You are the only one
The only one that sees me
Trusts me and believes me
You are the only one
The only one that knows me
And in the dark you show me
Yeah it's perfectly reckless
Damn, you leave me defenseless
So break in
Niechciany gość, wpraszał się słonecznymi promieniami do sypialni, zalewając ją złotym blaskiem. Eddy próbowała z całych sił trzymać się błogiego stanu zawieszenia we śnie, jednak szmer w pośpiechu zakładanych spodni i ciche pobrzękiwanie paska z klamrą SAMCRO utwierdzało ją w przekonaniu, że to nie będzie ich kolejna, przyjemna, leniwa niedziela. No tak... bo był poniedziałek.
- A więc z seksu nici? – spytała, przeciągając się szeroko aż kołdra spadła z jej piersi. Juice pocałował narzeczoną w czoło, zakładając kamizelkę na czystą koszulkę z nieco spranym nadrukiem Metallicy.
- W nocy wyrobiliśmy normę statystycznego Amerykanina na cały rok, wiesz? – Ten komentarz wywołał tylko parsknięcie śmiechem rozczochranej blondynki, gdy podawała Ortizowi jego sygnety z szafki po drugiej stronie łóżka. Ważne, by żołnierz nigdy nie chodził w niekompletnym mundurze. Juice podziękował i wkładając je na palce, kontynuował:
- Jax do mnie dzwonił. Muszę jechać. To coś pilnego.
- Potrzebujecie mnie? – spytała Eddy, siadając na łóżku nieco bardziej rozbudzona. Wyczuwała kłopoty. A ich zapach działał na nią jak żelki z lukrecji. Była wyczulona. Juice pokręcił przecząco głową, chowając portfel i telefon do bojówek moro, po czym zabrał się za dokładne zawiązywanie wysokich oficerek.
- Nie, ale Jax prosił, żebyś była w gotowości, żeby zając się chłopcami. Lecę, Shelly. – Kolejny pocałunek wylądował na ustach Eddy, a gdy ta chciała coś powiedzieć, Juice dodał tonem znającym dalszą część rozmowy:
- Tak, tak. Będę dzwonił. Pa.
- Cześć, skarbie. – odpowiedziała już pustemu pokojowi. Ortiz zniknął z mieszkania, zostawiając narzeczoną w towarzystwie natrętnych promieni słońca. Miała ochotę pokazać im język. Wstała powoli, owinięta prześcieradłem i podeszła do okna, by zobaczyć, jak ukochany odjeżdża na swoim lśniącym, czarnym rumaku. Dziwne uczucie, które już kiedyś obejmowało Eddy zimnymi szponami znów zakradło się do sypialni, przyprawiając dziewczynę o gęsią skórkę. Tak. Coś znów nadchodziło, pomyślała, idąc pod prysznic.
Kilka godzin później Eddy bawiła już chłopców, których podrzucił Nero. Nie mogła uwierzyć w to, co jej opowiedział. Gemma rzekomo napadła na Tarę. Lekarka była w szpitalu, razem z całą resztą chłopaków. Coś się Eddy jednak nie zgadzało. Nie miała zbyt wiele informacji, ale nie mogła uwierzyć w tę całą historię. Przecież Gemma kochała Tarę. Nawet, jeśli ta doprowadzała ją momentami do szewskiej pasji. To było takie klubowe hobby. Wszyscy się wkurwiali i kochali nad życie. Wiedziała, że Gem bywała porywcza, a historie o jej napadach złości były już legendą, ale za nic nie zaatakowałaby ciężarnej synowej. To po prostu nie pasowało do Gemmy Teller-Morrow.
- Gdzie mama? – spytał Abel, wpatrując się w Eddy błękitnymi oczami swojego ojca. Ciotka zbyt długo rozmyślała w milczeniu i pozwoliła chłopcu, by zaczął zastanawiać się nad tym, co instynktownie odczuwał. Kucnęła przy Abelu i ujęła jego obie rączki swoimi dłońmi. Chłopiec patrzył przenikliwie, jakby był o wiele dojrzalszy niż któremukolwiek z nich mogło się wydawać.
- Mama miała mały wypadek i muszą ją zbadać lekarze, żeby mieć pewność, że nic jej nie jest. Jak tylko ją zbadają i mama trochę odpocznie, to wróci do domu.
- Jak wtedy, gdy zły pan złamał jej rękę?
