I'm supposed to be the soldier who never blows his composure
Even though I hold the weight of the whole world on my shoulders
I ain't never supposed to show it, my crew ain't supposed to know it
Step by step, heart to heart, left right left
We all fall down like toy soldiers
Bit by bit, torn apart, we never win
But the battle wages on for toy soldiers
That was never my object for someone to get killed
Why would I wanna destroy something I help build
It wasn't my intentions, my intentions were good
- Zacieramy wszystkie ślady, rozwiązujemy bajzel z Irlandczykami raz na zawsze i odcinamy się od całego tego gówna z bronią. Straciliśmy przy tym zbyt wielu ludzi, by dalej się babrać handlem. – Głos Jaxa brzmiał przekonująco i był pełen wigoru, któremu wszystkim brakowało. Cała ekipa wiedziała, że na ulicy robi się gorąco, więc wszystkie ręce aż paliły się do roboty. SAMCRO właśnie skądś wróciło, robiąc na podjeździe zwyczajowy chaos i zamieszanie. Ortiz rozmawiał przez telefon, krocząc u boku Prezesa.
- Czego ode mnie potrzebujesz? – zaoferowała się Eddy doganiając mężczyzn truchtem. Jax objął dziewczynę na wysokości barków, prowadząc oboje do klubu.
- Zostań w klubie. Pomóż mojej matce z Zamkięciem.
- Kolejne?
- Nie możemy ryzykować. Nadepnęliśmy na zbyt wiele odcisków, kochanie. Po tym, co zrobimy teraz, będzie gorąco. Musimy chronić naszych.
- Dzieciaki, bierzmy się do roboty! – Donośny głos szkota przywitał ich od progu. Chibs zdążył już pozbyć się całego arsenału. Ucałowawszy Eddy na powitanie, zgarnął Ortiza do kaplicy. Cały klub wyglądał jakby szykował się na wojnę. Synowie zbierali broń, omawiali szczegóły akcji, wielu rozmawiało gorączkowo przez telefon. Tig tłumaczył swojej psinie, że musi zostać pod opieką Gemmy, a Happy czyścił swój ulubiony pistolet. Home, sweet home.
Wkrótce w klubie zostali tylko ci, których klub chciał objąć opieką. Gemma i Eddy, z niewielką pomocą Chucky’ego radziły sobie doskonale z ogarnianiem gości. To trochę tak, jakby organizowały kinderbal dla czterech tuzinów wytatuowanych gangsterów i ich kobiet. Dobry nastrój szybko zmienił się drastycznie za sprawą panikującej Venus. Ekscentryczka ewidentnie lubiła dramatyzować i zachowywać się dosyć teatralnie. Teraz natomiast wszczynała masową histerię na myśl, że chłopcy mogą nie wrócić cali i zdrowi.
Venus, omdlała na kanapie z czerwonej skóry, lamentowała, teatralnie pociągając nosem. Kilku mężczyzn próbowało ją cucić, a zdezorientowany Abel i przyszywana córka Lyli, Ellie, stali po środku zatłoczonej sali z niebezpiecznie drgającymi podbródkami. Sama Lyla, stojąc nieco z tyłu, tuliła się do Gemmy, obejmując swoje ciało ramionami, jakby chciała się obronić. Generalnie, nastrój był mocno wisielczy.
- Czuję to. Coś złego się wydarzy... – szepnęła Venus na tyle głośno, by usłyszał to każdy. Abel zaniósł się płaczem, słysząc to złorzeczenie. W ramionach matki nieco się uspokoił, ale Tara była bliska wybuchu.
- Chwila. Zaraz. Gówno się wydarzy. Venus, weź się w garść. Panowie, koniec przedstawienia. – Barmanka rozgoniła towarzystwo szmatką z baru, sadzając histeryczkę do pionu. Nachyliła się nad nią i patrząc w ciemne oczy panny Van Dam, szepnęła ostrzegawczo:
- Skończ ten cyrk, albo wywlokę cię stąd za kłaki, jasne? – wyprostowawszy się, Eddy rozejrzała się po przerażonych twarzach zebranych. – Ludzie, co z wami? Nagle odebrało wam odwagę? Dajcie spokój. To Synowie ryzykują za nas życiem. Wy siedzicie tu sobie spokojnie na tyłkach i czekacie. Nic im nie będzie. Jax wie jak ich poprowadzić, a oni sami są doświadczeni i doskonale wiedzą, co robią. Naszym zadaniem jest zgotować im gorące powitanie. Nikomu nic nie będzie. No chyba, że mnie ktoś wkurzy. Wtedy dostanie łomot. Więc bawcie się i skończcie z tymi czarnymi myślami, bo nikomu nic to nie da. Chłopcy zapewniają nam bezpieczeństwo. Zrewanżujmy się chociaż odrobiną odwagi. Dalej, kto się ze mną chce zmierzyć w bilarda? – zaproponowała, szukając śmiałka. Wkrótce ludzie podłapali ten pomysł i rozpoczął się prawdziwy bilardowy turniej.
