować emeryta. Ten jednak odmówił. Wzruszyła ramionami, odpalając fajkę i spojrzała pytająco na Torica.



- Zna pani Tarę Knowles?
- Doktor. Doktor Tarę Knowles. Owszem. To żona mojego przyjaciela.
- I Prezesa gangu motocyklowego.
- Klubu. Sons of Anarchy to klub motocyklowy – poprawiła po raz kolejny emerytowanego agenta. - Do rzeczy, proszę.
- Doktor Knowles została zatrzymana pod zarzutem współudziału w zabójstwie Pameli Toric. – Wypowiedzenie tego imienia i nazwiska najwyraźniej wiele kosztowało Lee Torica. Ale też dało do myślenia Eddy. Od początku wiedziała, że Tara jest niewinna, a ktoś z góry się na nią uwziął, uznając, że to dobra dźwignia wobec klubu. Teraz zrozumiała kto się uwziął i jaki był tego powód.
- Gównowartym zarzutem. Och. Czekaj. Żonka?
- Siostra.
- To wiele wyjaśnia. Posłuchaj, przyjacielu. Przykro mi z powodu twojej straty. Ale Tara nie miała nic wspólnego z tym morderstwem. Tara nie zabiłaby nikogo. 
- A pani?
- Słucham? – Eddy uniosła błękitne spojrzenie na śledczego. Przez chwilę widziała przed oczami twarz Rexa. Szybko jednak wróciła do równowagi umysłowej. – Nigdy nikogo nie zabiłam, więc nie sądzę.
- Pani kartoteka jest bardzo wątpliwa, pani Conway. Pański mąż nadal pozostaje pod statusem zaginionego. Na pani miejscu stałbym się bardziej skłonny do zawierania nowych przyjaźni. Może ich pani wkrótce bardzo potrzebować. – Uśmiech agenta był nadal promienny, jednak Eddy wyczuwała w nim tak dużą groźbę, że przez chwilę naprawdę się bała. Wypuściła z płuc ostatni kłęb dymu, przydeptując obcasem buta niedopałek. Przestąpiła dwa kroki, dzielące ją od agenta i spojrzała mu prosto w oczy.
- Jeśli zostałeś wysłany na zwiad, żeby wybadać, czy będę słabym ogniwem w twojej krucjacie, to oszczędź sobie trudu. Nie mam nic do powiedzenia poza tym, że Tara Knowles nie jest winna śmierci twojej siostry. To Otto ją zabił i wykorzystał do tego Tarę. Taka jest prawda. I ona wyjdzie na jaw, prędzej czy później. Więc następnym razem weź ze sobą nakaz aresztowania i kajdanki, jak będziesz chciał uciąć sobie ze mną pogawędkę.
- Nigdy nie obchodziła mnie prawda. Ani sprawiedliwość. Tylko to, żeby skrzywdzić tych, którzy na to zasługują.
- Hej, kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem, przystojniaku! – Zawołała Eddy, odchodząc od tego psychola. Koleś wyglądał na kompletnie nieposkładanego. I najwyraźniej był mocno zdesperowany. Eddy miała być jego ostatnim przystankiem w walce o utrzymanie Tary w areszcie. Następnego dnia odbyła się sprawa o wykupienie sobie wolności za kaucję. Przed południem, doktor Knowles była już w domu ze swoimi chłopcami.