- Tak, kochanie. – Nie potrafiła okłamywać dziecka, zresztą, uważała to za podłe. Przecież mały i tak czuł, że coś jest nie tak. Gdyby skłamała, tylko potwierdziłaby, że dorośli chcą zataić przed nim prawdę. Mały Teller przez chwilę zastanawiał się nad słowami Eddy, jakby ważąc, czy na pewno mówi prawdę. A kiedy doszedł do wniosku, że ciotka go nie okłamuje, skinął głową i wrócił do kolorowanki.
Gdzieś pod koniec pory obiadowej, rozdzwonił się telefon. Juice prosił, by przywiozła chłopców do szpitala. Najpewniej Tara chciała się z nimi zobaczyć.
- Chcesz jechać do mamy? – padło retoryczne pytanie, które Abel potwierdził radosnym piskiem, a Thomas, niewiele rozumiejąc, skwitował atakiem śmiechu. Berbeć wciąż nie mówił, ale za to raczkował szybciej niż niejedna wyścigówka. Wyglądał przeuroczo, gdy w ubranku z logo Ferrari, śmigał po salonie.
Eddy, zapakowana jak typowa matka, zabrała swoich podopiecznych i zawiozła ich do szpitala. Gmach wyglądał niespecjalnie przekonująco w jej mniemaniu. No, jakby to ująć... za bardzo szpitalnie. Prosty, rozłożysty, z wieloma oknami i kilkoma wejściami. Parking nie był zbyt duży, ale i tak było na nim o tej porze dużo miejsca. Barmanka tylko raz była w szpitalu w Charming. Na to wspomnienie, stawały jej wszystkie włoski na karku. Słyszała też, że oddział noworodkowy, na którym pracowała Tara był jednym z najlepszych w stanie. Także dzięki wkładzie pracy pani Teller.
Przemierzając korytarze z biało-kremowego linoleum, Eddy nie mogła wyzbyć się wrażenia jakiegoś przytłoczenia. Szpitalny zapach drażnił jej nos, przywołując na myśl najbardziej krwawe sceny z Chirurgów, a dochodzące z dali miarowe pikanie maszyn przypominało jej własny pobyt w tym na miejscu. Te wspomnienia chciałaby wyrzucić z głowy, ale wiedziała, że to niemożliwe. Pamiętała nieznośny ból, który towarzyszył jej rekonwalescencji i walkę o własne życie przez kilka poprzedzających przybycie tu dni. Na szczęście, to było już za nią. Teraz była tu dla kogoś innego. Upomniała się w myślach, gdy Thomas pociągnął jej kolczyk. W oddali dostrzegła Jaxa, który łapał właśnie na ręce Abela. Chłopiec puścił się pędem, gdy tylko zobaczył w ojca i jego kompanów. Po chwili barmanka oddała Thomasa Juicowi i ucałowała narzeczonego w policzek. Wzrok Ortiza mówił, że sytuacja była bardzo poważna. Eddy zatknęła kciuki w szlufki ciemnych dżinsów i zwróciła się do Prezesa.
- Jak się trzymasz?
- Zabiję ją.
- Tarę? – Eddy uniosła brwi, nie rozumiejąc żalu, przemawiającego przez Jaxa. Ten odesłał Abela do Chibsa i Juica, bawiącego się z bratem malca. Nie chciał, by syn słyszał tą rozmowę. Spojrzał na Eddy jak na idiotkę i stuknął palcem o czoło.
- Moją matkę. Za to, co zrobiła. Straciłem przez nią dziecko. Tara poroniła.
- Jax, spokojnie. – Eddy odciągnęła Prezesa na bok, tłumacząc mu przyciszonym głosem. – Nie działaj pochopnie. Nie wiesz, co tak naprawdę się stało. Poczekaj trochę i wtedy zdecydujesz. Zemsta nie ucieknie, a możesz kogoś skrzywdzić bez powodu.
- Twierdzisz, że moja żona kłamie?!