- Pieprzone tchórze. – Mruknęła Eddy na ucho Gemmie, wracając na bar. Królowa motocyklistów obrzuciła ją nieodgadnionym spojrzeniem i zaoferowała się, że położy chłopców spać. Za barem kręcił się Chucky, który jako jedyny wydawał się nie być pod wpływem tego nastroju. Pomagał Eddy jak tylko mógł w swojej śmiesznej, kraciastej koszuli i z drewnianymi rączkami.
Zegar na obitej drewnem ścianie wskazywał prawie pierwszą w nocy. Zarówno barmanka jak i jej pomocnik, Pinokio, padali z nóg.
- Odbiorę dostawę. - Eddy machnęła ręką nawet nie słuchając, co się do niej mówi. Była zbyt zmęczona, jakkolwiek nie mogła dać tego po sobie poznać. Wciąż podtrzymywała dobry nastrój, bacznie obserwując Venus, która siedziała w kącie z nieco naburmuszoną miną. Znów zerknęła na ścianę. Stamtąd wpatrywali się w barmankę wszyscy obecni i byli członkowie klubu. Na zdjęciach policyjnych wyglądali na naprawdę groźnych przestępców. Niektórzy poważni, inni uśmiechali się figlarnie. Ciekawe, gdzie teraz byli... Tą myśl przerwał Eddy dźwięk otwieranych drzwi i tubalny hałas kilkunastu głosów. Wracali Synowie.
Nie sposób opisać ulgę, jaka spłynęła na Eddy, gdy w drzwiach zobaczyła cały skład. Byli wszyscy. Cali i zdrowi. I w szampańskich nastrojach. Nim zdążyła pomyśleć, rzuciła się na szyję narzeczonego, ściskając go z całych sił, z całą niepewnością i strachem, które dusiła w sobie przez noc.
- Jak dobrze, że jesteście. – Szepnęła, obcałowując przelotnie policzek przechodzącego Chibsa. Uniesiona przez Juica w ramionach, poczuła szczęście, które wręcz wprawiało dziewczynę w odrętwienie. Po kilku minutach znów była za barem i nalewała toasty zwycięstwa. Chłopcy jeden przez drugiego opowiadali jak „rozwiązali” problem kartelu i jak załatwili sprawy z Irlandczykami.
- Królowie * kazali wrócić nam tu i porozmawiać z nimi o równej. Omówimy szczegóły naszego wycofania się i będziemy wolni. W końcu.
- Skąd jest ten długopis? - Chibs bawił się srebrnym długopisem z irlandzką koniczynką, zwisającą z niego. Eddy wzruszyła ramionami, przecierając bar. Nie miała pojęcia. Chucky zaś wiedział więcej.
- Przyniósł go facet z dostawy.
- Jakiej znów dostawy? – Eddy i Gemma spytały równocześnie, marszcząc brwi. Przy zamknięciu nie było żadnej dostawy. Chucky wyjaśnił, że przyjechał facet i przywiózł keg z piwem. Tym długopisem Chucky podpisał dokumenty. Do równej dwudziestej zostało kilkadziesiąt sekund. Chibs i Juice spojrzeli po sobie i nagle zbledli. Po chwili Eddy zrozumiała. Aż zachłysnęła się powietrzem. Irlandczycy kazali zebrać wszystkich w klubie. Kazali przyjechać Synom do kaplicy i czekać do równej godziny przy pełnym stole. Irlandczyk przywiózł ze sobą wielką beczkę, w której mogłoby być wszystko. IRA specjalizuje się przecież w bombach. Wcale nie zamierzali uspokajać wojny. Oni chcieli ją wywołać.
