czwartek, 12 maja 2016

27. Crash this train


I hope you find what you're lookin for when it all comes runnin' down
I hope you find it painted black on your window, 
or the lips of your lover's frown
Cuz if it dies in cold, when the clouds start to roll.
Is it then that your soul, starts to bleed?
So God if you can hear me crash this train
I said God if you can hear me crash this train.

Nim Juice i Eddy się obejrzeli, ich mali goście stali się stałym elementem krajobrazu. Przywykli do poosiadania chłopców wokół siebie i można nawet powiedzieć, że gdy po półtorej tygodnia Tara ogłosiła, że chce ich z powrotem, było im trochę smutno. A jednak życie musiało toczyć się dalej. Z mieszkania zniknęły zabawki i ciuszki, nie było już tylu obrazków. Za to Eddy odkryła ile wolnego czasu nagle ma. Posiadanie dzieci najwyraźniej uczy naginania czasu do maksimum. Nawet jeśli dzieci nie są twoje. Te rozważania całkiem rozbawiły barmankę, gdy dostawiała nowe kieliszki na półkę.
- Eddy, podejdź, skarbie. – Chibs przywołał zaciekawioną dziewczynę na papierosa. Sądziła, że chodzi o Juica. Jednak tym razem jej osobisty gangster sprawował się wzorowo. Słyszała, że w czasie podróży na zebranie rycerzy Żniwiarza chłopak nieźle przykozaczył. Jako jego cicha suflerka nie mogła nie być dumna.
Wychodząc na świeże powietrze, zaciągnęła się zapachem Charming i fajek Chibsa. Szkot usiadł na stopniu, prowadzącym do środka. Dzielnica była połowicznie opuszczona, ponieważ burmistrz, Jakob Hale, wykupywał dzierżawców za półdarmo, by stworzyć jakieś osiedle. Najwyraźniej jednak nic z tego nie wychodziło. A skoro SAMCRO nie miało gdzie się podziać, sklep z cukierkami był całkiem niezłą opcją. Nawet tu, w tym opuszczonym zakątku Charming, zarówno barmanka, jak i szkot czuli magię tego miasta. Było jak magnes. I, jak lubił powtarzać Unser, to ono wybierało mieszkańców. Eddy usiadła przy witrynie, głoszącej o najlepszych lodach w mieście. Biorąc pod uwagę drugie źródło dochodu klubu, mogło być to podwójną reklamą.
- Co jest? – spytała, wpatrując się w chmury, wędrujące po niebie, jak spieszące się gdzieś stadko owieczek. Szkot zaciągnął się tytoniem, przyglądając się Eddy uważnie. Obserwował jej delikatne rysy, za którymi kryła się iście męska odwaga. Nikt nie powiedziałby, że w tym błogim uśmieszku, wykrzywiającym się zawsze w złośliwą stronę, będzie tyle siły dla każdego z członków SAMCRO. Jeszcze niedawno gangsterzy nabierali się na jej anielskie, niewinne spojrzenie i kręcenie na palcu kosmyka długich, blond włosów; teraz wszyscy wiedzieli, że nie było w niej nic anielskiego, a bliższe konszachty miała z Luckiem. Siedząc teraz w śmiesznym, cukierkowym fartuszku z różowymi falbankami – żartobliwym prezencie Jaxa, wydawała się być ostoją wszystkich kłopotów, które trapiły klub. W dżinsowej mini pozwalała chłopakom zerkać na przyjemniejsze widoki niż krew i broń. Eddy była ucieleśnieniem klubowej kobiety. Szkot pamiętał Gemmę w jej wieku. Były bardzo podobne, a jednocześnie tak różne. Dobrze, że się pojawiły. Bez nich nie byłoby SAMCRO.
- Wkrótce, być może, bardzo będziemy potrzebowali twojej pomocy.
- O, Prezes się krępuje ze mną rozmawiać po prośbie?
- To mój pomysł. Będziemy być może musieli kogoś przechować.
- Co to ma znaczyć? – Milczenie Chibsa nie było żadnym wyjaśnieniem. – Jeśli mam kogoś ukrywać, to chcę wiedzieć, co się dzieje. Chyba mam do tego prawo?
- No dobrze – westchnął Chibs – chodzi o IRA. Jax i ja wymyśliliśmy jak się pozbyć irlandzkiego problemu, a jednocześnie problemu Claya Morrow. Raz na zawsze. Od pewnego czasu w Stanach nie ma już Galaana O’Shaya.
- Numer jeden Królów na Stany? Niech zgadnę, zniknął zaraz po wybuchu klubu?
- Chwilę przed. Udało nam się złapać numer dwa. Mojego starego przyjaciela – Connora Malone. I to on jest naszą kartą przetargową. Plan jest taki: Clay zostanie głową dystrybucji IRA, my zostajemy od tego odsunięci.
- Clay, jak? Z więzienia? Och... – Eddy szybko zorientowała się, z miny Chibsa, że palnęła głupstwo. Clay nie miał wcale zostać w więzieniu. SAMCRO miało go odbić.
- Dziś go przewożą z aresztu do więzienia.
- Ej... czekaj. Wy chyba nie zamierzacie dać mi na przechowanie Claya? – Chibs parsknął śmiechem na tą wizję i pokręcił głową. To uspokoiło Eddy.
- Mogę być szalony, ale nie jestem skończonym idiotą. Nie zaryzykowałbym aż tak, że rozszarpiesz biednego Claya. Kochanie, być może mój stary przyjaciel będzie potrzebował schronienia. IRA wie, gdzie mieszka Gemma, bywali tam. Tara ma wystarczająco dużo na głowie. A ciebie nie znają. I mieszkasz z Juicem. Będzie pilnował twojego i jego bezpieczeństwa. Zgodzisz się, jeśli będzie trzeba?
- Czuję, że w tym jest coś więcej niż mi mówisz. – zaznaczyła. Nie chciała, żeby Chibs uważał ją za kretynkę. Nad propozycją nie zastanawiała sie długo. Wzruszyła ramionami, wkładając ręce w kieszenie koszmarnego fartuszka, które były w kształcie babeczek. – Zgodzę się, pod jednym warunkiem. Opowiesz mi kiedyś o sobie. O tych historiach z przeszłości. – Chibs wstał, by po chwili kucnąć obok siedzącej dziewczyny i uśmiechnąwszy się tajemniczo, przy czym jego blizny rozciągały się niemal jak u Jokera, ucałował ją w głowę.
- Nie dziś, ale opowiem. Teraz muszę biec.
- Chibs, miejcie się na baczności. Chcę was mieć całych i zdrowych po tym wszystkim.