- Twierdzę, że wszyscy są zdenerwowani, a teraz najważniejsze jest jej zdrowie. Zrozum, głąbie, że ona cię potrzebuje. Nie twojej zemsty, tylko wsparcia. Przeszła przez piekło. Nie każ jej czekać aż ty zrobisz sobie dobrze na ego. - Nieustępliwy ton przyjaciółki nakazał posępnemu Prezesowi milczeć, chociaż nawet gdyby chciał się odezwać, Eddy nie dałaby dojść mu do głosu. - Najpierw ona. Teraz tylko ona. Ja zajmę się chłopcami. Chibs i Bobby zajmą się klubem. A Gemmie na pewno nie ujdzie to na sucho. Zgoda? – Z każdym słowem Eddy, Jax się uspokajał. Nadal ciskał gromy z błękitnych oczu, ale wystarczyło jedno spojrzenie na swoich synów, bawiących się w najlepsze z chłopakami w kamizelkach, by zrozumiał, że to jedyna słuszna droga. Tara wycierpiała już wystarczająco dużo przez niego. Skinął głową w niemej zgodzie i odszedł do pokoju, w którym leżała jego żona.
Gdy nadeszła pora końca odwiedzin, barmanka przyczaiła się w łazience i, upewniwszy się, że wszyscy wyszli, wślizgnęła się do sali chorej. Potwornie biała, obita sterylnym linoleum sala była za duża na leżącą w łóżku drobną Tarę. Kobieta miała na sobie szpitalną koszulę, a do jej ręki podłączona była kroplówka. Miała przymknięte oczy, a obecność barmanki dostrzegła dopiero, gdy ta zbliżyła się do jej łóżka.
- Eddy, co ty tu robisz?
- Przyszłam zobaczyć jak się czujesz. I ostrzec cię. Ta historia jest grubymi nićmi szyta. Nie chcę twojej spowiedzi, ale jeśli to część twojego planu ucieczki, to ostrzegam... tego bałaganu mogę nie być w stanie posprzątać. Tara.... nie jesteśmy i nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami, ale nie jestem twoim wrogiem. Jeśli jest coś, co powinno zostać powiedziane, twój mąż powinien to usłyszeć nim będzie za późno. To nie musi tak wyglądać, ale daj mu, sobie, wam i nam szansę. – Przez chwilę na twarzy Tary mieszały się różne uczucia. W końcu jednak skamieniała. Jej usta zacisnęły się w cienką linię, a ręce skrzyżowała na piersiach. Odwróciła głowę od barmanki, wlepiając wzrok w ścianę.
- Muszę odpocząć.
- Oczywiście. Spotkała cię straszna rzecz i mam nadzieję, że odpowiedzialna za to osoba poczuje konsekwencje. Nie będę już cię nękać. Bądź ostrożna. – Eddy zacisnęła palce na ramieniu Tary w geście pełnym otuchy. Nie zamierzała na siłę próbować jej przekonać, żeby zrezygnowała ze swojego planu. Barmanka skierowała się do wyjścia i nie mogła mieć pojęcia, że przez jedną, krótką chwilkę pani doktor z całego serca chciała zakończyć tą idiotyczną maskaradę i wrócić do swojego męża i życia. Ten ułamek sekundy minął, gdy Eddy zamykała za sobą drzwi do jej sali.
Cokolwiek Eddy sądziła o Tarze i jej gierkach, nie była w stanie odmówić, gdy tego samego wieczora otworzyła drzwi, za którymi stał Juice z chłopcami na rękach, objuczony ich pakunkami jak osioł.
- Ale daliśmy się wrobić. – Westchnęła cicho, jednak natychmiast poczuła się idiotycznie, gdy Thomas wyciągnął małe łapki w jej stronę. Ujęła malca i zapomniała o wszystkich planach na ten wieczór. No i na następne wieczory w tym tygodniu.