- Do wyjścia! Wszyscy wyjść! – wrzasnął Jax, wyciągając Tarę, usypiającą Thomasa, za rękę. Cała ekipa ruszyła tłumnie do wyjścia. Zapanował chaos, nad którym nawet Eddy nie potrafiłaby przejąć kontroli. Ktoś ja popchnął i wyciągnął zza baru. Zdołała złapać rękę małego Kenny’ego i wypchnąć przed siebie Lylę z resztą dzieci. Rozejrzała się za Tarą, albo Juicem, albo kimkolwiek innym. Usłyszała jej głos. Wołała do Jaxa, że w łóżku został Abel. Teller wrócił do środka, a Eddy przepchnęła się przez drzwi, ściskając rękę chłopca. Czuła, że ktoś popycha ją w przód. Ludzie tłoczyli się po drugiej stronie podjazdu Teller-Morrow. Tik-tak. Tik-tak. Gdy sądziła już, że jest bezpieczna usłyszała huk, jakiego w życiu nie słyszała. Fala ciepła zalała jej ciało i prawie wyrzuciła Eddy z butów. Upadła na ziemię, ciągnąc za sobą małego Kenny’ego. Syn Opiego, leżał obok, wciąż trzymając dłoń ciotki. Ciało Eddy było przykryte przez kogoś innego. Zamroczyło ją. Nie widziała wiele więcej.
Upadek odebrał Eddy dech w piersi. Uderzyła plecami i potylicą w twardy beton. Łapiąc oddech jakby walcząc o każdy chaust powietrza, dostrzegła nad sobą obraz. Przez kilka następnych sekund był nieostry, ale gdy wizja wróciła do Eddy, dostrzegła nad sobą znajomą, przeoraną bliznami twarz. Chibs. Mężczyzna osłonił ją swoim ciałem. Niemal dotykali się osmolonymi nosami, wyglądając na tak samo przerażonych. Nieme pytanie zawisło w powietrzu.
- Żyję. A ty? – spytała blondynka, patrząc na swojego wybawcę. Skinął głową, ku uldze dziewczyny.
- Kenny? – mruknęła Eddy, obracając głowę w stronę chłopca.
- Nic mi nie jest. – usłyszała odpowiedź powoli wstającego z zimnego podłoża dzieciaka. Miał trochę poobijane kolana i zdartą skórę na nosie. Kamień spadł Eddy z serca. Barmanka próbowała się podnieść, jednak świat wirował nieustannie niczym po dobrej imprezie. Nagle zarówno ona, jak i równie zamroczony Chibs przypomieli sobie o Abelu i Jaxie, którzy jako ostatni ewakuowali się z klubu. Z sercami ściśniętymi strachem rozejrzeli się po ludziach. Jax tulił w ramionach starszego syna. Byli najbliżej wybuchu. Nimi również wstrząsnęło i osmoliło. Ale oprócz tego, obaj byli cali i zdrowi.
Kolejną myślą Eddy było znalezienie Juica. Ortiz dopadł ściany warsztatu, siłą ciągnąc za sobą królową motocyklistów. Gemma szarpała się i protestowała, nie chcąc zostawiać syna i wnuka. Wyniósł też z klubu Ellie, którą nadal trzymał na kolanach, skulony pod ścianą, kurczowo ściskając jedną ręką ramię Gemmy wyglądał jak zastygnięty w pół kroku gargulec. Happy pomagał podnieść się rannemu mężczyźnie z zaprzyjaźnionego z klubem, a Chucky podtrzymywał się ogrodzenia tuż obok. Kilka kobiet stało jak zahipnotyzowane. Wśród nich była Lyla, przyciskająca do swojego łona syna. Ludzie podnosili się z klęczek, z upadków, trąc obolałe kolana, łokcie i zcierając krew z rozciętych łuków brwiowych oraz wycierając posokę z rozkwaszonych nosów. Trager wciąż osłaniał całą sylwetkę Tary i maleńkiego Thomasa. Jakimś cholernym cudem, wszyscy byli żywi, chociaż widok Teller-Morrow przypominał pobojowisko.
Z pomocą szkota, Eddy podniosła się do pionu. Przełamując obawę oboje spojrzeli w stronę klubu. Budynek płonął. Tyle zostało z ich sanktuarium. Zacisnęła dłoń na pełnej popiołu kurtce Chibsa, wbijając palce w jego ramię. Płonął ich dom. Obojga. Ich wszystkich.