Ta prośba była jednak zbyt piękna, żeby być prawdziwa. Eddy obserwowała przez szybę wystawową zachód słońca, czekając na telefon. Bawiła się aparatem, jak nastolatka, czekająca na randkę. Atmosfera czegoś ważnego, podniosłego, czegoś końcowego utrzymywała się wokół całej tej szopki. Eddy czuła na sobie ciężką pelerynę, utkaną misternie z końca rozdziału, wątpliwości, strachu, lodowato gorącej miłości, złości, buzującej w krwi i pewnej niepewności. Zmierzch zapadł już dawno, zmuszając blondynkę do pogodzenia się z myślą, że upłynęła kolejna godzina bez wieści od członków SAMCRO. Gdy księżyc wisiał już wysoko na niebie, mrugając do przechodniów zalotnie gwiazdami, minęły jeszcze dwie godziny wstrzymanego oddechu. Ten sam księżyc, będąc na najwyższym punkcie nieba, dał znać, że najwyższa pora wracać do domu. Tam jednak, za otwieranymi drzwiami, także nie było ukojenia nerwów. Kolejne minuty, lejące się jak dobrze zmrożona wódka, mijały Eddy w zupełnie trzeźwej ciszy. Aż do chwili, gdy upragniony dźwięk telefonu rozległ się w pustym mieszkaniu. Po drugiej stronie nie słyszała żadnego z głosów, którego mogłaby się spodziewać.
- Pamiętasz swoją obietnicę? Teraz możesz ją spełnić.
- Tara, co ty wyprawiasz? – Eddy zerwała się na równe nogi. Chociaż zadała pytanie, znała doskonale odpowiedź. Lodowaty uścisk ścisnął jej serce, a zakradający się od dłuższego czasu chichot triumfował. Tara uciekała. – Nie rób tego.
- Zadbaj o niego, Ed. – klik i połączenie zostało przerwane. Przez długą chwilę nie wiedziała, co ma robić. Od dawna nie zdarzyło jej się coś takiego. Próbowała dodzwonić się do Jaxa, lub Juica. Do kogokolwiek. Nikt jednak nie odbierał. Dopiero Gemma, przed trzecią w nocy odebrała telefon.
- Już wie... – odezwał się głuchy głos królowej motocyklistów. Zaraz odezwała się ponownie. – Nie przyjeżdżaj. Mógłby zrobić ci krzywdę. – Milczenie Eddy było pełne zrozumienia. A Gem najwyraźniej wykazywała się zdolnościami paranormalnymi, gdyż odpowiedziała na kolejne, niezadane pytanie Eddy.
- Clay nie żyje. Nie żyje O’Shay i jego świta. To koniec IRA. Teraz Connor Malone jest numerm jeden Królów na naszym terytorium. SAMCRO osiągnęło, co chcieli. Bobby dostał kulkę, ale ta... Tara, nim... pozszywała go. Leży nawalony w naszej chatce w lesie. Chłopcy go pilnują. Dojdzie do siebie. – Głos Gemmy był tak suchy i rzeczowy, jakby nadal nie dochodziło do niej to, co się stało. W tak przecież krótkim czasie, zaledwie doby, zabito jej niesławnego męża – a to musiało boleć, w końcu przeżyła z nim ładnych parę lat, a poza tym, odebrano jej ukochane wnuki, synowa ją zdradziła. Gemma jeszcze nie była sobą. Wciąż wypierała wydarzenia ostatniej doby. Rozmowa zakończyła się bez pożegnań. Ed w końcu dowiedziała się, co się wydarzyło. Chociaż chyba bez tej wiedzy było jej łatwiej. Nadal nie wiedziała jednak, gdzie jest Juice. Wciąż nie odbierał telefonu. Być może siedział z chłopakami i rannym Bobbym w chatce, ale jakoś nie mogła się przekonać do tej tezy. Od tego wszystkiego, barmance kręciło się w głowie.