Z początku opieka nad dwójką rozrabiaków szła im opornie, ale już na trzeci dzień para miała tak rozplanowany dzień, że dopinali wszystko na ostatni guzik. Niewielki, trzypokojowy apartament Ortiza i Eddy wkrótce podporządkowany został nowym władcom: pieluszkom i butelkom z mlekiem. Kremowe ściany, które razem malowali zostały przyozdobione mnóstwem obrazków. Abel tworzył je w zastraszającym, niemal hurtowym tempie i kazał wieszać na ścianie. Puste, zawsze pozbawione kurzu parapety wielkich okien – ulubione miejsce do rozmyślań Ed – szybko zostały zastawione całą wystawą autek. Ortiz w duchu dziękował, że jego narzeczona upierała się na grafitową wykładzinę, a nie jasną, jak on sobie wymarzył. Z jednej strony, z niezdarnością Eddy wkrótce byłoby to istne dzieło abstrakcjonisty, ale przy wylewającym dookoła herbaty, soki i wodę Abelu, był to jeszcze lepszy pomysł. Salon i dodatkowy, nieco niewykorzystany do tej pory pokój zawładnięte zostały wózek, ubranka i zabawki. W pustym, do tej pory, pokoju stały przyrządy do ćwiczeń Juica. Teraz nawet na jego ławeczce wisiała piżama Thomasa. Zerknął w stronę kuchni, która była jego dumą – sam zmontował wszystkie elementy z ciemnego drewna i ze stali nierdzewnej. Do tej pory minimalistyczna i czyściutka kuchnia, której nawet Eddy nie udało się zabałaganić, stała się rajem do mieszania mikstur mlecznych i kaszek. A mimo to, Juice wcale nie miał wrażenia, że tych dwóch łobuzów coś mu odbiera. Wręcz przeciwnie – przemknęło mu przez myśl, gdy skończył przyklejanie kolejnego obrazu i wrócił na dywan, gdzie razem z Thomasem próbował ułożyć wieżę z klocków. To znaczy, Juice układał, a mały doskonale bawił się, burząc ją i próbując wsadzić klocki do paszczy. Na szczęście, nie było takiej możliwości, bo szerokie i długie klocki były zwyczajnie za duże na małą buzię Thomasa.
- Picasso, cholera. – Eddy uśmiechnęła się z pobłażaniem, ściskając w dłoni fioletowego smoka. Zorientowała się, że użyła brzydkiego słowa, gdy Abel położył jej palec na ustach. Ucałowała rączkę chłopca, układając zwierzęta i pluszaki w zagrodzie. Aktualnie byli farmerami. Abel miał nawet odpowiednią piżamkę – w małe świnki i krówki.
Po kilku minutach zegar wybił godzinę dziewiętnastą, co nieubłaganie zbliżało gości do pory snu. Abel niechętnie zgodził się na pójście do łóżka w zamian za bajkę. Eddy nie była w tym mistrzynią. Czuła się niepewnie w roli przewodniczki, opiekunki, czy zastępczej mamy. Ale Jax i Tara mieli swoje problemy, więc musiała wypłodzić bajkę. O tym nieszczęsnym fioletowym smoku. Nie była pewna, czy odniosła sukces, czy zanudziła dzieciaka na amen, bo zasnął nim jeszcze doszła do połowy. I dobrze, bo puenty to by nie wymyśliła. Otuliwszy chłopca niebieską kołdrą, wstała i cicho przymknęła drzwi do ich tymczasowego pokoju.
W salonie wciąż był Juice i Teller junior. Thomas udał się na spoczynek jeszcze zanim Ortiz zdążył zanieść go do pokoju. Kwiląc cicho, wtulił się w silne ramiona wujka. Najwyraźniej, był niespokojny w nowej sytuacji. Ortiz, całkiem słusznie, uznał, że najlepiej będzie poczekać aż zaśnie w pełni i nie zostawiać go samego. Dlatego też krążył po przyciemnionym pokoju z maleństwem na rękach, mrucząc coś po cichu. Eddy schyliła się, by pozbierać kilka zabawek, leżących na podłodze i podeszła bliżej do chłopaków. Oparła głowę na ramieniu narzeczonego, gładząc leciutko policzek dziecka.
- Tęskni za rodzicami – orzekł szeptem Juice.
- Jak my wszyscy.
- I co my z nimi zrobimy?
- Zapewnimy im tyle normalności, ile będziemy mogli. – Na określenie „normalność”, Juice uśmiechnął się smutno. Coś w jego ciemnych oczach mówiło, że myśli gangstera powędrowały zupełnie nie tam, gdzie trzeba. Powoli podał Thomasa narzeczonej, a sam zniknął za drzwiami.
Nie słyszała motoru, więc nie pojechał nigdzie. Ale Eddy nie mogła na razie z nim porozmawiać spokojnie. Dopiero po upływie kolejnego kwadransu, gdy księżyc wstawał na niebie o wiele mniej efektownie niż słońce, a mały Thomas smacznie i spokojnie spał w kołysce, Eddy mogła dołączyć do ukochanego. Owinąwszy ramiona kocem w jasną kratę, usiadła obok chłopaka na schodach werandy.