Gemma, wspierająca sie na Juicie stanęła tuż obok. Ortiz wyglądał na wstrząśniętego tym, co się stało. W jego oczach widać było niezrozumienie. W ciągu kilku sekund wszystko, co kochał wyleciło w powietrze. Jedynym pocieszeniem dla wszystkich było to, że nikt nie ucierpiał.
- Mój Boże... – szepnęła Tara, łapiąc w ramiona drugiego syna i męża. Stali tak cała czwórką, jakby ciepłe objęcia rodziny mogły zabrać rozpacz utraconego domu. Zdrady starych przyjaciół.
Nigdy nie było mi dane oceniać ludzi po ich czynach. To stoi okoniem do wszystkiego, co zapewne do tej pory słyszeliście. Ale ja wierzę w to, że człowiek gra takimi kartami, jakie dostanie w rozdaniu. Desperacja popycha człowieka do strasznych czynów, a ja nauczyłam się, by dotrzeć do sedna sprawy: do motywacji. Niektórzy widzą życie czarnym lub białym. Ja za to dostrzegam jeszcze pięćdziesiąt odcieni szarości (pewnie, gdy będziecie to czytać o tej szmirze nikt już nie będzie pamiętał, ale sprawdźcie, o czym mówię. Dużo śmiechu). Każdy może stać się sędzią, ale sędzia sprawiedliwy ocenia dopiero po dogłębnym rozpoznaniu sprawy.
Usłyszycie wiele sprzecznych kwestii na temat tego, co zrobiła Wasza matka. Ale ja zawsze wiedziałam, że nawet błądząc, chciała tylko Waszego dobra. Za sprawę z Otto zapłaciła wysoką cenę. Odsiedziała w areszcie kilka tygodni, musząc wieść życie, które ją zmieniło. Tara Knowles skupiła się tylko na jednym celu – wydostać Was ze szponów klubu.
Z kolei Wasz ojciec miał zupełnie inny cel w tym czasie – obrał sobie za priorytet naprawienie klubu. Starał się utrzymać Żniwiarza przy życiu za wszelką cenę. Nawet za cenę współpracy z uwięzionym Clayem.
Dziwna sprawa, jak bardzo wiele może zmienić zmiana warunków środowiska. Kiedy trzeba przeżyć nagle stare niesnaski idą na boczny tor. Nagła zmiana pozycji zmienia także perspektywę. Katastrofa poszerzy horyzonty. Ból zacieśni więzi, a potrzeba wskaże rozwiązania, których do tej pory nikt się nie spodziewał.
Eddy z zaciekawieniem obserwowała jak przez następne dni Synowie wspólnie pracowali nad odbudowaniem swojego królestwa. Nie było mowy o szybkiej naprawie Teller-Morrow. Barmanka osobiście użerała się z firmą ubezpieczeniową, która ani myślała palić się do wypłaty odszkodowania. Prezes próbował z nimi polemizować, ale spotkanie było bliskie skończenia się walką wręcz.
- Jax, nie warto. – mruknęła Eddy uspokajająco. Od pół godziny marnowali czas na żałosne zagrywki i pokaz siły agenta, Jeremy’ego Parrota, który po prostu się z nich naigrawał do czasu, aż Jax zaczął tracić cierpliwość.
- Panie Teller, mam związane ręce. Proszę posłuchać koleżanki i się uspokoić. – Mężczyzna w paskudnie skrojonym garniaku siedział na krześle w restauracji w centrum próbując wyglądać na tak spokojnego jak tylko mógł. Ale ściskał neseser zbyt mocno, by ktokolwiek mógł kupić jego przedstawienie. Eddy posłała mu spojrzenie bazyliszka, godne Gemmy, wstając z krzesła.
- Naprawdę się nie dziwię, że żona cię zdradza, Jeremy. Skoro nie masz jaj... – urwała z drwiącym uśmieszkiem. Wcale nie wiedziała, czy żona Jeremy’ego Parrota go zdradza. Nawet jej nie znała. Ale widziała doskonale jaką gnidą jest ten facet. Jax wyszedł nabuzowany z knajpy, odpalając papierosa. Szedł tak wielkimi krokami, że Eddy musiała niemal truchtać, by go dogonić.
- Znasz jego żonę?
- Nie. Ale wiem, że Jeremy od dziś już nigdy nie poczuje się bezpiecznie.
- Dobra dziewczynka. Ale co my mamy teraz zrobić? – Jax zaciągnął się papierosem, opierając o siedzenie swojego motoru. Blondynka usiadła na siedzeniu obok Tragera, czekającego wiernie przed knajpą w ramach zabezpieczenia.