Wyglądając za okno zauważyła, że atmosfera się zmieniła. Niebo nie było już gwieździste. Było ciemno, a na zewnątrz nie było widać księżyca. Barmanka poczuła nagły ścisk w gardle i brak powietrza. Nie mogła siedzieć w domu. Na zewnątrz, za drzwi, do chłodnego powietrza. Byle dalej od czterech ścian, duszących każdy oddech. Przez to uczucie, duszące Eddy od środka, niemal nie zauważyła harleya stojącego pod domem. A więc Ortiz był gdzieś w pobliżu. Być może to przeczucie, a być może butelka wódki, roztrzaskana po drugiej stronie drogi, sprawiły, że Eddy skierowała kroki w stronę zapachu deszczu i wilgoci.
Tu zaczynał się najbardziej zapomniany skrawek rezerwatu Wahewa. Nikt właściwie nie pamiętał, że był to jego teren. Dla większości mieszkańców Charming był to po prostu lasek do wyprowadzania psów i zaniedbany, dziki gąszcz. Dla Eddy natomiast był to trop. Szła za głosem, ciągnącym ją w przód. To tak, jakby serce samo prowadziło; zwęszyło trop jak pies myśliwski. 
I oto był. Ortiz, półprzytomny po opróżnieniu nieszczęsnej, roztrzaskanej butelki, siedział na trawie, opierając ręce na kolanach. Za jego plecami, niczym baldachim prężyło się stare drzewo. Wyglądało trochę jak muskularny starzec, chcący pokazać się młodym drzewkom od najlepszej strony. Ćwiczył tak wytrwale, że pot zaczął spływać z liści, kapiąc na głowę Juica, spływając po jego kamizelce i tatuażach na ramionach. Wkrótce inne drzewa również kapały najświeższym, zimnym deszczem.
Dostrzegłszy Eddy, Ortiz uniósł ciemne spojrzenie, w którym odbijał się bezden pustego smutku. Ta iskra psoty i naiwności, z którą Eddy go poznała zniknęła bezpowrotnie. Jak famme fatale pojawiła się nie tak dawno, stwarzając pozory normalności, po to tylko, by za chwilę zabrać nadzieję i powalić na kolana zarówno samego Juica, jak i jego narzeczoną. Usiadła obok, ignorując deszcz, który natrętnie dziobał zimnem jej kark i ramiona, osłonione koszulką, która przez wilgoć wyglądała na jeszcze bardziej spraną niż uczynił ją producent.
- Clay nie żyje.
- Wiem, słońce.
- Widziałem, jak Jax wpakował mu kulkę w szyję. Wykrwawił się, jako część planu. Przez tyle lat był obok nas wszystkich, robił tak wiele dobrego dla klubu, a my? Kurwa, jeden strzał i staruszek wypluwał tchawicę na podłogę. Nie mogę już patrzeć na krew naszych.
- Clay nie był „nasz”, Juice.