- Co się z tobą dzieje? – barmanka położyła dłoń na kolanie narzeczonego, obserwując jego ściągniętą zmartwieniem twarz. Choć Juice był niewiele starszy od niej, dopiero dobijał do trzydziestki, na jego twarzy można było dostrzec odbicie tego, co przeżył. Na delikatny zarys cieniutkich nitek wokół oczu nie pomagały nawet jego magiczne, zielone koktajle o smaku zbliżonym do zmielonego gruzu z odrobiną cyjanku.
- Po prostu... pomyślałem sobie o tym chłopcu... synu Darvany.
- Co z nim, słońce?
- Gdyby nie klub. Gdyby nie my. Gdyby nie ja, nigdy nie dostałby do ręki broni. Nie wystrzelałby klasy. I sam nie dostałby kulki w łeb od antyterrorystów. A jego matka by żyła.
- Tego nie wiesz, jego matka była zaćpaną wariatką.
- Ale nie ja bym ją zabił. – Głos Juica stał się odległy i zimny jak lód. Aż zmusił Eddy do schowania się głębiej w swoim kocu. Nie mogła nie dostrzec w tym pewnej logiki. Klub do tej pory handlował bronią. Część z niej, oczywiście, trafiała na ulicę. A stamtąd mogła trafić dosłownie w każde ręce. Na przykład w ręce gnębionego chłopca z nieleczonymi zaburzeniami psychicznymi, zaniedbanego przez matkę, która co i raz wpadała w ciągi narkotykowe, by po chwili wrócić na kilka tygodni znów czysta, znów dająca i zabierająca nadzieję. Narkotyki pomieszały matce małego strzelca w głowie tak mocno, że stała się dla klubu niebezpieczna. Eddy, by pomóc Juicowi odkuć się w oczach Jaxa, wspierała go w zabójstwie tej dziewczyny. Do tej pory barmanka sądziła, że temat umarł wraz z Darvany, jednak wrażliwość Juica znów ja zaskoczyła.
- Nie ty włożyłeś gnata w ręce tego dzieciaka. Gdyby nie SAMCRO to na ulicy znalazłoby się wiele innych klubów, które sprzedałyby broń. Przecież jest ich pełno. Jeśli nie wy, to Dziewiątki, ludzie Alvareza, czy Chinole. Każdy z nich mógł sprzedać ten felerny egzemplarz. Nie możesz obwiniać się za zło całego świata, bo zwariujesz.
- Ja już postradałem rozum, Eddy. Słyszę ją. Darvany. – Juice zerwał się nagle, stając przed Eddy z oszołomieniem wypisanym na twarzy.
- Ona mnie obwinia. Przecież straciła syna. A ja odebrałem jej jeszcze życie. Była młodsza ode mnie. Od ciebie nawet. – Głos gangstera zaczął niebezpiecznie drgać, zbliżając się do nut, świadczących o ewiedentnym szaleństwie Ortiza. Eddy podniosła się, stając na schodzie, by zrównać się linią wzroku z Juicem i ujęła twarz narzeczonego dłońmi.
- Posłuchaj mnie, Darvany umarłaby tamtej nocy tak czy inaczej. Miała w sobie ilość narkotyków, która zabiłaby nawet konia. Od śmierci syna próbowała odebrać sobie życie. Nie miała tylko na to siły. Wyświadczyłeś jej przysługę. Słyszysz? – Jasne, rzetelne spojrzenie Eddy świdrowało twarz Oritza, zawracając jego świadomość z szaleńczego tropu. Chłopak przytaknął, opierając czoło na obojczyku narzeczonej. Objął ją w pasie, przymykając oczy. Miała racje. Jego mała, mądra, silna kobieta. Potrafiła nim potrząsnąć nim jak nikt inny. Dostrzegł logikę w jej słowach. Czuł się lepiej. Był tylko bardzo zmęczony. A zapach ciała Eddy, zapach waniliowego balsamu do ciała, mentolowych fajek i perfumów, które sam jej kupił, działał lepiej na ociężały umysł i zmęczone ciało gangstera niż cokolwiek na świecie.
- Jesteś przemęczony, dlatego miesza ci się w głowie – powiedziała łagodnie, gładząc plecy narzeczonego. Znów miała rację. Poszli razem do sypialni. Gdy on się rozbierał, ona poszła do kuchni. Wróciła z kilkoma tabletkami i wodą. Pewnie mogłaby go otruć, ale Juice z ręki Eddy zjadłby nawet trutkę na szczury. Wkrótce leżeli już w łóżku. Ona spokojna i rzeczowa, on spokojny i nafaszerowany lekami.