- Musicie na tą chwilę znaleźć miejsce, gdzie możecie przeczekać. No nie wiem, może Nero udostępni wam miejscówkę?
- Nie, odpada. – Jax pokręcił głową, wznosząc przy tym blond czuprynę w ruch. Odkąd wyszedł z więzienia jego włosy urosły prawie do ramion, a broda zaczynała przypominać stereotypowo wikingowską.
- Nie mieszamy biznesów nielegalnych z legalnymi – objaśnił Tig, opierając się nonszalancko o kierownicę. – Ale ogólnie, to dobry pomysł. Moglibyśmy wynająć coś od Hala. Wisi nam przysługę, zejdzie trochę z czynszu. Staniemy na nogi i będziemy mieli czas i miejsce, żeby pomyśleć.
- A IRA zobaczy, że nawet wysadzenie serca klubu nie jest w stanie go zabić. – Dodała Eddy. Jax patrzył na oboje, jakby powiedzieli coś bardzo istotnego. Najwyraźniej luźne sugestie zaszczepiły w Prezesie jakąś iskierkę. Przed chwilą zdołowany, teraz na nowo odzyskał błysk w błękitnych oczach.
Całą resztę dnia Synowie spędzili na ratowaniu czego się dało ze zgliszczy po wybuchu. Za to Eddy spędziła dzień z Thomasem i Abelem. Tara wciąż spiskowała ze swoją prawniczką, Lowen, która do tej pory działała na korzyść Gemmy. W całej tej konspiracji udział brała również Wendy. Do tej pory obecna i była żona Jacksona głównie obrzucały się obelgami, ale od pewnego czasu panie spotykały się tak często, jakby były najlepszymi przyjaciółkami. Dopiero wieczorem, gdy zarówno Abel jak i Thomas dawno spali, doktor Knowles wróciła. Blada, z podkrążonymi oczami i nową, krótką, więzienną fryzurą wyglądała na zabiedzoną. Ale w oczach Tary tlił się płomień, mówiący: „będę walczyła do ostatniej kropli krwi”. Nie zaczęła opowiadać Eddy o swoich knowaniach. A Eddy nie pytała. Wymieniły znaczące spojrzenie, które na chwilę zawisło w powietrzu. Żadna jednak się nie odezwała aż do czasu, kiedy po barmankę podjechał czarny harley Juica. Krótkie, rzeczowe pożegnanie i dziewczyna wychodziła, zostawiając Tarę z dziećmi. Nawet teraz, w takiej sytuacji, wciąż wolały pozostać na dystans.
Nim klub załatwił nową siedzibę, trzeba było zająć się czyszczeniem starej. Zgliszcza starego domu zadziałały na Eddy wyjątkowo przygnębiająco, gdy parkowała swojego Lincolna na podjeździe, osmolonym po wybuchu. Wysiadła, starając się ignorować dreszcz, przechodzący po kręgosłupie. Podwinęła rękawy brązowej, skórzanej kurtki, przechodząc pod policyjną taśmą.
- Boże... - szepnęła, rozglądając się przygnębiona po zgliszczach miejsca, które tak bardzo kochała. Miejsca, które było jej domem.
- Pieprzony burdel, nie? - odezwał się zza pleców znajomy głos. Jax Teller wpadł na podobny pomysł i pojawił się na miejscu zbrodni.
- Co ty tu robisz, Eddy?
- Sama nie wiem. Chciałam chyba zobaczyć to na własne oczy, żeby uwierzyć, że to prawda.
- Do mnie też wciąż to nie dociera. - Ramię Jaxa, objęło ciało Eddy, niczym siostrę w obliczu tragedii. Głowa dziewczyny spoczęła na ramieniu przyjaciela, a z jej piersi wyrwało się westchnienie - A najgorsze jest to, że to wszystko moja wina.
- Pierdolisz. Skąd mogłeś wiedzieć? Jax, nie możesz obwiniać się o całe zło tego świata. - Wzburzenie Eddy postawiło ją na baczność. Prezes uśmiechnął się blado, kucając przy zgliszczach kija bilardowego.
- Jestem odpowiedzialny za klub i całą naszą rodzinę. Za ciebie. I nie ma żadnej wymówki za to, że naraziłem was wszystkich na niebezpieczeństwo. Nie mogę być takim Prezesem. Muszę być wzorem i nie popełniać błędów.