- Gówno prawda! Wszyscy go skreślili. Wiem, narobił mnóstwo gnoju, ale przecież cały czas wcześniej był dla nas jedyną nadzieją. Był przywódcą i wszyscy go szanowali. To on współtworzył ten klub. Jax już nie pamięta, w końcu król ma krótką pamięć, ale to on go wychował. Cokolwiek zrobił, był mu ojcem. Ojcem, którego ja nigdy nie miałem! A on na ochotnika próbował i mi nim być. Nigdy nie miałem rodziny, a to Clay wyciągnął do mnie rękę. Wciągnął mnie do SAMCRO. Pozwolił mi poczuć, co to rodzina. Dzięki niemu poznałem ciebie. A potem przez twoje wspaniałe wsparcie pomogłem nakręcić spiralę, która doprowadziła do jego śmierci. I śmierci tak wielu innych. Umoczyłem ręce w litrach krwi, odkąd cię poznałem. Bo tak było trzeba. Bo tak było wygodniej. Bo musiałem. Nie mogę już myśleć o śmierci, Eddy. – W głosie Juica nie było wyrzutu. Naprawdę uważał jej wsparcie za „wspaniałe”, ale Ortiz był człowiekiem na wskroś złamanym. Zbyt wrażliwym na to, co robił, a jednak był w stanie posuwać się do tych okrucieństw, by ktoś go kochał, by miał miejsce, do którego należy. Nic, związanego z Ortizem nie było proste. Zbyt pokiereszowana dusza, która próbowała kochać zbyt mocno niż potrafiła. Zbyt dobry na okrutne życie, które wiódł. Zbyt słaby na siłę, na którą się zdobywał. Człowiek paradoksu z ciągłym poczuciem bycia kimś gorszym niż powinien.
- Nie chcę i nie będę brała winy za twoje wyrzuty sumienia. – To mogło zabrzmieć oschle. No dobra, zabrzmiała jak królowa lodu. – Wszystko, co zrobiłeś było konieczne, ale wyborów dokonywałeś sam.
- Nie chcę byś brała za mnie odpowiedzialność. Ale nie potrafię żyć tak jak tego chcesz. Tak jak ja chcę. Wtedy, kiedy leżałaś w szpitalu, obiecałem sobie coś. Obiecałem, że będę taki, jakim chciałabyś mnie widzieć. Przysiągłem sobie, że skończę z roztrzęsionym chłopcem. Tamtej nocy go zabiłem. I chciałem być facetem z jajami. Takim, z którym spędzisz resztę życia. Ale zbudowałem sobie kukiełkę, która nie funkcjonuje. To nie działa.
- My nie działamy? – Mokre strąki włosów przykleiły się do twarzy Eddy, gdy unosiła twarz, by spojrzeć w poważne oblicze Juica. Wiedziała, co chce jej powiedzieć, a mimo to, nie czuła się źle. Przeciwnie. To był jeden z niewielu razy, kiedy z nią rozmawiał otwarcie. A już na pewno pierwszy, w którym otworzył się aż tak bardzo. Chociaż była to rozmowa z życzeniem powodzenia w dalszej drodze życia, cieszyła się, że w końcu zobaczyła prawdziwego Juana Carlosa. Nie tylko „kukiełkę”. 
Nie odpowiedział. Skinął gładko ogoloną głową. Krople deszczu spadły na jego orli nos i wydatne usta. Tyle razy je całowała i kochała do szaleństwa. Popełniła wiele błędów, ale największym z nich było to, że nie doceniała go wystarczająco. Nie powiedziała, że go kocha ani razu. Ale i Juice nie był wylewny. Ujął jej rękę i zamknął w swoich dłoniach, zastanawiając się nad swoimi kolejnymi słowami.
- Nie mogę być z tobą, nie potrafiąc być sam ze sobą. Obarczam cię tym, czego sam nie potrafię unieść, a to nie twoja rola. Starałem się kochać cię z całego serca. I nadal kocham. Zawsze będę, tylko nie tak, jak powinienem. Wiem, że ty też masz dla mnie dużo miłości. Ale nie potrafimy być razem.
- Próbowaliśmy.
- Bóg nam świadkiem, że próbowaliśmy. – Jeśli Bóg istnieje musiał popełnić koszmarny błąd, stawiając tych dwoje na swojej drodze. Dał im ogromne pokłady uczuć i kompletne niedopasowanie. Próbowali się zgrać, lecz jakby każde słyszało inną muzykę w duszy, tańczyli razem i osobno jednocześnie.
Tylko deszcz wiedział, że Eddy płakała, kiedy zostawiła Juica w środku lasku i poszła spakować swoje rzeczy. W ciągu pół godziny mokry cadillac Eddy wytoczył się z podjazdu i zostawił mieszkanie Ortiza tak puste, jak przed tym, jak weszła w jego życie.