Księżyc świecił cienkim sierpem, uśmiechając się do nich z góry jak kot z Chershire. Akysz, kocie. Nie kpij z tych, którzy w twoim słabym świetle zgubili drogę przez gąszcz. Ale ten się śmieje, kto się śmieje, koteczku. Nim zaświecisz pełnią blasku, ścieżka znów się znajdzie. I nie będzie już potrzebna twoja pomoc. Nie będziesz potrzebny, słyszysz? Ale na razie uśmiechaj się szyderczo i miej satysfakcję podglądając zagubione losy w małej sypialni w Charming.
Fajny tekst, bardzo miło się czytało :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ;)
UsuńCześć, cześć :)
OdpowiedzUsuńOjojoj ale oni są słodcy :3 Eddy i Juice tworzą taką dziwną, ale i ładną parę. Widać, że są jak puzzle - czasami jest problem, aby wszystko szybko ułożyć, ale w pudełku są wszystkie elementy, które tworzą jedną, wielką całość. No mam jedną kwestię co do tego seksu - tak się zaczęłam zastanawiać, czy Ed nie boi się wpadki? Rozumiem zabezpieczanie te sprawy, ale wszystko jest możliwe. Nie życzę jej źle, bo w sumie opiekuje się chłopcami Jaxa i czasem też Layli, ale... poradziłaby sobie. Ciekawi mnie bardziej jaką postawę przyjąłby wtedy Juice. Jak mi się mordka uśmiechnęła, gdy przeczytałam o koszulce z Metalliką :') Moja pierwsza metalowa miłość :p
Abel jest taki rozkoszny, ale przyłoży mu żyć w baaaardzo zwariowanej rodzinie. Uważam, że jest tam za dużo złych emocji jak dla takich małych dzieci :< zwłaszcza, że teraz wyszła (dla mnie fałszywa) akcja z Gemmą, ale do tego zaraz ;)
Jaxa stanowczo za bardzo poniosły emocje. Z drugiej strony za bardzo wierzy żonie. Dla mnie matka jest ważniejsza niż chłopak. Bez urazy, ale no... matka to taka rodzina a chłopak to też rodzina, ale nieco inna. No za bardzo wierzy Tarze. Gemma jest tu (w SAMCRO) jak Bóg no xD
Dobra, ale teraz do rzeczy: Ha! Coś mi tu śmierdziało z tym dzieckiem! Ha! I kto tu uważnie oglądał serial?! xD Ha! Wciąż ja! Bardzo cieszę się, że dodałaś to tu. To jest właśnie ten moment, kiedy to moje nielubienie Tary miało wreszcie jakieś podstawy. No tak się nie robi! To wszystko to ustawka! Tylko napędza stresu Jaxowi, złej reputacji Gemmie i w ogóle miesza w klubie :/
"Abel tworzył je w zastraszającym, niemal hurtowym tempie i kazał wieszać na ścianie." - jej też tak robiłam :p tylko, że u mnie cała lodówka była zasypana w obrazkach. Słodka była ta scena, gdy opiekowali się dziećmi Jednak Juice może dać radę. Przyznam szczerze, że nie wierzyłam w niego. Nie wiem czemu. Nie wygląda na tatusia. Może przy własnych dzieciach będzie lepszy?
Ale te gnębiące myśli Ortiza... współczuję mu :/ to nie miłe uczucie. Zwłaszcza, że on kogoś zabił... nie dziwne, że go to trapi...
Ten rozdział fajnie czyta się przy piosence "Nie wszystko co pozytywne jest legalne". To tak z moich spostrzeżeń :p
No to do zobaczenia :D
Jakie ładne porównanie względem Eddy i Juica ;) może coś rzeczywiście w tym jest. Czy ja wiem, jeśli się jest w związku to wpadka nie jest aż tak bolesna niż przy jednorazowej przygodzie. A przecież będąc dwójką dorosłych ludzi, w dodatku z mocnymi temperamentami, raczej nie będą się powstrzymywać ;D. Koszulka była napisana specjalnie z myślą o Tobie! ;>
UsuńCóż, prawdopodobnie masz rację. Matka najpierw, ale też wiadomo, że jak Gemma się wkurzy to może być nieobliczalna. W końcu po kimś Jax ma charakterek ;P
No widzisz, warto oglądać uważnie seriale xd. Ale myślę, że to wszystko nie jest tak do końca złym zamiarem Tary. Intencje ma czyste, ale pytanie, czy to ją usprawiedliwia. Na pewno będę to rozważała w następnych odcinkach.