- Ty chyba sam się nie słyszysz. Nie da się ich nie popełniać. - Barmanka potrząsnęła blond lokami, spoglądając na Prezesa. Rozumiała, co przeżywał, albo przynajmniej potrafiła sobie to wyobrazić. Czuł, że zarówno misja jego ojca, oczekiwania chłopaków z klubu, własnej rodziny i oczy wszystkich innych czarterów są zwrócone w jego stronę. To duża presja na jedną osobę, w dodatku młodą i niedoświadczoną w zarządzaniu taką organizacją, jaką było SAMCRO. Dziewczyna kucnęła na przeciwko Tellera, mierząc się z nim wzrokiem.
- Pamiętasz, jak zabrałeś mnie na to miejsce, gdzie zginął twój ojciec? Kiedy wytłumaczyłeś mi czym jest dla ciebie klub? - Nie czekała na odpowiedź, a mimo to Prezes skinął głową. Tamten dzień była dla niego ważny, bo on sam przypomniał sobie, czym jest dla niego SAMCRO.
- Teraz masz okazję to wprowadzić w życie. - kontynuowała - Zacząć od początku. Zbudujemy Synów od... - wzięła w rękę na wpół spalony emblemat SoA - no cóż, od podstaw. Będzie silniejsze i zdrowsze, może nawet legalne.
- My? Zrobisz to ze mną?
- Żartujesz? Nie odpuściłabym okazji do ogarnięcia wam bardziej stylowej miejscówki. - Eddy wywołała uśmiech na ustach Prezesa, co ją samą rozweseliło. Podała mu emblemat, który najwyraźniej po raz kolejny przypomniał o klubowych wartościach. Jackson spojrzał na kostuchę, uśmiechając się ze skinieniem głową. Przekonała go do tego, by nie tracił po raz kolejny wiary. Raz za razem podtrzymywała jego siłę.
- Prawdziwa z ciebie wojowniczka, Ed. - Prezes podał dłoń dziewczynie, wstając z ziemi. Kciukiem starł jej sadzę z policzka i nachylił się, by pocałować ją w policzek.
- Wiesz, od dziecka walczyłam o uwagę matki z jej tabunami gachów. To weszło mi w krew. - odparła lekkim tonem, pokazując ruchem głowy na samochód. - Jedziemy coś zjeść. - Zaproponowała, gdy Jax odprowadzał ją do wozu, a ten pomysł najwyraźniej przypadł Prezesowi do gustu, bo przystał na niego bez oporu. Otworzł Eddy drzwi, by mogła wsiąść, dodając jeszcze nim je zatrzasnął:
- Ostatni na miejscu płaci
Pamiętajcie, kowboje, że w świecie nie ma większego motoru napędowego niż przekora. Ileż to genialnych i tragicznych pomysłów wzięło się z prostego hasła: „założę się, że nie dasz rady tego zrobić.”
Paradoksalnie trudne czasy dla SAMCRO przyniosły powiew optymizmu. Tak jakby ten wybuch, niszcząc fizyczne serce klubu przypomniał jego członkom po co to serce w ogóle bije. W momencie, gdy niemal wszyscy wróżyli Synom rozpad, oni wzięli się w garść. Znalezli nową, tymczasową siedzibę. Wasz ojciec jakby odżył. Wydawało się, jakby coś tchnęło w niego nowego ducha. A on podał tego ducha dalej. Wszyscy brali udział w odnawianiu lokalu, który dostali pod wynajem od Jacoba Hala. Nie było to już nic podobnego do Teller-Morrow. Nowa siedziba Sons of Anarchy była starym, opuszczonym sklepem z cukierkami.
Nowa siedziba, nowy początek, nowi członkowie i nowi wrogowie. Tak można określić położenie, w której znalazła się ekipa Tellera. Chociaż Jax zaczynał sklejać jakiś pomysł, mający na celu przerzucenie na Claya całego interesu z Królami IRA, aktywiści wciąż pozostawali zagrożeniem. W dodatku wciąż mieli na karku problem karteli narkotykowych, będących przykrywką dla cwanego agenta Romeo Parady z CIA. Jednak to nie ostudziło zapału bractwa. Zakasali rękawy i wzięli się za odnowę budynku. Dopuścili również bliżej świeżaczka, który uratował Eddy życie – Rata. Chłopak cieszył się jak dziecko, gdy mógł na równych prawach malować ściany nowego gniazdka Synów. Czuł, że jest coraz bliżej otrzymania kamizelki.