Nie chciała i nie mogła się nad sobą litować. Wiedziała, że pod niedalekim adresem jest ktoś, kto bardzo potrzebuje jej wsparcia. Tym bardziej, im bardziej się tego wypierał. Eddy zaparkowała wóz pod domem Jaxa. Noc była ciemna, głęboka i mokra, gdy popychała drzwi, by wejść do środka. Cały dom pochłaniała ta bezdenna ciemność. Tylko z pokoju Abela dochodziło słabe światło. Znała je. Była to lampka nocna w kształcie żółwia.
Powoli weszła do pokoju, spodziewając się dosłownie wszystkiego. Dlatego pistolet w ręku załamanego ojca i zdradzonego męża wcale nie zdziwił barmanki. Spuszczając ręce przy tułowiu, zatrzymała się. Błękitne oczy Jaxa wpatrywały się w jej, jakby ją sprawdzając. Eddy nie wiedziała, co Jax zamierza. Był zrozpaczony, a tacy ludzie są zdolni do wszystkiego. Mimo to, dziewczyna zaryzykowała – postawiła krok na przód. Nie padła trupem. Więc, wciąż mierząc się stalowym spojrzeniem z Jaxem, przestąpiła znów o krok. I o kolejny.
Wkrótce stała nad siedzącym na dziecięcym łóżeczku mężczyzną. Nie mówiąc ani słowa, Eddy niemal w zwolnionym tempie zniżyła się, aż poczuła zimno lufy na swoim obojczyku. Czując oddech Tellera na skórze klęknęła przy nim. Wciąż do niej celował. Ona się jednak nie bała. Wyzbyła się wszelkiego strachu już dawno temu.
Przez twarz Jaxa przeszedł grymas. Krótki, niemal nieuchwytny, ale to upewniło Eddy w tym, że Prezes jest na skraju załamania. Położyła dłoń na jego nadgarstku, zaciskając na nim palce, a drugą ręką wyciągęła z jego uścisku pistolet, odkładając go na bok. Jax ścisnął jej dłoń, opierając czoło na jej czole. Dziewczyna położyła wolną rękę na jego karku, gładząc blond włosy gangstera. Przez długą chwilę nic nie mówili. Żadne z nich nie musiało. W takich chwilach nie istnieje zbyt wiele słów, które pasują. Bo też co można powiedzieć mężowi, który został tak bezlitośnie oszukany? Jakie słowa mogą zabrać ból po utracie dzieci? Jednak w końcu to sam Jax przerwał ciszę:
- Po co przyszłaś?
- Potrzebujesz mnie.
- Wcale o to nie prosiłem. – odpowiedział, grymasząc jak dziecko.
- Nie musiałeś. Wiem to. – Tego się spodziewał. Przecież oboje wiedzieli, że Eddy zna go na wylot. Inaczej niż Tara swojego czasu. Inaczej niż Gemma. A on znał ją lepiej niż ktokolwiek. Lepiej niż Ortiz, nie ukrywając. Chociaż się kochali, nigdy nie potrafili poznać się w ten sposób. Może dlatego... nie, myśl o tym bolała zbyt mocno. Musiała skupić się na czymś innym.
- Co on na to? – spytał Jax, jakby czytając z myśli barmanki. I ponownie, jakby odczytując smutek z jej spojrzenia, zsunął się z łóżka Abela, siadajac na podłodze obok przyjaciółki.
Oboje oparli plecy o ramę dziecięcego łóżka, a ich dłonie samoistnie się odnazły. I tak siedzieli we dwójkę aż deszcz ustał, a słońce powoli wspięło się na horyzont. Para, która nigdy nie była parą. Para, która straciła wszystko i nie miała pojęcia, jak sobie z tym poradzić. Dwójka ludzi, która znalazła się znów w sytuacji, w której musieli poruszać się po omacku.