Hahaha, dzieciaki lubią kolorowanki, więc nie dziwię się, że i u Ciebie była mała galeria ;D. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy z Juicem, bo myślę, że jest silniejszy niż wygląda, ale jak sama zauważyłaś, wyrzuty sumienia mogą go powalić na kolana.
O, zapamiętam ;>
Do zobaczenia ;*
O jaa, się porobiło. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Gemma mogłaby zrobić coś złego Tarze i trochę wkurzyło mnie zachowanie Jaxa, bo ja rozumiem emocje i tak dalej, ale mimo wszystko powinien przede wszystkim wierzyć matce, potem innym. No ale zobaczymy jak to się wyjaśni. Dobrze ze chociaż Eddy trochę go ogarnęła, żeby nie zrobił nic głupiego.
OdpowiedzUsuńEddy tak uroczo zajmuje się tymi dzieciakami, że aż pomyślałam sobie, że fajnie jakby miała takiego swojego Juice juniorka :D Tworzyli by fajną rodzinkę. Naprawdę świetna z nich para. Zawsze mogą liczyć na siebie, wygadac się, wesprzeć. Trochę żal mi się zrobiło na końcu Juice'a. Bo to taki wrażliwy twardziel jest, a to jest bardzo niekorzystne połączenie, bo wszystko co w życiu zrobi, odcisnie na nim piętno, zmieni go i sprawi, że będzie się tym dręczył. No ale dobrze chociaż ze ma Eddy. Z nią dużo łatwiej będzie mu wszystko znieść ;)
Pozdrawiam serdecznie :*
Dobrze, że są jeszcze ludzie wierzący w rodzinę! To naprawdę dobrze.
UsuńMoże i Eddy by sobie dobrze poradziła jako matka (ma w końcu wprawę), ale nie jestem pewna, czy chciałaby tego świadomie. Ale tak, myślę, że rodzinką byliby fajną.
Bardzo trafne spostrzeżenie: Juice jest takim wrażliwym twardzielem i to jest niedobrze. I cieszę się, że widzisz w Eddy jego ostoję ;)
Gorące pozdrowienia :*
Podoba mi się Twój styl pisania. Póki co najlepszy jaki znalazłam przez dzisiejszą wędrówkę po blogach. Lekki, prosty, magiczny, przyjemny, podniosły.
OdpowiedzUsuńKonserwatyści powiedzieliby, że Twoi bohaterowie mają zmyślne usprawiedliwienia dla morderstwa. Jednak do mentalności średniowiecznej wiele mi brakuje, a narkotyki i śmierć to ciekawa sprawa!
Nie mogę się doczekać kolejnego wpisu ;)
Pozdrawiam serdecznie,
Jest mi bardzo miło. A wręcz nawet trochę się zawstydziłam ;)
UsuńHahaha, masz pewnie rację. Moi bohaterowie nie żyją prostą moralnością, nie mają czystego sumienia, ale cieszę się, że to nawet Ci odpowiada.
kolejny wpis już tuż-tuż ;)
Całusy ;*
Zapraszam na swojego bloga, w ktorym to omawiam sprawy kobiece http://elobot.pl/2018/01/04/guzki-krwawnicze-co-warto-o-nich-wiedziec/
OdpowiedzUsuńWygladają razem świetnie, jednak wraz z upływem czasu, w związku potrzebne są nowe bodźce. Wiekszośc par z dłuższym stażem, odwiedza sex shop aby uatrakcyjnić swoje pożycie małżeńskie. Ja nic złego w tym osobiście nie widzę :)
OdpowiedzUsuńFajne opowiadanie, czytało się świetnie
OdpowiedzUsuńMożna spodziewać się kolejnych wpisów? Czekam tak długo na dalszy ciąg i nic...Zawiodłem się niestety
OdpowiedzUsuńchyba już nic nie będzie nie warto czekać niestety
OdpowiedzUsuńNadal nie tracę nadziei, że jednak coś się pojawi :)
Usuń