*******************************************************************************

Hej! 
To już 20 rozdział. Trochę trudno mi w to uwierzyć, jak szybko zleciały mi te tygodnie. Mam nadzieję, że zżyliście się z Eddy, Juicem, Jaxem, Chibsem, Gem, Tarą i całą resztą równie mocno jak ja, bo muszę wam przyznać, że to opowiadanie stało się moim ulubionym, a to zasługa Was wszystkich, w dużej mierze. Chciałam dlatego podziękować Wam wszystkim za motywację i tysiące ciepłych słów. Jesteście wspaniali ;*
Korzystając z okazji, chciałabym jeszcze zrobić sobie małą autoreklamę. Jeśli ktoś mnie zna chociaż trochę to wie, że jestem ogromną fanką Alice in Chains i tego podobnych klimatów. Zaczęłam więc w końcu opowiadanie w tym klimacie. Chociaż powiem od razu, że to opowiadanie ma dobre 5 lat, tylko gdzieś zgubiłam starego bloga, więc nie mogę tego tam kontynuować. Także z małymi poprawkami rozdziały będą się pojawiać na : http://chase-misprinted-lies.blogspot.com/ . Z tego miejsca chciałam Was wszystkich zaprosić do czytania i podziękować Lady Justice za zmotywowanie mnie do napisania tego i za mnóstwo komentarzy, które dają mi mnóstwo inspiracji. Dziękuję, kochana.
Całuję wszystkich i zapraszam do komentowania rozdziału. Przede wszystkim, jestem ciekawa, co sądzicie o zaręczynach Eddy i Lee Toricu ;>

4 komentarze:

  1. Miałam się uczyć, ale kij z tym. Lecimy z komentarzem :D
    >No ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego Juice się wkurza za śpiewanie wraz z radiem. A gdyby jechał z nimi Robert Plant też by narzekał, że się drze? (a teraz zgadnij, czego słuchałam, gdy pisałam komentarz x)) Może nie każdy ma talent wokalny (tak to się pisze?), ale każdy może się drzeć ;)
    >Ej, a może właśnie Juice osiwiał i dlatego goli włosy!
    >Kobiety też mogą prowadzić niebezpiecznie auto! Bardzo dobrze, Eddy!
    >"[...] nosili pudła w tę i z powrotem." No! Nareszcie TĘ! Przepraszam, ale ostatnio znajomy (starszy ode mnie o... bardzo trochę) napisał w "w tą i spowrotem". I dostałam białej gorączki. I miałam ochotę dać mu lekcję polskiego...
    >A co ona to tarzan, aby się wspinać po drzewach? xD Tutaj muszę przybić piątkę Juiceowi za ściągnięcie jej stamtąd.
    >Nie lubię się czepiać pisowni i stylu pisania, no i nie lubię gdy ktoś to robi u mnie muszę przyznać, ale "tylko i wyłącznie" to jest pleonazm. Tak jak "cofać się do tyłu" a można cofnąć się do przodu? Dlatego albo tylko albo wyłącznie.
    >Pamiętam jak pewnego dnia historyk sobie z nami żartował i powiedział coś w stylu, a wiadomo jak to z nastolatkami-chłopakami: "życie nie wygląda jak film porno!", ale chyba jego słowa się zdają na marne po tym fragmencie w domku
    >Te kije bilardowe to niebezpieczna rzecz. I chciałam napisać, że Juice nauczył się tak dobrze grać, przez celowanie w gałki oczne, ale sobie (nie)podarowałam. No ale trzeba się w końcu bronić czym popadnie ;)
    >Zęby to jedna z najlepszych rzeczy jaką ma człowiek. Potrafią się tak zacisnąć, że tylko porządne obcęgi czy coś w tym stylu (no cholera, nie znam się) mogłyby dać radę je rozszerzyć. Wolę nie zagłębiać się kiedy tak się robi, bo to ohydne, ale taka ciekawostka dla Eddy :p
    >Patrząc po ranach, to chyba zabawa była wyborna w tym barze xD
    >"Chciała się pieprzyć." - ja bym tam ją posoliła... ale to kwestia gustu.
    >"natomiast Eddy panikowała jak słodka szesnastka." - podoba mi się to określenie, a z drugiej strony... Nie no śmieszne.