8 komentarzy:

  1. Jestem!

    Gdy przeczytałam pierwsze zdania, nawet mi się zrobiło smutno, że chłopcy ich opuścili :< Za to rozwalił mnie jej widok - nie widzę jej w jakieś czarne bluzce, spodniami na pół ze spadeksu a na pół z dżinsu i w takim słodkim fartuszku. Chryste xD Ale czad! Ale chciałabym zobaczyć też młodą Gemmę, jak już o niej wspomniałaś. Tak czytając o Clay'u przypomniało mi się, jaki był na początku i tak dalej... a teraz... no... tak... albo nie, nie wiem.
    Wydaje mi się, nie mam pojęcia dlaczego, że Chibs umie załatwić interes. Nie mówię tu tylko o rozmowie z Eddy. Po prostu ma to coś. I ciągle z niego wychodzi taki "tatuś". Właśnie takiego go uwielbiam :') A kobieta wie, jakiej zapłaty żądać ;D Spodobało mi się to, że jej opowie o sobie. Czekam na to!

    Ale to co było dalej... Tak szybko?! Ten telefon Tary... aż mnie przeszły ciarki! Mogłabym to porównać do sytuacji niczym z jakiegoś horroru (te rozmowy i że nikt nie odbiera). Extra, ale nie do końca. Trochę mi się zrobiło żal Clay'a. Tak, wiem - świnia te sprawy, ale ostatnio zaczęłam oglądać od początku Synów i... właśnie :< On był kompletnie inny, a teraz... Fuck, tyle rozdziałów go nie było, a teraz mi go żal.
    Żal mi też Bobbiego, bo to już potem tak szybko zbliża się do końca. Niech on się chociaż u Ciebie wyliże, proszę!

    Musze się nieco zgodzić z Juicem, bo tak - Clay narobił dużo gówna, ale co było przed tym? Wychowywał Jaxa, pokochał Gemmę, dobra zabił prawdziwego ojca Jaxa, ale ile on dla niego zrobił, gdy dorastał? Juice też bardzo pomagał Clayowi, może dlatego tak przeżywał jego śmierć. W końcu zbliżył się do niego.
    I jeszcze - co?! @#$*^ Juice się "rozstali"???

    Ostatnia scena, choć smutna, chyba najbardziej mi się podobała. No bo Jax i Eddy :> Wiesz jakie jest moje zdanie na ten temat. Nie mniej jednak dobrze, że do niego przyjechała. Mogli sobie pomilczeć na wspólny temat. Czasami to jest o wiele lepsze niż mówienie czegokolwiek. No po prostu ekstra <3 znaczy nie to całe nie miłe zajście, skądże! Tylko no... Jax i Eddie ^^

    No to do zobaczenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, cieszę się, że spodobał Ci się mój pomysł z przełamaniem charakterku Eddy czymś tak kiczowatym. Hm, z tą Gemmą to nie jest w sumie takie nierealne. Pomyślę, co da się z tym zrobić ;D. Dodając zapłatę Chibsa, chyba będę miała kilka throwbacków w notatniku do zapamiętania ;>.