Eddy, oczywiście, również nie siedziała z założonymi rękoma. Dzielnie malowała ściany wspierana przez Gemmę. Panie radziły sobie z pędzlem tak, jakby urodziły się z nim w dłoni. No, na pewno szło im to lepiej niż Chucky’emu, który więcej farby wylał na podłogę niż zostawił na ścianie. Ale przecież chodziło o to, by każdy czuł się potrzebny. Siedząc na progu sklepu, kubkiem herbaty w ręku i papierosem w ustach Gemma i Eddy zażywały zasłużonego odpoczynku.
- Kiedy zamierzasz się przeprowadzić do Juica? – spytała pani Morrow, ścierając z nosa kroplę farby. Barmanka wydawała się zaskoczona tym pytaniem. Uniosła brwi, rozdziawiając usta. Gazeciana czapeczka na głowie dodawała jej prezencji jeszcze więcej komizmu. Fakt, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślała uderzył Eddy jak uderzenie pioruna. Gemma przewróciła oczami, rozprostowując nogi:
- Przecież i tak praktycznie mieszkacie razem. Po co płacić dwa czynsze? – No tak. Jak zawsze praktyczna.
- Ja... Myśmy chyba nigdy po prostu o tym nie myśleli. Jakoś tak zawsze było dobrze. Uprzedzając pytania, nie myśleliśmy też o kupnie minivana i spłodzeniu bliźniaków.
- A o dacie ślubu? – To pytanie było stricte retoryczne. W ostatnich tygodniach nikt nie miał czasu na rozważanie swoich spraw prywatnych. Przyszła pani Ortiz nie różniła się w tym. Wzruszyła bezradnie ramionami, strzepując popiół z papierosa.
- Eddy, Eddy... – Gemma pokręciła ciemną głową. – Kochanie, odwlekanie tych decyzji nie sprawi, że będzie to mniej przerażające. To musi być przerażające. Musisz nagle oddać połowę swojego życia, połowę duszy i ciała komuś innemu i stworzyć dom. Ale tak naprawdę, jeśli nie wyobrażasz sobie kolejnego dnia bez jego obecności to nie masz czego się bać.
- Ale to oznacza koniec mojej wolności. – Eddy spuściła wzrok, czując się speszona tym
- Wyobraź sobie, że nagle ma go zabraknąć, a ty odzyskujesz za to cała swoja wolność. I co? Podoba ci się? – spytała Gem, przyglądając się uważnie twarzy barmanki. Jasne kosmyki włosów, opadające na jej oblicze nie mogły ukryć jej myśli. Nagle Eddy olśniło. Wytrzeszczyła oczy i wyprostowała się jak struna. Takie zobrazowanie tego wszystkiego sprawiło, że doceniła wartość swojego świecidełka na palcu. Nagle pewna swego, potrafiła odpowiedzieć na wcześniejsze pytania królowej motocyklistów:
- Myślę, że dziś zacznę się pakować do przeprowadzki, a ślub chciałabym wziąć tak na wiosnę. Jak to wszystko się uspokoi. No nie wiem... Kwiecień?
Gemma uśmiechnęła się od ucha do ucha z satysfakcją z dobrze wykonanego zadania. Poklepała dłoń barmanki, wstając z niejakim trudem. Przeciągnęła się, strzelając kościami w dłoniach i uznała, że przerwy nadszedł kres.
* Królowie - są zarządem organizacji Real IRA. Pozostają w ukryciu w Irlandii, a interesy załatwiają zdalnie, poprzez siatkę przedstawicieli.
Po raz kolejny jestem pod wrażeniem zdolności przywódczych i motywacyjnych Eddy xD Mimo tego, że sama bała się o chłopaków, to potrafiła uspokoić innych. A tak w ogóle to spodziewałam się jakiejś wielkiej biby i euforii po tym jak wrócili, a dostałam jeden wielki rozpierdol ;-; Ale wiesz co? Bardzo spodobał mi się ten cały wybuch, bo mimo tego, że utracili swoje ukochane miejsce, w którym tyle przeżyli, to jednak zyskali szansę na jakby... nowe życie, nowy start. Myślę, że to wydarzenie tylko wzmocni klub i na pewno dadzą sobie radę, nawet w tak absurdalnym miejscu, jakim jest sklep z cukierkami xDD
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to już nie mogę doczekać się ślubu Eddy, choć pewnie tak prędko do niego nie dojdzie :D
Pozdrowionka i życzę wesołych świąt, bo pewnie nie będę już mieć okazji ;*
Haha, Eddy to taki żołnierz w spódnicy. Może sobie nie zdaje z tego sprawy, ale jest przygotowana na każdą wojnę xD.