    >"Dni, w których nie trzeba spoglądać na zegarek są bardzo relaksujące." - zwłaszcza, gdy wstajesz na obiad x)
    >"A skąd. Jestem po prostu twoim fanem." - zakładam z Juicem fanklub Eddynators! Jestem zastępcą tego klubu B)
    >Seks tak im romantycznie wychodził a te oświadczyny... co? Chociaż nie no ładne były, trzeba przyznać.
    >"Jedyna winą Tary Knowles było zaś to, że przestała wierzyć. Próbując przekonać Otto do odwołania zeznań wpakowała się w gówno po uszy." - dobra: Otto jeszcze żyje! ^^ Lubiłam go tak jak i jego żonę, no ale... A drugie: to wkurwiał mnie ten gość co tak węszył, bo ciągle chodził na stukany, a z drugiej strony tej drugiej sprawy to nie narzekałam na wsadzenie Tary do kicia.
    >I ja tu miałam strasznego laga mózgu (Boże, jakie słownictwo ;-;): ZABIŁ pielęgniarkę KRZYŻEM. Pójdzie do nieba?
    >Ja tej kobiety-prokurator nie rozumiałam. Zachowywała się jakby miała jakieś kompleksy, albo była niewyżyta ... i tu sobie dopowiedz, bo jest kilka opcji. Dziwna postać, ale ktoś musi Synom truć dupę.
    >Ciekawi mnie jak Jax zareaguje na pierścionek Ed ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    >A dobra, już wiem. Ale tak trochę zrobił to bez emocji :/ Czyżby zazdrosny? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >"Wyraziwszy swoją radość po protu zniknął." - wkradła się mała literówka: prostu, co nie?
      >"- Tu jest fajnie. Słucham." - a pie****l się panie, gadamy przy świadkach xD Przepraszam, mam za dobry humor :')
      >"To Otto ją zabił i wykorzystał do tego Tarę." - wydaje mi się, że tutaj Eddy ją trochę wkopała, bo za pomoc w zabiciu też się siedzi. Może ta pomoc była nieświadoma, ale jakaś.
      >Co to za głupie pytanie! Rzecz jasna, że kocham mojego Szkota ^^ a no i resztę, ale ostatnio miałam jakąś fazę na Chibsa oglądając jak byli w Belfaście. A no i na Kozika, ale on tu już nie żyje :/ Mój ulubiony z ulubionych - Jax... a i Tara. No i gwiazda wieczoru czyli Eddy. No kocham ich <3
      >Przyznam, że cieszę się, że Cię zmotywowałam do pisania o Alice in Chains, bo takich blogów brakuje. Tak samo jak brakuje mi o innych zespołach (niby dlaczego zaczęłam pisać o Pearl Jam?). Oj tam mnóstwa to nie było, były w kij długie :> A to moje roztrzepanie w trzech komentarzach było dlatego, że byłam strasznie szczęśliwa, że zaczęłaś pisać o AiC <3 No właśnie! Kiedy kolejny rozdział o moim ukochanym ryjuszku? :D
      No to do zobaczenia!

      Usuń
  2. Jeju, jaki ten rozdział był uroczy! Zazwyczaj nie lubię, kiedy w opowiadaniach poświęca się dużo czasu na takie romantyczne pierdoły, ale u ciebie to wszystko nie jest ani trochę przesłodzone, a wręcz przeciwnie. Seks, alkohol, tatuaże, przemoc - mogłoby się wydawać, że z takiej mieszanki nie ma prawa powstać nic romantycznego, a jednak ja tę ich "brudną" miłość kupuje w całości i dużo bardziej przemawia do mnie niż pocałunki w deszczu i inne oklepane szmery bajery :x Baardzo się cieszę, że się zaręczyli i mam nadzieję, że dasz im się długo sobą nacieszyć, zanim wplatasz kolejną intrygę xd A w ogóle to gratuluję stukniecia rozdziałowej dwudziestki! Podziwiam cie za to, że potrafisz pisać tak dużo, sprawnie i we wspaniałym stylu, a w dodatku w miarę regularnie publikujesz... ja tak niestety nie umiem xd
    Życzę mnóstwa weny i pozdrawiam! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.

    OdpowiedzUsuń