      O, nie wpadłam na motyw horrorowy, ale właściwie, no mogło to tak wyglądać. Właściwie, Juice był najbliższy prawdy. Clay zrobił mnóstwo świństw, ale w końcu wcześniej działał dla dobra klubu. Tylko, że w tym środowisku nie wybacza się błędów ze względu na stare dobre uczynki. Właściwie, to zastanawiam się nad końcem. Nie wiem, czy zrobić go taki jak w serialu, czy może nie pójść w alternatywne zakończenie.
      A Eddy i Juice kiedyś musieli się rozstać. Tak mi się to wydawało jedynie logiczne, bo oni mają dwa zupełnie różne charaktery. Ale było mi cholernie smutno, pisząc to.
      Cieszę się, że Ci się podobała ta scena, bo bardzo nad nią pracowałam ;>

      Do zobaczenia ;*

      Usuń
  2. Urocze zakończenie!
    Może z przyjaźni wyniknie coś więcej? Podobno najlepsze związki to związki starych przyjaciół. Rozdział jest bardzo dobry, utrzymujący w napięciu i pełen akcji. Zrobiło mi się troszkę szkoda Jax'a, ale zdaje się, że ma go kto pocieszyć i los wynagrodzi mu szkodę - właściwie Eddy też. Chociaż, nie wiem czy zakończenie jej związku można porównywać z sytuacją Jax'a. Moim zdaniem rozstanie było właściwe, jak i to, że dziewczyna nie ma z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. No tak... to czekam na rozwój wydarzeń :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodzę się z tą tezą o przyjaźni. Co więcej, ja nawet uważam, że żaden związek bez przyjaźni nie przetrwa. Bo jak wypali się ta pierwsza namiętność, to co zostanie?
      Cieszę się bardzo, że rozumiesz sytuację Eddy i mam nadzieję, że dalsze rozdziały będą Ci się również podobały ;)

      Usuń
  3. O matko. Czemu mi to zrobiłaś? ._.
    Tak mi się cholernie smutno zrobiło po przeczytaniu tego rozdziału... dopiero pod koniec tak naprawdę zdałam sobie sprawę, co się wydarzyło i teraz sobie tak leżę i rozkminiam, no i smutno mi, kurde! ;-; Eddy i Juice - taka fajna para, tyle razem przeżyli, a rozstali się tak o po prostu, tak nagle. Straszne to jest! Z jednej strony można się było spodziewać, że ich związek może nie przetrwać, ale mimo wszystko zawsze im kibicowalam i chciałam żeby ich miłość trwała jak najdłużej :c Ale z drugiej strony, mimo całej mojej sympatii do tej pary, to uważam, że ich rozstanie było słuszne. Widać to nawet po tym, w jaki sposób się rozstali - nikt nie walczył, nie protestował - i chyba właśnie wtedy zdali sobie sprawę, że coś w tym ich związku jednak się nie kleilo. No ale mimo wszystko szkoda. A Jax i Eddy? Szczerze, nie wiem jak to z nimi będzie, ale ta dwójka od początku miała ze sobą silną więź. Teraz gdy znikła Tara, a Eddy rozstała się z Juicem po prostu wszystko się może zdarzyć. Ale ty i tak pewnie jeszcze nie jeden raz mnie zaskoczysz xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz ;<
      Ale to musiało się tak skończyć. Od początku było to w planie, ze względu na dalsze wydarzenia.
      Ale pocieszę Cię choć trochę, mówiąc, że ja też byłam bardzo smutna, pisząc ten rozdział. Jednak przyzwyczaiłam się do tej pary i chciałam dla nich happy endu. Ale świat nie jest cukierkowo-tęczowy. Niestety!
      Jeśli chodzi o Jaxa i Eddy to jeszcze wiele może się wydarzyć. A od tego jestem, żeby Cię zaskakiwać, więc mam nadzieję, że jeszcze mi się to uda ;)

      Usuń
  4. Hej,
    jestem po raz pierwszy. Uwielbiam synów, nie! ja ich po prostu kocham. Zaraz siadem z wielkim kubkiem kawy i zabieram się za czytanie całości :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Jak miło znaleźć bratnią duszę w blogosferze. Mam nadzieję, że nie rozczaruję prawdziwej fanki. Zapraszam serdecznie do czytania ;)

      Usuń