UsuńOjej, dziękuję. Bardzo mi miło, że tak to widzisz; te moje zwroty akcji.
No zobaczymy, wszystko okaże się w swoim czasie ;>
Pozdrawiam i spóźnione życzenia, bo nie miałam dostępu do internetu w czasie świąt ;*
Jestem pod wrażeniem, gdyż tego się nie spodziewałam. Jednak wszystko dzieje się zbyt szybko jak na moje: najpierw wybuch, a chwilę później malują ściany. nie wiem czy rozumiesz co mam na myśli. Eddy jak zwykle mnie nie rozczarowała ani innych członków rodziny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://wzburzone-fale.blogspot.com/
Po Twoim komentarzu zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście, przeginam z prędkością fabuły. To dlatego, że tak bardzo chcę już lecieć dalej i dalej. Na pewno wezmę sobie to do serca ;)
UsuńCałusy ;*
Przepraszam za moją nieobecność. Sądziłam, że zdołam się oderwać od codzienności i wpaść na kilka blogów, jednak nie. Ale teraz jestem i nadrabiam.
OdpowiedzUsuńJax zaczął podejmować odpowiednie decyzję. Nie mówię, że nie robił tego wcześniej, ale teraz podejmuje te najmądrzejsze. Trzeba rozwiązać bagno z Irlandczykami. Zaciekawiło mnie jedno zdanie "- Nie możemy ryzykować. Nadepnęliśmy na zbyt wiele odcisków, kochanie." - Kochanie? :p Mnie to nie przeszkadza, ale... hehe ^^
Lubię Venus. Cieszę się, że jest w tej rodzinie. Niby dziwna postać, ale jednak nadaje tego smaczku. Widać, że Eddy wdaje się w Gemmę. Fajnie, fajnie. Chociaż Synowie mogą mieć pewność, że będzie stery po niej przejmie odpowiednia osoba. Trzyma dyscyplinę laska. Element zastraszania w tym momencie jest dobry, ale z granicą. Widzę, że relację Ed z Chibsem się poprawiły i to bardzo. Bardzo mnie to cieszy. Uwielbiam Chibsa. Jest takim aniołem strużem, który nie pcha się do władzy.
Kiedy była mowa o Irlandczykacha, zebrniu wszystkich i dostawie - przeczuwałam co się kroi. Idealnie to opisałaś. Trzymałaś w napięciu, bo Abel został w łóżeczku i w ogóle (nieznoszę tak pisać). To smutne, że ten cały dorobek spłonął w pięć sekund. IRA tego chciała. Po to ich odesłała. Wredne mędy. Bardzo wredne. Agh...
Podoba mi się to "spiskowanie" Tary z prawniczką. Ciekawi mnie co z tego wyjdzie. Nie musi być to coś dobrego.
Teraz najtrudniejszy czas przed synami: podnieść się. Mam nadzieję, że znajdą lokal, gdzie będą mogli działać. Bez tego nie ma zabawy. Muszą mieć lokum. Cieszę się, że Rat dostał kamizelkę :') Pięknie! <3
Siema, siema. Do kolejnego. Powinnam być już szybciej ;D
Ja również przepraszam, że dopiero teraz się odzywam. Byłam, jakby to powiedzieć, odcięta od internetów ;D.
UsuńNo tak, Jax miewa takie momenty olśnienia. Oj, Sherlocku, nie tak szybko ;P
Venus będzie się jeszcze na pewno pojawiała nie raz wśród naszych bohaterów. Cóż, Eddy może być podobna do Gemmy, chociaż to niby Tara miała zając jej miejsce, no, ale cóż, nie wszystko jest zawsze idealnie. A co do Chibsa to ja mam poważne plany, więc jego akurat możesz się spodziewać w przyszłości ;)
Cieszę się, że cała ta akcja z IRA Ci się spodobała, bo pisałam ten fragment o wybuchu bardzo dokładnie. Co do reszty, no cóż, będzie trudno, ale to w końcu Synowie!
Do zobaczenia wkrótce ;*